Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >
Mogliby to być Zyskowscy – w jeszcze większej skali, bo przecież koszykarska moc Wrocławia jest bezspornie większa od tej stargardzkiej. Jarosław senior zdobywał przed laty ze Śląskiem pięć tytułów mistrzowskich. Jego syn Jarosław junior nigdy w klubie z Wrocławia tak naprawdę nie był pożądany. Ma na koncie tytuł MVP PLK, zdobył mistrzostwo z Zastalem, dwa tytuły z odwiecznym rywalem Śląska z Włocławka – ale ze Śląskiem nic. Ściga ojca, obecnie walczy o kolejne złoto – tym razem z Treflem Sopot.
Mogliby to być Karolakowie. Przecież Piotr był legendą lubelskiej koszykówki, a Jakub nawet w obecnym sezonie po latach tułaczki po wielu klubach w różnych rejonach Polski wrócił do rodzinnego miasta. Ale Karolak senior w lubelskim klubie od lat nie pełni żadnej roli, poza przyglądaniem się meczom w roli kibica.
Udało się Grudzińskim.
Wiktor też, niczym Zyskowscy czy Karolakowie, opuścił rodzinne miasto wiele lat temu jako młody koszykarz. Jego rozwijająca się kariera sportowa nie szła w parze ze słabnącą siłą organizacyjno-sportową ówczesnej Spójni. Później grał w reprezentacji Polski, a także w Polonii Warszawa, Stali Ostrów Wielkopolski, Czarnych Słupsk, Turowie Zgorzelec, jak również – długie trzy lata – w Anwilu.
– To tam stawiałem swoje pierwsze, koszykarskie kroki, trenując pod okiem trenera Kazimierza Tomaszewskiego. Poznałem wszystkie zakamarki Hali Mistrzów, dosłownie. Bo co może robić siedmiolatek, gdy jego tata trenuje? Bierze piłkę do ręki i bawi się nią, ale także – chodzi, krząta się. Dlatego też ten wtorkowy mecz z Anwilem, to historyczne zwycięstwo dla naszego klubu, dla mnie oznaczało jeszcze coś więcej. Fakt, że mogłem je świętować z ojcem, człowiekiem, którego znam od zawsze, który pracuje w tym samym klubie, na samym środku właśnie tej hali, tego boiska? Wow. To było coś. Chwila, której wspomnienie zostanie już ze mną do końca życia – mówi Dominik.
Z Wiktorem rozmawiałem dłużej dzień przed meczem we Włocławku. Szykując się do napisania tekstu o największych atutach Spójni przed decydującym starciem ćwierćfinału chciałem poznać opinię kogoś, kto jest blisko tej drużyny. Gdy tylko opublikowałem tekst, odezwał się do mnie Wiktor.
– A czy mógłbyś dodać jeszcze coś? Tak ode mnie.
– Ale co?
– Wiem doskonale jak trudno gra się w takich meczach koszykarzom Anwilu, bo sam w nich grywałem jako jeden z nich w przeszłości. Wiem jednak też, że Hala Mistrzów w tego typu sytuacjach to prawdziwa jaskinia lwa. Nasz zespół wpadł jednak ostatnio w trans, nie wystraszy się już choćby i lwa. Jestem pewien, że może we wtorek włocławską jaskinię uciszyć, a następnie zdobyć – wypalił Wiktor. – Wiesz, mało kto nas zauważa, mało kto w nas wierzy, wszyscy tylko dyskutują o tym jakie to problemy ma Anwil. Chciałbym, żeby to wybrzmiało. Że my naprawdę jedziemy do Włocławka po zwycięstwo!
– Byłaby to niezła historia.
– Oj, człowieku! Będzie kocioł!
Był. Kocioł nienotowany w historii polskiej koszykówki – przecież jeszcze nigdy zespół rozstawiony z nr 8 przed playoff nie wyrzucił za burtę lidera sezonu zasadniczego po przegraniu pierwszych dwóch meczów serii.
