Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Krzysztof Radziwanowski: Zdobyliście Pekao S.A. Puchar Polski, choć nikt przed turniejem w Sosnowcu na Legię nikt szczególnie mocno nie stawiał. Jak określiłbyś występ waszej drużyny?
Christian Vital: Znakomity wysiłek zespołowy! Wystarczyło spojrzeć na arkusz statystyczny po meczu finałowym ze Stalą. Każdy z zawodników dołożył cegiełkę do tego sukcesu. Wszyscy, którzy pojawili się na boisku, wnieśli do gry swoją energię. To nie był popis jednego aktora. Dzięki temu sukces daje jeszcze większą satysfakcję. Koszykówka to gra zespołowa. Jeśli wygrywasz mecze w taki sposób jak my – wspólnym wysiłkiem – później brakuje ci słów, by wyrazić to poczucie radości słowami.
W swojej karierze zdobywałeś już mistrzostwa – ligi kanadyjskie czy też ostatnio będących zapleczem NBA rozgrywek G League. Kilka chwil po zakończeniu finału ze Stalą przekonywałeś nas jednak, że to tylko początek sukcesów Legii. Czego potrzebujecie, by walczyć o mistrzostwo Polski?
Ten moment, gdy Christian Vital obiecuje, że zdobycie Pekao S.A. Pucharu Polski to jedynie początek sukcesów @LegiaKosz #plkpl pic.twitter.com/2oTTQe8lIr
— SuperBasket (@superbasketpl) February 19, 2024
Kluczowa będzie zespołowa gra, o której wspominałem – dokładnie taka, jaką zaprezentowaliśmy w Sosnowcu. Wygrywanie jest piękne, lecz nigdy nie możesz zakładać, że jesteś na sukcesy skazany. Musisz każdego dnia pracować, stawać się lepszym. Ważne, by zachowywać dyscyplinę, także w głowie. Nie jest żadnym sekretem, że przeszliśmy jako drużyna w tym sezonie przez wiele trudnych chwil. Były zmiany, pojawiały się kolejne wyzwania. To, że wyszliśmy z nich wyszliśmy obronną potwierdza tylko, jak znakomitą mamy atmosferę w szatni. I mówię tu o wszystkich – od głównych trenerów po zawodników, nie zapominając także o innych osobach pracujących wokół zespołu. Każdy jest skupiony na jednym celu. Przecież w tabeli ligowej zajmujemy dopiero ósme miejsce. Przyjechać na taki turniej z ósmej pozycji i go wygrać? To tylko potwierdza, że możemy w Polsce pokonać każdego. Wszędzie.
To twój pierwszy sezon na europejskich boiskach. W ciągu ostatnich kilku miesięcy na pewno rozwinąłeś się jako zawodnik. Czy po turnieju w Sosnowcu czujesz się koszykarzem kompletnym?
Nie ma mowy! W finale na pewno nie zagrałem perfekcyjnie. Zagrałem jedynie wystarczająco dobrze, byśmy wygrali. Doceniam to, że wszyscy w klubie od początku zdawali sobie sprawę z tego, jakie wyzwania czekają mnie w pierwszym sezonie poza USA. Mówię tu nie tylko o trenerach, ale także szefach klubu z prezesem Jankowskim na czele. Mam ważną rolę do odegrania, jestem jednym z liderów drużyny. Właśnie takiej odpowiedzialności chciałem doświadczyć, bo wiedziałem, że mogę ją unieść. Chcę stawać się jeszcze lepszy, rozwijać się wraz z tym zespołem, odwdzięczać się za zaufanie, którym mnie obdarzono. Lubię dźwigać duży ciężar oczekiwań na barkach, bo po pierwsze – wiem, że mogę sobie z nim poradzić, a po drugie – wiem, że mam w zespole kolegów, którzy mogą mi w tym pomóc. Nie chcę nakładać na sobie wielkiej, dodatkowej presji, ale wiem, że stać mnie na znakomitą grę w basket.
Od zawsze tak komfortowo czułeś się w roli lidera?
Właściwie – tak. Od kiedy pamiętam bywałem często przywódcą w szatniach kolejnych drużyn, w których przychodziło mi grać. Nie powiem, że drużyny kręciły się wokół mnie, ale na pewno potrafiłem wzbudzać w kolegach z zespołu jakiś rodzaj respektu. Nie jest to łatwe, bo mam w sobie tyle pasji, że czasami – gdy sprawy nie idą w odpowiednim kierunku – pojawia się frustracja. W każdej drużynie staram się jednak udowadniać, że mogę spokojnie brać na siebie odpowiedzialność za jej wyniki. Dopóki zachowam otwarty umysł – będę analizował zapis wideo swojej gry, a pracując nad sobą na boisku i poza nim – żadne limity dla mnie nie będą istniały.
Turniej w Sosnowcu pokazał, jak znakomicie wygląda twoja współpraca z Lorenem Jacksonem. A propos odpowiedzialności za wyniki zespołu – pozyskanie Lorena jako kolejnej broni Legii chyba ułatwiło grę także tobie?
Bez dwóch zdań! Loren spowodował, że moje życie stało się dużo łatwiejsze. W Sosnowcu organizatorzy turnieju mogli nam przyznać kilka statuetek MVP. Ostatecznie otrzymał ją Aric Holman. W pełni na nią zasłużył – w finale zdobył 23 punkty, a był świetny także w dwóch poprzednich meczach. Widzieliście jednak w Sosnowcu na co stać Lorena. Wiedzą o tym już też rywale, więc nie mogą poświęcać mi tyle uwagi, co wcześniej, bo wówczas krzywdę zrobi im Loren. Zyskałem dzięki niemu więcej swobody na boisku, moje życie stało się łatwiejsze. W koszykówce jest tak, że im więcej masz broni, tym mocniej rosną twoje szanse na zwycięstwo.
Czy dyskusja który z was jest tak naprawdę rozgrywającym Legii, a który gra jako rzucający obrońca ma większy sens. Masz w tej kwestii jakieś preferencje?
Nie, preferencję mam tylko jedną – preferuję zwycięstwa. W finale zdobyłem tylko 17 punktów i nie trafiłem żadnej trójki, kapujesz? Dla niektórych zdobycie 17 punktów to niezły wynik, ale ja już udowodniłem w Polsce, że spokojnie mogę kończyć mecze z dorobkiem 30 czy 40. W finale sporo czasu spędziłem jednak na ławce rezerwowych, bo moi koledzy z drużyny grali świetnie. Ewidentnie momentami byli trenerowi bardziej potrzebni ode mnie. Zespół potrzebował, bym go wspierał zza lini bocznej? Normalna sprawa! Gdy tylko już wróciłem na boisko, wymusiłem faul, po chwili podałem do Arica w akcji, którą ten skończył wadem, wybroniłem jakąś akcję, zaliczyłem przechwyt. Ważne jest tylko to, by pomagać drużynie. Najważniejsze są zwycięstwa.
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>