Strona główna » Samborska: Gdy mistrz Polski ci wypomina „Ale przecież ty też nie wierzyłaś”
PLK

Samborska: Gdy mistrz Polski ci wypomina „Ale przecież ty też nie wierzyłaś”

3 komentarze
– Ale ty przecież też nie wierzyłaś – rzucił do mnie wczoraj chwilę po dekoracji Jarek Zyskowski. Kto tak naprawdę właściwie – poza kapitanem Trefla, na którego w ostatecznym rozrachunku King nie znalazł odpowiedzi – wierzył w to, że zespół z Sopotu sięgnie po pierwszy po 16-letniej przerwie tytuł mistrzowski?

Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>

„Zyzio” wierzyć musiał. To przecież on doprowadził do rozmowy z trenerem Żanem Tabakiem, w wyniku której Chorwat przestał zawężać rotację Trefla kosztem reprezentanta Polski, a ten zaczął sypać trójki, jak tylko on w PLK potrafi. 

Co ja, dziewczyna z Gdańska wychowana na sukcesach wielkiego Prokomu Trefla, myślałam sobie tak naprawdę przed – jak się okazało mistrzowskim – sezonem zespołu z Sopotu? A także – w jego trakcie?

Przed sezonem miałam po prostu nadzieję. Taką normalną, zdrową – by nie rzec: kibicowską. Uważałam, że Trefl podpisał umowy z bardzo dobrymi koszykarzami, więc czym prędzej chciałam wam to przekazać. O tym, jak świetnym defensorem jest Paul Scruggs zorientowaliśmy się przecież wszyscy już w pierwszych kolejkach. Rookie z Indianapolis na dzień dobry powiedział mi jednak, że nie ogląda koszykówki i nie interesuje się nią kompletnie. Myślałam, że to żarcik dla rozluźnienia atmosfery, ale po chwili okazało się, że on naprawdę nie ma pojęcia o tym, jak wiele jego rodzinnemu miastu daje Tyrese Haliburton. I jak wiele setek milionów dolarów za to dostaje.

– Proszę nie pytać mnie o indywidualności! – grzmiał w trakcie sezonu zasadniczego na kolejnych konferencjach prasowych wyjątkowo nieprzyjemny zazwyczaj Żan Tabak.

Każdorazowo po tych scenach i pozostawionych bez odpowiedzi pytaniach zastanawiałam się – czy tak w ogóle można? Czy w dobie coraz istotniejszych w zawodowym sporcie trenerów mentalnych taki makiawelizm ma jeszcze sens? To koszykówka. Na dodatek w wykonaniu facetów, którzy chcą mijać w pierwszym kroku i brać na siebie trudne rzuty. Przecież gdy Nigel Hayes-Davis rzucił Albie w Eurolidze 50 punktów, Sarunas Jasikevicius wręcz namawiał dziennikarzy do pytania o indywidualne popisy i rekord swojego podopiecznego.  

– Nie, Ola, wydaje ci się – niewłaściwie oceniasz Tabaka. On jest bardzo za nami. To trener, który zawsze stoi murem za zawodnikami, a dziś to wcale nie jest takie powszechne – rzucił mi w biegu Mikołaj Witliński, gdy wpadł do mojego biura w ERGO ARENIE pożyczyć ładowarkę przed wyjazdem na mecz z Legią.

To był marzec. Na Bemowie Trefl spokojnie wygrał różnicą 15 punktów. Wówczas uwierzyłam nieco mocniej. I w Trefla, i w metody Tabaka. Stwierdziłam, że skoro ręczy za nie Willy – a ja mogłabym ręczyć za Williego – to jakaś nadzieja faktycznie jest. 

Mniej więcej wówczas umówiłam wywiad z Austonem Barnesem. Wszak każdy mistrzowski, sopocki sezon musi mieć swojego Tomasa Masiulisa. Z tym, że koszykówka trzeciej dekady XXI wieku wymusza od obecnych Masiulisów więcej close-outów i pick’n’popów.

W obronie Barnes to kat. Zajeżdżał Christiana Vitala, Zac Cuthbertson też nie był mu straszny. Poza grą w ataku od Masiulisa różni go jeszcze to, że gada tyle co ja. Dużo lub za dużo. Nasza rozmowa nie miała więc końca, trwała jeszcze dobrych kilkanaście minut po wyłączeniu nagrania.

– Ale kto będzie kończył wasze akcje w playoff, gdy na zegarze będzie tylko 10 sekund do końca, a wy będziecie potrzebowali punktów? – zapytałam.

Barnes na to niczym zaprogramowany:

– Schenk i Zyskowski, Zyskowski lub Schenk. Schenk i Zyskowski, Zyskowski lub Schenk…

Nadzieja tliła się dalej. Zresztą przy Kubie Schenku tliła się zawsze. U Liścia, na Łotwie, na Litwie czy w Radomiu w oczekiwaniu na treningi z pierwszym zespołem… Ze wsparciem mamy Asi, taty Justyna i siostry Karoliny. Z przepotężną pasją. Nadludzką psychą. Wręcz kosmicznym polem widzenia.