– Jadąc do Włocławka, wiedzieliśmy, że możemy wygrać. Może jeszcze wciąż nikt w to poza nami w Polsce nie wierzy – bo i teraz przed serią z Kingiem wszyscy nas spisują na porażkę – ale my naprawdę jesteśmy przekonani, że możemy wszystko. Że jesteśmy kompletnie innym zespołem niż ten, który w rundzie zasadniczej zajął dopiero ósme miejsce. Walka z Anwilem i fakt, że przynajmniej od czwartego meczu serii naprawdę czuliśmy się w niej po prostu zespołem lepszym, dała nam niesłychane pokłady pewności siebie. Nie zamierzamy się zatrzymywać. Do Szczecina w sobotę też jedziemy po zwycięstwo – zapewnia Dominik.
W lutym skończył 26 lat. Nie można go już określać mianem młodego, a na ile zasługuje na miano zdolnego? Tu już można toczyć niekończące się dywagacje. Od osób ze środowiska koszykarskiego kilka razy w ciągu ostatniego roku czy dwóch słyszałem opinie typu „młody Grudziński bardziej niż do koszykówki PLK pasuje do basketu 3×3, może na lepsze by mu wyszło, gdyby to na nim się skupił”.
Faktem jest, że jeszcze niespełna 10 dni temu dorobek Dominika w meczach playoff, w których wystąpił w barwach Spójni, prezentował się następująco:
Zwycięstwa – 0
Porażki – 7
Wkład punktowy? W pierwszych sześciu śladowy, można bez większej straty pominąć milczeniem. Ale Grudziński bardzo dobrze zagrał już w drugim meczu tegorocznej serii we Włocławku. Zdobył 10 punktów i zaliczył 7 zbiórek. W trzecim, przełomowym – wygranym przez Spójnię 86:82 – do 9 punktów dodał 5 zbiórek. W kolejnym, w którym Spójnia zmiotła Anwil z powierzchni ziemi – i wepchnęła psychicznie w dołek, z którego włocławianie już się nie wydostali – 5 punktów i 3 zbiórki oraz kilka naprawdę dobrych, niewidocznych w statystykach akcji w defensywie.
I w końcu mecz numer 5. Ten w hali, po której krzątał się jako siedmioletni szkrab. Niby tylko 3 punkty i 3 zbiórki. Ale za to jakie punkty! Ta trójka na początku czwartej kwarty dała po raz kolejny Spójni chwilę bezcennego oddechu i dziewięciopunktowe prowadzenie.
– Nie mogę powiedzieć co usłyszałem od ojca, gdy ściskaliśmy się na środku boiska zaraz po zakończeniu meczu. To nie były słowa, które nadają się do publikacji, ale czułem się jak w niebie – wspomina Dominik.
– A widzisz, a nie mówiłem? – wypalił do mnie Wiktor Grudziński, gdy chwilę po piątym meczu Anwil – Spójnia natknęliśmy się na siebie w Hali Mistrzów. – Stary, czekałem na ten moment ponad ćwierć wieku! Po raz ostatni Spójnia grała w najlepszej czwórce wiosną 1998 roku, gdy mimo tego, że zakończyliśmy sezon na niższym miejscu w tabeli (piątym – przyp. red.) rozbiliśmy w ćwierćfinale 3:0 Zagłębie Sosnowiec. Szmat czasu. I jeszcze teraz po taki sukces sięga klub z mojego rodzinnego miasta, a całkiem ważną rolę w nim odgrywa mój syn. Brak słów – dodawał.
Gdy wiosną 1998 roku Komfort Stargard (wówczas jeszcze Szczeciński) grał w półfinale playoff ekstraklasy koszykarzy Dominik Grudziński miał kilka miesięcy. Był młodszy od córki Aleksa Steina, której rodzicom w ostatnim czasie w aklimatyzacji w Stargardzie pomagał Wiktor.
W sobotni wieczór Dominik zamierza wracać ze Szczecina do Stargardu po zwycięstwie w meczu inaugurującym walkę w półfinale.
– Znam doskonale swoje zadania na mecz nr 1 doskonale. Od wtorku nie przestaję myśleć o Tonym Meierze. Wiem, że to zawodnik, który niezbyt lubi grę w kontakcie, więc będę się starał, gdy już tylko znajdę się na boisku, by czuł mój oddech nieustannie – zapewnia.
Początek historycznych Derbów Pomorza Zachodniego w półfinale playoff PLK w sobotę o godzinie 20.
Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >