Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>
Rzuty wolne – dążenie do równowagi
W meczu numer 3 Spójnia oddała blisko dwa razy więcej (29) rzutów wolnych niż ekipa z Włocławka (15). Nie wynikało to wcale z jakiejś podejrzanej linii sędziowania czy też zbiegu okoliczności. To był po prostu efekt innej, mniejszej agresji koszykarzy Anwilu, jeśli chodzi o atakowanie obręczy. Czy nawet w ogóle – rzadszej gry w kontakcie z rywalem.
Zespół prowadzony przez Przemysława Frasunkiewicza oddał aż 40 rzutów za 3 punkty, co także – jak wiadomo – nie sprzyja wymuszaniu rzutów wolnych. Anwil dużo rzucał z dystansu, bo albo miał pozycje, albo dostęp do kosza był zagrodzony przez dobrze broniących rywali. Pozytywnie w tym względzie wyróżniał się jedynie Victor Sanders. Reszta graczy gości bardzo rzadko była w stanie minąć pierwszą linię obrony Spójni.
W tak trudnej hali do rzucania – o czym ostatnio jest dość głośno, te twarde, stargardzkie obręcze powoli zyskują status legendarnych – przy tak fizycznej serii, każdy punkty jest na wagę złota. Ba, każda komfortowa okazja do ich zdobycia jest bezcenna. Właśnie tak trzeba definiować częstsze stawanie na linii rzutów wolnych.
W sobotnim meczu nr 4 Anwil powinien dążyć chociażby do uzyskania równowagi w tym aspekcie względem rywala.
Tomas Kyzlink i Luke Petrasek w normalnej dyspozycji
3/14 z gry, 1/10 za 3. Czech, który ostatnio regularnie dostarczał punkty z ławki, w meczu nr 3 po prostu zawiódł. Piłka po rzutach Tomasa Kyzlinka nie chciała wpadać do kosza, przez co Anwilowi znacznie trudniej było budować serie punktowe, które charakteryzowały pierwsze dwa spotkania serii. Czech pomylił się też w samej końcówce, gdy jego trójka mogła zniwelować straty do ledwie jednego punktu.
Anwil bardzo potrzebuje tej czeskiej ofensywy. To właśnie większy potencjał po atakowanej stronie parkietu pozwolił włocławianom tak pewnie wygrać dwa pierwsze mecze. Obie drużyny bronią twardo, są w stanie grać fizycznie, ale z tych dwóch tylko Anwil jest w stanie ofensywnie zdominować mecz. Spójnia już niekoniecznie.
Duet Kyzlink – Luke Petrasek zdobył w trzecim meczu tylko 14 punktów, choć średnio zapewnia ich Anwilowi dwa razy więcej. Włocławianie, by w pełni kontrolować wydarzenia na parkiecie, potrzebuje większego wkładu ofensywnego od obu zawodników. W innym przypadku w sobotnim starciu ze Spójnią Anwil znów może ugrząźć w błocie.
Tymczasem nerwowe końcówki to już czas, gdy wynik zawsze może pójść w obie strony.
Oj Żiga, Żiga… Jak nie teraz, to kiedy?
Amir Bell zagrał w czwartek niespełna 8 minut. Mówiąc krótko – łapał tak szybko faule, że trener Frasunkiewicz ledwo nadążał z sadzaniem go na ławce. Żiga Dimec też zagrał w tym meczu niespełna 8 minut, ale już z innego powodu – swojej słabej gry. Słoweniec oprócz kolejnej wpadki spod samego kosza, bardzo rozczarował po bronionej stronie parkietu. Można to było wyczytać także ze słów trenera Anwilu na pomeczowej konferencji prasowej.
Dimec w dwóch pierwszych meczach serii był raczej graczem plusowym, choć oczywiście i wówczas można było oczekiwać od niego trochę więcej. Słoweniec jednak przynajmniej męczył centrów rywali, angażował obronę Spójni i sam bronił dostępu do włocławskiej obręczy. W czwartek był mijany i ogrywany przez rywali ze sporą łatwością. Sytuację był w stanie ratować jedynie faulami.
To właśnie w tym matchupie, przeciwko ciężkim centrom Spójni, Dimec musi pokazać swoją jakość. W potencjalnej drugiej rundzie – o ile Anwil do niej awansuje – na zespół z Włocławka będzie czekała ekipa (King lub Legia), która będzie potrafił z Dimcem grać i zapewne zrobi wiele, by trener Frasunkiewicz musiał z niego zrezygnować.
Ziga – jeśli nie teraz, to kiedy?
Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>