Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Michał Tomasik: W Polsce sporo osób zauważyło radość, z jaką koszykarze i kibice Cholet świętowali kilka tygodni awans do finału FIBA Europe Cup. Feta wyglądała momentami tak, jakbyście już świętowali zdobycie głównego trofeum. Dobrze oddaje stan ducha kibiców finałowego rywala Anwilu?
Theo Quintard (dziennikarz BeBasket.fr): Doskonale – w Cholet trwa obecnie koszykarski karnawał, miasto absolutnie zwariowało na punkcie swoich koszykarzy. Na rewanżowym meczu z Anwilem w następną środę na pewno zjawi się komplet ponad 5 tysięcy kibiców. Atmosfera będzie magiczna. Gdy kilka dni temu w sprzedaży wylądowały dwa tysiące ostatnich wejściówek, znalazły nabywców – jak zapewnia klub – w ciągu 5 minut. Ja wiem od znajomych, że tak naprawdę to była raczej minuta – kibice, którzy się spóźnili lub po prostu mieli słabsze łącze internetowym, zostali z niczym.
Tak ogromne zainteresowanie kibiców Cholet swoją drużyną to norma?
Nie do końca, nie aż takie. Zespół ma oczywiście dużą grupę bardzo, bardzo wiernych i oddanych fanów, ale to co się wokół tej drużyny dzieje obecnie jest wyjątkowe. Powód? Świetne wyniki sportowe. Po kilkunastu latach posuchy zespół w końcu wrócił do czołówki ligi francuskiej. Obecnie zajmuje w tabeli trzecie miejsce. Wyprzedzają go jedynie dysponujące ogromnym budżetem przekraczającym 20 milionów euro i występujące w Eurolidze Monaco oraz Boulogne-Levallois, w którym gra tak wyczekiwany w NBA Victor Wembanyama. Nic dziwnego, że kibice Cholet są wniebowzięci. No i jeszcze ta świetna przygoda w FIBA Europe Cup.
W Polsce pojawiają się głosy, że to mało prestiżowe rozgrywki trzeciej kategorii. W Cholet też takie słychać?
Świadomość, że nie jest to ani Euroliga, ani nawet FIBA Champions League czy Eurocup wiele osób ma. Ale nikt się tym szczególnie nie przejmuje. Liczy się tylko to, by w końcu zdobyć pierwsze europejskie trofeum dla klubu. Cholet to klub z bogatymi tradycjami. Przecież w 2010 roku zdobył mistrzostwo Francji. W przeszłości grywał nawet w Eurolidze. Przewinęło się przez niego wielu świetnych francuskich koszykarzy, bo tutejsi trenerzy zawsze świetnie pracują z młodzieżą. Prawdziwymi legendami klubu są Antoine Rigaudeau i Jim Bilba. Ale znanych nazwisk jest zdecydowanie więcej: Nando de Colo, Rodrigue Beaubois, Rudy Gobert czy ostatnio Killian Hayes – oni wszyscy po grze w Cholet trafili do NBA. Bezpośrednio lub chwilę później. Ale sama drużyna nie miała najlepszej passy – w ostatnich kilkunastu latach specjalizowała się bardziej właście w szkoleniu utalentowanych koszykarzy niż w sięganiu po prawdziwe sukcesy. Na dłużej wypadła z krajowej czołówki i z walki o europejskie puchary. A, szczególnie w tej drugiej kwestii, Cholet ma pewną sprawę do załatwienia, taką niedokończoną robotę.
Jaką?
Część pracowników klubu i kibiców wciąż pamięta finał rozgrywek FIBA EuroChallenge z 2009 roku. Rywalizowaliśmy wówczas z Virtusem Bolonia. To były ostatnie momenty, w których w klubie grał rozpoczynający wielką karierę de Colo. Oczywiście, że turniej Final Four rozgrywek będących odpowiednikiem obecnego FIBA Europe Cup odbył się w Bolonii. Oczywiście, że przegraliśmy minimalnie – 75:77. Oczywiście, że mieliśmy rzut na zwycięstwo, którego nie trafił de Colo. Oczywiście, że był przy nim ewidentnie faulowany. No i w końcu – oczywiście, że kilka minut po zakończeniu meczu i obejrzeniu powtórek do jednego z naszych ówczesnych trenerów podszedł sędzia tamtego spotkania i powiedział „sorry, tam był faul, popełniliśmy błąd”. Cóż, puchar w rękach trzymali już wówczas koszykarze Virtusu. Nam pozostała jedynie trauma. Mamy nadzieję się z niej wyleczyć w tym roku.
Tym razem o wyniku finału zadecyduje dwumecz. Jak postrzegacie tegorocznego finałowego rywala?
Wszyscy mają świadomość, że lekko nie będzie. Rozmawialiśmy dłuższą chwilę o Anwilu z Aaronem Celem. Przestrzegał nas, że to bardzo dobry zespół, który może sprawić Cholet wiele problemów. Zresztą – skoro Anwil doszedł do finału, to musi być cholernie silny. We Francji można usłyszeć opinie, że nasz rywal to taki odpowiednik Limoges – drużyny z dużymi tradycjami, która ma bardzo dużą grupę głośnych kibiców. Oczywiście, wiem że Limoges to dużo bardziej utytułowany klub, szczególnie na arenie międzynarodowej, ale jakieś wspólne mianowniki są. Z tego co widziałem nawet hala we Włocławku, choć mniejsza, nieco przypomina tę z Limoges.
Kogo kibice Anwilu powinni obawiać się najbardziej? Kto jest najważniejszym graczem Cholet?
Zecydowanie TJ Campbell. To nasz mały wzrostem, ale wielki sercem i umiejętnościami generał. I wszyscy pamiętają, że już wie jak wygrywać finał tych rozgrywek – w 2015 roku poprowadził do zwycięstwa w nich inny francuski zespół, Nanterre. Dokonał wówczas tego, czego nie zdołał zrobić de Colo sześć lat wcześniej – wygrał mecz finałowy podczas turnieju rozgrywanego w hali rywali. A było naprawdę gorąco, dosłownie i w przenośni – rzecz miała miejsce w tureckim Trabzonie. Ostatnio Campbell wrócił do gry po kilku tygodniach leczenia kontuzji. W samą porę.
W trakcie jego absencji wiele świetnych meczów rozegrał w barwach Cholet Dominic Artis. Polscy kibice mogą go pamiętać z czasów gry w barwach Czarnych Słupsk czy MKS Dąbrowa Górnicza.
Dominic jest świetny, to w tej chwili już zdecydowanie jeden z najlepszych snajperów ligi francuskiej. Ma w tym sezonie ma koncie już niesamowitego game-winnera. Obejrzyjcie sobie go konicznie, naprawdę warto!
W starciu z Anwilem będzie miał szczególnie coś do udowodnienia – zmierzy się ze swoim dawnym kumplem z czasów wspólnej gry w jednym zespole w NCAA, Lee Moore’em. Fajnie, nie ma to jak mecze, w których oprócz walki obu drużyn można zwracać uwagę na takie osobiste pojedynki.
OK, to mamy już Campbella i Artisa – wskaż jeszcze trzeciego najważniejszego zawodnika Cholet.
Są ważniejsi gracze w hierarchii zespołu, ale pod względem sportowym następny w kolejności jest środkowy Justin Patton. Jest naprawdę wielki i jak na swoje rozmiary całkiem sprawny. Kontroluje walkę pod tablicami. Maszyna do bloków.
Jakiego wyniku spodziewasz się po środowym meczu we Włocławku?
Oczywiście, nasz zespół jedzie do Polski po zwycięstwo, ale prawdę mówiąc nie zmartwię się też nieznaczną porażką. Jeśli przegramy w środę z Anwilem różnicą 5-10 punktów, będę spokojny o zwycięstwo w dwumeczu. W rewanżu nasi kibice poniosą swoją drużynę, tego jestem pewien. Gorzej, jak oberwiemy w Polsce 20 punktami. Wtedy będziemy mieli naprawdę problem. Jedno wiem na pewno – w Cholet wszyscy wiedzą, że Anwil jest mocny, nikt waszej drużyny nie zlekceważy.
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>