Ale tak zdroworozsądkowo – co mogłam myśleć przed rozpoczęciem playoff? Jakby to miało wyglądać? Że co? Że odpowiedzią na izolacje Victora Sandersa albo fizyczność Aigarsa Skele ma być Kuba Schenk

Dlatego też umówiłam się na wywiad z Benedekiem Varadim. Któż inny jak nie drugi „rozgrywajek” Trefla mógł mi wytłumaczyć, jakim cudem naszą tajną bronią na playoff miał być „Schenku”?

Rozmawiamy i znowu słyszę te same, utarte hasła:

– że drużyna

– że system

– że konsekwencja

– i że Schenk to wie, rozumie, a później realizuje

Plus, że dobre były langosze na jarmarku świątecznym na Targu Węglowym.

O Geoffreya Groselle’a i jego kontrakt to już nawet nikogo nie chciałam pytać. Krążyły legendy o jego wysokich zarobkach, a ja – choć tak bardzo chciałam widzieć jego lewą rękę i złoto w barwach Zastalu – przed oczami cały czas miałam też „popisy” polskiego Amerykanina w ubiegłorocznym turnieju przedolimpijskim w Gliwicach.  

W ten sposób doturlaliśmy się do playoff. Do nadziei dołożyłam trochę wiary, chyba nawet całkiem sporo. Wystarczała na tyle, by oczekiwać awansu do Top4! Rozmawiałam o tym zresztą z trenerem Tobiaszem Grzybczakiem, który jako jedyny członek sztabu i drużyny pamiętał ostatni półfinał w wykonaniu Trefla. „Tobi” zgadzał się, że to będzie dobry wynik. Więc nie oczekiwałam wiele więcej.

Pojechałam do Ostrowa na mecz nr 5 serii Stal – Śląsk. Tak, to w tamtej parze upatrywałam przyszłego finalisty PLK. Wracając do domu z południa Wielkopolski myślałam sobie:

– Eh, może jakbyśmy mieli takiego Tomka Gielo? Albo tego Angela Nuneza

Po dwóch meczach ze Śląskiem i wywiadzie z Aaronem Bestem, który idealnie wpisał się w mój obraz drużyny trenera Tabaka – zdyscyplinowanej, traktującej koszykówkę jak pracę, a nie sens życia – zyskałam jeszcze więcej wiary. Nie w sportowy wynik. Bardziej w to, że praca klubu przyniesie wreszcie wymierny efekt.

Bo jeśli byliście w ERGO ARENIE na meczu Trefla Sopot w tym sezonie to wiecie – a jeśli nie byliście to powinniście wiedzieć – że to rozrywka na naprawdę wysokim poziomie. Basię Lewandowską-Paluch, która odpowiada w Treflu Sopot za marketing, zabrałam w ubiegłym roku na mecz Euroligi do Kowna. Robiła notatki na temat każdego konkursu, każdego gadżetu i każdej wyświetlanej planszy. Nowości do scenariusza meczowego zaczęła dodawać już chwilę później, w pierwszym meczu po powrocie do Sopotu.  

Na meczach Trefla mają też jednego z najlepszych spikerów w Polsce – Michała Rudnickiego. Są jedne z najlepszych cheerleaderek w Polsce – Cheerleaders Flex Airport. Sponsor tytularny gwarantuje moc atrakcji dla pociech wokół obiektu, a możliwości techniczne, jakie daje nasza wielofunkcyjna ERGO ARENA powodują, że poza naprawdę dobrą koszykówką na meczach Trefla można cieszyć się fajnymi urozmaiceniami w każdej, nawet najkrótszej przerwie.

Wszystko to w cenie, która nie zniechęca, bo klub lojalnie – jakby w ramach podziękowania za to, że wreszcie się udaje – nie podniósł cen biletów nawet na sam finał. Zadziałało!

Pamiętam dokładnie wszystkie mecze Trefla o mistrzostwo Polski. Tróje Chrisa Dalmau i jak Simonas Serapinas musiał wejść w buty Milana Gurovicia, żebyśmy w tym zaduchu na Maratońskiej w Zgorzelcu mogli w ogóle marzyć o siódmym meczu także. Zawsze robiliśmy sold-out. To były nasze święta – nas, ludzi sopockiej koszykówki.

Gdzieś podświadomie później, przez wiele lat posuchy, wciąż wierzyłam, że ci ludzie, że my – gdzieś nadal tu jesteśmy. Byliśmy. Albo za chwilę będziemy. Że wrócimy!

Wczoraj wszyscy spotkaliśmy się w ERGO ARENIE. Wiele znanych mi twarzy ludzi z podstawówki czy z gimnazjum wypełniło pięć pięter hali.  

Samozwańczy eksperci od marketingu sportowego spod znaku #plkpl dzielą się na dwie szkoły:

– wyznawcy teorii „sukces sportowy to najlepszy marketing”

– ci, którzy powtarzają slogan „definiuje was społeczność”, po chwili dodając „której w Sopocie nie macie”.

Ha! My dziś w Treflu, w Sopocie znowu mamy wszystko!

Mamy prawie 10 000 osób, które głośno, w klubowych barwach i na stojąco wspierało w niedzielę drużynę „Zyzia”. Mamy ekipę, która wyciągnęła serię z 1:3 na 4:3. Która w sposób niewytłumaczalny, niezgodny z typami bukmacherów, ekspertów, logiką oraz trendami obecnej koszykówki zdobyła mistrzostwo Polski.

Kapitanie Zyskowski, to do ciebie: może i masz rację, chyba faktycznie w to mistrzostwo nie wierzyłam, ale – nigdy nie straciłam nadziei, że jeszcze kiedyś będę szalała z moim Treflem na sopockim molo podczas fety mistrzowskiej.

Dzisiaj, 17 czerwca 2024 roku nastał ten dzień! Dziękuję!

PS. Panie Kazimierzu – Panu w szczególności!

Aleksandra Samborska, @aemgie 

Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>

3 komentarze

GAIGER 17 czerwca, 2024 - 16:27 - 16:27

Jako kibic Śląska Wrocław z baaardzo długim stażem (bo już prawie 3 dekady) kibicowałem w tych finałach Treflowi. Nie tylko dlatego że lepiej przegrać z późniejszym mistrzem (dla nas w tym sezonie brąz to jak złoto biorąc pod uwagę jak nam się układał ten sezon i kwestie zdrowotne w drużynie) ale dlatego że to fajnie zbudowana i zbilansowana drużyna. No i gra tam dwóch 🙂 wychowanków koszykarskiego Śląska ! Poza tym – osoba Pana Wierzbickiego!

Pamiętam jak byłem na meczu wyjazdowy w Sopocie pod koniec lat 90-tych, gdy trenerem był Kijewski. Już wtedy relacje z kibicami z Sopotu były dobre, wypiliśmy razem niejedno piwo. Od tego czasu to się nie zmieniło, nigdy nie było wrogości między klubami i kibicami. Zawsze byliśmy przyjmowani dobrze i czuliśmy się tam bezpiecznie (a nie jak we Włocławku czy Ostrowie). Świetne finały, 7 meczy, powrót z 1:3 – to świetna historia i promocja basketu w wydaniu PLK. Ubolewam tylko że Zyziu grać będzie dalej w Sopocie a nie w Śląsku. Ale my też mamy ambicje, 4 sezony – 4 medale i w przyszłym znów walczymy o mistrzostwo! Limit pecha mam nadzieję że się w tym sezonie u nas wyczerpał – więc życzyłbym sobie w przyszłym finału WKS – Trefl. I niech wygra lepszy!

Odpowiedz
Wuj gajgera 18 czerwca, 2024 - 10:29 - 10:29

Kibicowanie Treflowi miało jeden minus: raczej na pewno King nie starałby się o grę w Eurocupie. Mają tam jeszcze zbyt płytkie korzenie a i hurtownik papierosów nie do końca ogrania europejski basket i jego horyzonty… Co innego w Sopocie: mimo, że przeszłość medalowa klubu jest NIEJASNA, z uwagi na zmiany siedzib, nazw i właścicieli, Sopot, Gdynia itd… to jednak tradycje są silne a pamięć gier w Eurolidze nie została zapomniana. Wiadomo było, że będą chcieli pójść drogą Śląska (oba kluby grały w Eurolidze po kilka lat). Ponieważ finansowo i sportowo Euroliga dziś dla polskich zespołów jest niedostępna, drugim szczeblem jest Eurocup. Ten puchar znaczy wiele więcej, niż rozgrywki fibowskie, te wszystkie ligi mistrzów i inne… Śląsk, owszem, przez trzy sezony w Eurocupie głównie zbierał baty ale faktem też jest, że zespół, fatalnie przygotowywany do sezonu, rozlatywał się rokrocznie z powodu kontuzji. Tak czy owak, prezes Śląska ponownie aplikował i mozna było mieć nadzieję, że nauczy się na błędach… Nic z tego, Trefl przebił Śląsk i to on zagra. Jeśli zagra przyzwoicie, drzwi w kierunku szczytów europejskiej koszykówki będą dla Sląska zamknięte na kolejne lata. W tym sensie, TY, jak kibic wrocławian, powinieneś raczej być mniej wesoły.

Odpowiedz
GAIGER 18 czerwca, 2024 - 11:02 - 11:02

Cóż – jest jak jest. Pytanie czy z takim zapleczem (Kosynierka) oraz przywództwem (prezes L) i brakiem choćby sponsora tytularnego nadajemy się do gry w ULEB-Cup ? Dostawaliśmy tam przeważnie bęcki , to były na ten moment za wysokie progi. Jak znajdzie się porządny sponsor (np. takie LG) albo ktoś z pasją jak Prezes WKK to wtedy możemy pogadać. Wiadomo że człowiek chciałby rozgrywek na najwyższym poziomie – ale może tak jak Anwil, wystartować niżej ale przynajmniej dojść do finałów i coś wygrać, żeby było co do gabloty wstawić ? Zbudować zaplecze i markę oraz porządny sponsoring, a dopiero potem wrócić na salony!

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet