BETCRIS PROPONUJE TRZY FREEBETY ZA TRZY KUPONY – SPRAWDŹ JUŻ TERAZ!
Dyskusja była ożywiona. Większość uczestników „pępkowego” stanowili pasjonaci basketu. Ale po chwili argumentami a propos istoty życia kibica przerzucały się również osoby, które na co dzień z koszykówką, szczególnie w polskim wydaniu, nie mają nic wspólnego.
– Nie rozumiem twojego toku myślenia. Słyszę, że od małego jesteś kibicem tego Anwilu, bo twój ojciec był koszykarzem, tak? Sam kiedyś, w czasach juniorskich, grałeś dla Anwilu? Całe dzieciństwo upłynęło ci w rytmie wyznaczanym przez kolejne mecze tego klubu? Aha, w trakcie swojego wesela dzwoniłeś do Igora Griszczuka po „ostatnie kawalerskie porady”? Prawda to?
– Tak. Ale była piąta rano, miał wyłączone.
– I ty chcesz mi powiedzieć, że twój Anwil gra jutro w finale europejskiego pucharu, a ty na ten mecz nie pojedziesz?
– No co zrobić? Nie dam rady. Żona jutro zajęta, a tu dwójka dzieci, trzeba je odebrać ze szkoły i ogarnąć. Choćbym na głowie stanął – nie poradzę.
– Widzimy się dziś po raz pierwszy w życiu, ale jestem gotów odebrać twoje dzieci ze szkoły i później odstawić je we wskazane przez żonę miejsce. Stary, ja wzbudzam zaufanie – u swojego syna nawet w trójce klasowej jestem! Tylko zrób coś dla mnie – jedź na ten cholerny finał.
– Nie da rady. Czeka mnie też wywiadówka w szkole syna. Ona ostatecznie przesądza sprawę.
Kibice: Gdy francuski łącznik mówi „WOW”
Kilka dni przed pierwszym meczem FIBA Europe Cup rozmawiałem z francuskim dziennikarzem o tym, jak Anwil jest odbierany we Francji.
– W Cholet mamy naprawdę zagorzałych fanów, drużynie kibicuje cały region. W końcu nasza drużyna to kawał historii francuskiego basketu – od czasu, gdy liga w latach 80. stała się zawodowa jako jedyni obok ASVEL Villerbaune nigdy z niej nie spadliśmy. W naszej hali mieści się pięć tysięcy widzów i jest naprawdę głośno. A jak wygląda mecz we Włocławku? Słyszałem, że Anwil też ma grono wiernych kibiców. Robią hałas? – pytał mnie Francuz.
Zapewniłem go, że jak w teatrze się nie poczuje, ale – wiedząc, że i tak wybiera się do Włocławka – z premedytacją nie zdradzałem szczegółów. Gdy w środę spotkaliśmy się w hali pół godziny przed rozpoczęciem meczu, trybuny się wypełniały. Pojawiały się pierwsze okrzyki, lecz wciąż – biorąc pod uwagę standardy Hali Mistrzów – panowała w niej lekko senna atmosfera. Taka dobrze słyszalna cisza – przed burzą.
Po chwili poczuliśmy pierwszy powiew. Mój „francuski łącznik” i jego koledzy po fachu momentalnie zerwali się na równe nogi.
Po meczu Francuz zabrał się ze mną do Warszawy. Pół drogi upłynęło nam na rozmowie o kibicach Anwilu. Mój pasażer był nimi absolutnie zachwycony.
– Poczułem się jak na meczu Euroligi. Do tej pory nie wierzę ci, że ta hala mieści jedynie cztery tysiące widzów. Momentami, gdy wasi kibice naprawdę ryknęli, czułem ciary na plecach. Miałem wrażenie, że to okrzyk z co najmniej 10 tysięcy gardeł. A jeszcze te flagi, ta efektowna prezentacja przed meczem. Zrobiłem wówczas wielkie oczy, takie – WOW. Tego nawet w Cholet nie mamy.
– W dniu meczu byłem w Toruniu, spotkałem się z Aaronem Celem. Oczywiście, przestrzegał mnie, że we Włocławku będzie głośno. Ale nic nie mówił o tym, że kibice Anwilu mają też spore poczucie humoru. Gdy spoglądałem na waszego Obeliksa nie mogłem przestać się śmiać. Na samo wspomnienie waszych kibiców nawet ta porażka boli jakby nieco mniej.
Sport: We Francji też walczyliby o play-off. Tylko cztery czy aż?
Druga połowa drogi powrotnej do Warszawy upłynęła nam na rozmowie na temat tego, jakim cudem dziewiąta drużyna dużo biedniejszej PLK pokonała w pierwszy meczu finału europejskiego pucharu trzecią ekipę ligi francuskiej. I – przede wszystkim – dlaczego nie wyglądało to wcale tak, że sprzyjało jej szczęście, wpadło kilka trójek i mógł to być przypadek.
– Anwil sprawiał po prostu wrażenie drużyny bardziej kompletnej. To, że zajmuje dziewiąte miejsce w waszej lidze to jakiś żart. Albo sygnał, że polska ekstraklasa staje się mocniejsza. Z taką grą jak w tym meczu, Anwil biłby się o awans do play-off także w lidze francuskiej. Serio – przekonywał mnie z siedzenia pasażera Theo Quintard, który na co dzień pisze o Cholet w największym francuskim portalu koszykarskim BeBasket.fr.
Gdy znaleźliśmy się gdzieś na wysokości Pruszkowa, rozmowa zeszła na rewanżowy mecz. Z tonu wypowiedzi mojego gościa nie biła nadmierna pewność siebie.
– Prawda jest taka, że nasz trener ma do dyspozycji wąski skład, gra 7-8 zawodnikami, a dwóch z pierwszej piątki kończyło mecz we Włocławku nie w pełni zdrowia. Niby do odrobienia będziemy mieli tylko cztery punkty, niewiele. Ale – biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności – to mogą być aż cztery punkty.
Media: Powiew świeżości – niczym nadmorska bryza w środku Kujaw
Gdy jesienią ubiegłego roku uruchomiliśmy SuperBasket, telefon odezwał się po mniej więcej siedmiu minutach. Spojrzałem na wyświetlacz – dzwonił ówczesny rzecznik prasowy PZKosz. Zamiast spodziewanego „fajnie, że ktoś się chce jeszcze w Polsce interesować koszykówką i o niej pisać”, usłyszałem tylko krótki, ale wymowny komunikat.
– Pamiętajcie, że macie absolutny zakaz korzystania ze zdjęć fotografa PZKosz.
Wierzcie mi: ludzie zawiadujący od ponad 20 lat polskim basketem – w całkiem licznych przypadkach to wciąż te same osoby – zrobili naprawdę wiele, by media przestały się jego losem interesować. Osiągnęli na tym polu nieprawdopodobne sukcesy.
Tymczasem Anwil zrobił wiele, by przed środowym spotkaniem ściągnąć na mecz swojej drużyny jak najwięcej przedstawicieli mediów. Także tych nowszej generacji, influancerów – prosto z Twittera. Podjął ich obiadem w towarzystwie klubowych legend, zaprosił do szatni, przed meczem zorganizował konferencję prasową z Przemysławem Frasunkiewiczem. Niby nic, a jednak – biorąc pod uwagę ogólny poziom (zanie)dbania o tych kilku niedobitków w polskich mediach interesujących się jeszcze koszykówką – jakże wiele!
– Nadal nie mogę uwierzyć, że jest 2023 rok. Miałem wrażenie, że dzisiaj w hali panowała taka atmosfera z 1992, jakby właśnie rozpoczynał się boom na koszykówkę w Polsce – cieszył się po meczu Frasunkiewicz.
Miałem podobne wrażenie, przyglądając się wypełnionej sali konferencyjnej Hali MIstrzów. Podejrzewam, że trener Anwilu też był pod jej wrażeniem i w takich okolicznościach łatwiej mu przypomnieć sobie lata 90. Tak, wówczas na wyjazdowe mecze polskich drużyn w europejskich pucharach też czasami jeździło nawet po kilku dziennikarzy. Gdy Frasunkiewicz wypowiadał słowa o boomie, mi przed oczyma stanęły obrazki z ostatniego turnieju o finał Pucharu Polski w Lublinie i tamtejsze konferencje prasowe, na których momentami byłem… jedynym przedstawicielem mediów.
Szybko potrząsnąłem głową, by wyrzucić te myśli z głowy.
Chcieć znaczy móc
– Do Cholet jedziemy bez względu na wynik końcowy! Genialna atmosfera, prawda? – zagadał mnie jeden ze sponsorów Anwilu, gdy do końca środowego meczu wciąż pozostawało pięć minut. – Proszę pamiętać: ta atmosfera nie wzięła się znikąd, nie zrobiła się sama. W Polsce panuje przekonanie, że kibic Anwilu we Włocławku na mecz kosza zawsze przyjdzie. To nieprawda! To opinia krzywdząca dla szefów naszego klubu. Prawda jest taka, że oni na co dzień ciężko pracują, by takie magiczne chwile jak dzisiaj mogły mieć miejsce. Udowadniają, że chcieć znaczy móc – przekonywał mniej już po końcowej syrenie.
Tak, to był magiczny wieczór, który przejdzie do historii włocławskiej koszykówki. I polskiej.
Wczoraj telefon odezwał się siedem minut przed rozpoczęciem meczu. Spoglądam na wyświetlacz – wiadomość z WhattsAppa. Od tego, który miał właśnie wychodzić z wywiadówki.
BETCRIS PROPONUJE TRZY FREEBETY ZA TRZY KUPONY – SPRAWDŹ JUŻ TERAZ!
1 komentarz
Wszystko co napisane to święta prawda byłam na meczu i wydarzenia z niego zostaną zapamiętane na lata, czułam się jak na finałowych meczach ze śląskiem w latach 90 tych. Szkoda, że autor nie wspomniał o jeszcze jednej swietnej akcji Anwilu w tym sezonie zorganizowanej z okazji 30 lecia klubu , gdzie klub zaprasza i daje możliwość spotkania się z bohaterami włocławskiej koszykówki z lat młodości, bardzo fajnie było spotkać się z Gerrodem Hendersonem, Tomkiem Jankowskim czy ostatnio Jeffem Nordgaardem i pokazać zdjęcia idola z młodości. Dziękujemy klubowi, że wyciągnął dłoń w kierunku kibiców tą akcją bo pokazuje że też jesteśmy wazni. Puchar bedzie nasz!