piątek, 11 października 2024
Strona główna » Yuta – Mania, czyli komiks na Brooklynie
NBA

Yuta – Mania, czyli komiks na Brooklynie

0 komentarzy
My mamy twitterowy hype na Sochana, a w dalekiej Azji mają Yuta-Manię. Chłopak z Japonii uwielbiał Kobego Bryanta i koszykarskiego gangstera Sakuragiego z komiksów mangi. Teraz zalicza najlepszy sezon w karierze, trafia za 3 punkty jak opętany i jest uwielbiany przez kibiców Nets.

STYCZNIOWY OBÓZ KOSZYKARSKI FILIPA DYLEWICZA – INFORMACJE I ZAPISY – TUTAJ>>

Zabójstwo przed kamerami

Luty, mroźny dzień w Minnesocie. Śledczy z wydziału zabójstw dostali nagłe wezwanie do Target Center. Kiedy dotarli na halę, okazało się, że nie będą mieli wiele pracy – wszystko zostało nagrane, a świadków nie brakowało.

Podejrzany o brutalne morderstwo dziewiętnastoletni Anthony E. siedział w szatni, uśmiechając się od ucha do ucha. Zwłoki przewieziono już do Kanady, sędzia orzekł 2+1 i umorzył sprawę. Poniżej przedstawiamy materiał dowodowy wprost z USA:

Dziś za 38 dolarów możecie kupić sobie dzieło sztuki prezentujące poster dunk Edwardsa na Watanabe. Wielu zawodnikom podobne wydarzenie mogło złamać psychikę i odebrać chęć do gry. Japończyk nie przejął się tym jednak szczególnie, a w wywiadach podkreślał:

“Mnóstwo graczy obawia się skakać do bloku ze strachu przed staniem się viralowym pośmiewiskiem Internetu. Ja nie miałem wyboru. Uważam, że jeśli nie ruszyłbym do tej akcji, nie zasługuję  na kolejne minuty w NBA. Nie żałuję, że wziął mnie na plakat, tylko tego dodatkowego punktu po faulu. W przyszłości wierzę, że zachowam się tak samo.”

Tym wyznaniem kupił serca fanów w Toronto, którzy później głośno narzekali po jego odejściu na Brooklyn. W Japonii z kolei od dawna wiedziano, że Yuta to ichniejszy The Chosen One, a jakiś tam wsad Edwardsa nijak nie wpłynął na jego pozycję w kraju.

Manga – yes, angielski – no

Mały Yuta po domu szwendał się z mangą “Slam Dunk”, którą przeczytał minimum sto razy i wyuczył się na pamięć wszelkich kwestii głównego bohatera – gangsta koszykarza Sakuragiego. Nie ma w tym nic dziwnego, komiks rozszedł się w 170 milionach egzemplarzy, a jego autor otrzymał od miejscowego związku koszykówki medal za promocję dyscypliny. 

Z nosem w książce Yuta wpadał na swoją starszą siostrę, biegającą po domu w poszukiwaniu butów do kosza, w końcu niebawem rozpoczynała trening. Zniecierpliwiona dziewczyna głośno wołała wówczas mamę i do salonu wpadała pani Kumi, była reprezentantka kraju w baskecie, rozdzielając dzieci. Za kierownicą czekał już tata Hideyuki, który również grał profesjonalnie w lidze japońskiej. 

Koszykówka dla rodziny Watanabe była więc czymś naturalnym, ale to Yuta zapragnął więcej – oglądając popisy Kobego, wymyślił, że zagra w NBA, na co szkolny nauczyciel angielskiego jedynie  popukał się w czoło. 

Nadszedł rok 2004, a Yuta poderwał nad ranem rodzinę okrzykiem radości. Okazało się, że w meczu pomiędzy Hawks i Phoenix zadebiutował pan Tabuse, pierwszy zawodnik NBA japońskiego pochodzenia. Watanabe pomyślał wówczas, że sam znajdzie się w tym miejscu, ciekawe tylko czy doczytał, że zaledwie miesiąc później jego idol został zwolniony z Suns.

Dzięki koneksjom ojca, wzrostowi i dobrej grze na ojczystym podwórku, Yuta dostał się do szkoły w Connecticut i poleciał sam za ocean ze znajomością słów yes, no i pełną frazą – My name is Yuta. 

Trzygwiazdkowy wybraniec

Z językiem pomogli koledzy z drużyny i dodatkowe kursy. W koszykówce w końcu poznał czym jest obrona graczy o podobnych gabarytach i umiejętnościach. Zamiast highlightów z Kobem zaczął oglądać Tayshauna Prince’a i wzorując się na graczu Pistons, przeobrażał się powoli w zawodnika typu 3&D. 

Watanabe wierzył od zawsze w moc słów, które miały kształtować jego charakter i myśli. Trener z Japonii powiedział mu, że szczególny nacisk musi położyć na dwa określenia – “początkujący” i “pokorny”. W USA z tym nastawieniem kolegom wydawał się skryty i nieśmiały, a trenerzy namawiali go do bardziej samolubnej i agresywnej gry. Pierwszy kryzys za oceanem, przyszedł kiedy Watanabe otrzymał zaledwie trzy gwiazdki od rekruterów, a mniej więcej w tym czasie japoński Times publikował artykuł, w którym określano jego postać jako The Chosen One. 

Zagubiony nastolatek zaobserwował, że rodzice kolegów z drużyny nieustannie chwalą swoje pociechy, sam wcześniej tego nie doświadczał. Co więcej, państwo Watanabe nieustannie powtarzali, że przed ich synem jeszcze bardzo, bardzo długa droga. I tyle, żadnego brawo, żadnego gratulacje, żadnego dobrze sobie radzisz sam w obcym kraju. 

Wówczas napisał do rodziców wiadomość z pretensjami, po czym usłyszał upragnione słowo przepraszam, a od trenera dostał krótki SMS – graj z uśmiechem. 

Jak to bywa w milionach przypadków, same dobre chęci i ciężka praca nie wystarczą na karierę w NBA. Szczęśliwie dla Japończyka, na jeden z treningów z jego udziałem przyszedł James Cosgrove, który zapytał ówczesnego szkoleniowca Watanabe – “Ok, ile szkół się nim interesuje?”. Gdy usłyszał, że nikt, prędko zadzwonił do znajomego coacha George Waschington University, który od zawsze szukał graczy zawziętych, o wysokim koszykarskim IQ. 

Rzucanie dzieckiem a G-League

Watanabe spędził na Uniwersytecie pełne cztery lata, jako senior notując 16.3 punktu i zaliczając 6.1 zbiórki. Uznanie budziły jego zdolności defensywne, uplasował się między innymi na drugim miejscu w liczbie zablokowanych rzutów w dziejach swojej uczelni.

Umówmy się jednak – nie były to liczby predysponujące go do gry w NBA. 

Czym innym była jednak skala popularności wśród rodaków i azjatyckiej społeczności w Stanach. W 2016 GWU odbyło czteromeczowe tournee po Japonii – hale pękały w szwach, a pod nimi ustawiały się rzesze fanów pragnących dostać od Watanabe autograf. Gazety pisały o Yuta-Mani, a koledzy i trenerzy wspominali, że chłopak był w ojczyźnie traktowany niczym LeBron James. 

Wszyscy zapamiętali wydarzenie, gdy kobieta rzuciła w objęcia Yuty małe dziecko, ten ledwo je złapał, a szczęśliwa matka wyciągniętym nad głowami fanów telefonem, zrobiła im zdjęcie.

Per aspera 

W drafcie 2018 pojawiły się takie nazwiska jak Ayton czy Doncic, a z ostatnim numerem drugiej rundy poszedł brat Giannisa. Dla Japończyka nie starczyło miejsca, dlatego jako pominięty w loterii, spróbował swoich sił podczas Lig Letnich, reprezentując BKN, swoich dzisiejszych pracodawców. 

Zaprezentował się na tyle dobrze, że sięgnęli po niego Grizzlies, głównie dając mu czas gry w swojej filii G-League. Koszulki z nazwiskiem Watanabe szły jednak w Japonii szybko jak zimniutkie sushi, ustępując popularności jedynie Lakers i Warriors. 27 października to rodzice Yuty krzyczeli z radości przed TV – ich syn jako drugi Japończyk po Tabuse zadebiutował w NBA zdobywając dwa punkty i dwie zbiórki. 

W grudniu kolejnego roku, na parkiecie Dużej Ligi, pierwszy raz w dziejach zmierzyli się ze sobą gracze z Kraju Kwitnącej Wiśni – Watanabe i Hachimura. Razem na parkiecie przebywali dokładnie… minutę. 

W kulturze Grit&Grind Yuta czuł się doskonale, ale szanse dostawał głównie na zapleczu NBA. Łącznie w dwa lata dla pierwszej drużyny Misiów rozegrał zaledwie 33 mecze. Podczas typowego dnia, wcześnie jechał na trening, wracał do domu na drzemkę i obiad, znów na trening, regeneracja i mamy już kolejny poranek. Jedynym odstępstwem od normy były wywiady, których udzielał japońskim mediom, także po meczach G-League, gdy reszta zespołu czekała już dawno przysypiając w autobusie. 

Ad Astra

Kończąc przygodę z Memphis trafił do Toronto, gdzie w szatni jeden z reporterów rozpoczął, niewinną wymianę zdań:

  • Hej, Yuta, zaliczyłaś dzisiaj niezłą zbiórkę w garbage time.
  • W NBA nie ma czegoś takiego jak garbage time – odparł poważnie Japończyk. 

Myśl tę rozwinął w liście opublikowanym na The Players Tribune:

“Tylko 450 ludzi dostaje się do tej ligi. 

Na świecie sport ten trenuje około 450 milionów zawodników. 

450 to tylko 0.0001% z całej puli. 

Ponoć jest to liga, do której najtrudniej się dostać, ale część osób dodaje – jeszcze trudniej się w niej utrzymać. Nie raz byłem na krawędzi, ale ostatecznie już piąty rok z rzędu znajdę się w tym elitarnym gronie.”

W kanadyjskim klubie grał w końcu więcej, w sezonie 2020/21 nawet po 14.5 minuty na mecz, rzucając zza łuku ze skutecznością 40%. Nets postawili na Yutę właśnie ze względu na solidną miarę za trzy i zawziętą obronę. Sam zawodnik po przeprowadzce na Brooklyn podkreślał, że przede wszystkim chce znaleźć swoje miejsce w drużynie pełnej gwiazd. Sezon póki co pokazuje, że nie zmarnował okazji. 

Jeszcze do niedawna Watanabe w barwach Nets oddawał 57.1%  celnych rzutów za trzy, co dało mu pierwsze miejsce w całej NBA. Kyrie powiedział wówczas na konferencji prasowej:

“To obecnie najlepszy strzelec, najlepszej ligi świata. Ze statystykami się nie dyskutuje. Naszym zadaniem jest dostarczyć mu piłkę i zadbać o jego pewność siebie.”

Durant był z kolei pytany, o to kogo wybrałby do Konkursu Trójek – Watanabe czy Curry’ego (odparł, że siebie samego). Japończyka wspierają nie tylko gwiazdorzy Siatek, ale także miejscowi fani, którzy zgotowali mu owację na stojąco po tym, jak swoimi 16 oczkami przyczynił się do pokonania Grizzlies. 

Ostatecznie Yuta ma papiery na zostanie ulubieńcem Brooklynu – wywalczył sobie pozostanie w składzie jako ostatni zawodnik rotacji, skoczy w ogień po każdą piłkę i przede wszystkim trafia, zarabiając relatywnie małe pieniądze. Cóż za piękna przeciwwaga dla zespołu zbudowanego ze zmanierowanych gwiazdorów. W końcu realizuje się przesłanie – “Brooklyn we go hard, we go hard” – jak mawiał poeta. 

STYCZNIOWY OBÓZ KOSZYKARSKI FILIPA DYLEWICZA – INFORMACJE I ZAPISY – TUTAJ>>

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet