Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>
Aleksandra Samborska Przed sezonem eksperci spodziewali się, że w Sopocie, ze względu na wiek i doświadczenie, możesz być kandydatem do objęcia roli go-to-guya. Wasz trener Żan Tabak grzmi na konferencjach prasowych: nie rozmawiam o indywidualnościach, ale w trudnych playoffowych meczach na dużą indywidualność wyrasta właśnie Aaron Best. To jak to jest z tym Treflem – macie tego lidera, czy jednak nie?
Aaron Best: Nasz zespół został zbudowany w ten sposób, by w ataku móc straszyć nie jedną, lecz kilkoma atutami i na tym chcemy budować sukces. Trzymamy się tego planu przez cały czas. On działa! Wiemy jakie zalety mają nasi koledzy z zespołu i świetnie funkcjonujemy jako jeden system.
Systemowo działają też wasze rozwiązania defensywne, choć twój indywidualny nacisk na obrońców MKS czy Śląska też pozwolił wyszarpać w tych seriach wiele ważnych akcji. Nie każdy niski gracz ma predyspozycje do bycia tak dobrym obrońcą. Co twoim zdaniem o tym przesądza w największej mierze? Chęci?
Gra w obronie to przede wszystkim zobowiązanie, jakie podejmujesz wobec samego siebie. To wysiłek fizyczny, który wkładasz w bycie naprawdę nieustępliwym. Jeśli cała drużyna składa się z gości gotowych do wywieranie nacisku na rywali, obrona będzie działać, a przeciwnik w ataku napotka na problemy. Utrzymywanie presji, którą narzucasz sam sobie to też praca zespołowa. Ale czasami jednostki też mogą wyłączać z gry pojedynczych graczy rywali.
Czy w Treflu naprawdę wszystko działa jak jeden organizm? Przecież współczesna koszykówka to często indywidualne popisy wielkich gwiazd. Macie choć odrobinę miejsca na improwizację?
Mamy przede wszystkim wiele okazji do rozmów. Trenerów interesuje nasz feedback po poszczególnych meczach, dialog też budujemy jako drużyna, bo celem są zwycięstwa. Tego nie da się wyłapać oglądając nasze mecze z pozycji kibica, ale w szatni czy podczas analiz video prowadzimy naprawdę otwarte rozmowy. Gracze są zachęcani do tego, by dać wyraz temu, co ich zdaniem może przy danym match-upie funkcjonować w naszej grze najlepiej. Tak działa Trefl Sopot: indywidualne poszukiwanie rozwiązań drużynowych. Jeśli nadal będziemy się tego trzymali, możemy zajść jeszcze dalej.
Czy przyjeżdżając z Londynu do Sopotu zaszedłeś dalej? Ligowe rozgrywki w Polsce stoją na wyższym poziomie od brytyjskich, ale odchodząc z Lions rozstałeś się z grą w EuroCup…
W PLK panuje szaloną rywalizację. Każdy mecz, każdy wieczór to odrębna historia i to daje nam – zawodnikom – naprawdę wiele radości. Zmieniając zespoły staram się nie porównywać lig, w jakich występują, bo o każdym kontrakcie decydują inne czynniki. Każdy podpis na umowie i kolejny rok gry to nowe doświadczenie, zupełnie inna przygoda. Ciężko jest zestawić sezon w barwach London Lions i występy w EuroCupie z sytuacją i wyzwaniami, które postawiono przed Treflem. Czas w Londynie zapamiętam na zawsze. Choćby dlatego, że tam na świat przyszedł mój syn. Londyn i Sopot mają zupełnie inny klimat, ale to dla mojej młodej rodziny spory atut. Dużo spacerujemy, korzystamy z uroków Trójmiasta i tutejszych plaż.
Sportowo zawsze wychodzę z założenia, że muszę zostawić po sobie jak najlepsze wrażenie i, przede wszystkim, dać z siebie na parkiecie wszystko. To jest trochę jak rzutami. Wiem, że za 3 w barwach Trefla trafiam ze skutecznością o 10 procent niższa niż rok wcześniej w Londynie. Ale z rzutami jest tak, że musisz je przede wszystkim cały czas ćwiczyć. Ja codziennie oddaję ich dziesiątki, czy nawet setki. Czasem wpadają częściej, czasem rzadziej. To co mogę kontrolować to konsekwencja treningu i nieprzejmowanie się nadmiernie, gdy statystyka leci w dół. Przecież wkrótce znowu może poszybować do góry.
W Treflu mamy świetną drużynę. Wybór klubu, który dokonałem latem ubiegłego roku był naprawdę przemyślany. I trafiony. Świetna zaplecze organizacyjne klubu też nam pomaga.
Sam jesteś zapleczem dla niesamowitej drużyny w swoich narodowych barwach. Doliczyłam się już czterech kwalifikacji, w których grałeś w barwach Kanady, choć później nie znalazłeś się w kadrze na żaden z najważniejszych turniejów. Jakie to uczucie dla profesjonalisty w zespołowym sporcie? Najpierw gwarantujesz swojej reprezentacji grę przykładowo w mistrzostwach świata, a później na turniej jadą już tylko wielkie gwiazdy NBA…
Ale ty masz swój wkład w sukces kadry i dajesz o sobie świadectwo, gdy pisana jest historia sportu! Koszykówka w Kanadzie rozwija się w szalonym tempie. Jasne, gra w mistrzostwach świata czy podczas igrzyskach olimpijskich byłoby czymś absolutnie wielkim, ale z drugiej strony my gramy tam razem! Jesteśmy jedną drużyną, zestawem 30 czy 40 graczy, z których każdy dokłada swoją cegiełkę. Czułem radość, widząc nasze mecze podczas ostatnich mistrzostw świata. Jestem szczęśliwy wiedząc, że przed nami igrzyska, niezależnie od tego, czy na nie pojadę, czy nie. Takie nastawienie ma cały szeroki skład. Wszyscy jesteśmy jedną rodziną i pracujemy na jeden cel.
Jeden cel w Paryżu mieć będą na pewno Amerykanie ze swoim kolejnym Dream Teamem czy naszpikowani gwiazdami gospodarze. Czego oczekuje Kanada?
Nasi liderzy to są same młode chłopaki, część z nich wciąż mogłaby grać w college’ach, tymczasem świat już musi się z nimi liczyć. Pewnie będziemy jedną z najmłodszych, jeśli nie najmłodszą drużyną w Paryżu. Możemy sobie tylko wyobrazić jaką siłę będziemy stanowić za 5 czy 6 lat.
Shai Gilgeous-Alexander to świetny, wyluzowany i towarzyski gość. Wybitni koszykarze zawsze znajdują sposoby, by zmieniać koszykówkę, manipulować rywalami własną grą. Shai już to potrafi. Regularnie dokłada coś do swoich umiejętności. Czerpie z legend, z którymi grał w jednych zespołach. Widzę w nim sporo Chrisa Paula, moim zdaniem to właśnie ich wspólne występy w OKC najbardziej rozwinęły Shaia. CP3 przekazał mu mnóstwo wiedzy. Thunder mają za sobą naprawdę dobry sezon. To samo można zresztą powiedzieć o Jamalu Murrayu, który też kocha rywalizację.
Wracając do polskiej rzeczywistości… Rywalizacja w parze Trefl – Śląsk przenosi się do legendarnej Hali Ludowej we Wrocławiu. Co musicie zrobić, by zakończyć ten półfinał już w sobotę?
Podejść do meczu z tą samą koncentracją, naciskać Śląsk równie mocno jak w niedzielę i we wtorek. Wiemy, że parkiet jest wielką siłą naszych rywali. Wiemy, że staną za nimi tysiące głośnych kibiców. Wiemy też, że mentalnie są silni i będą potrafili wrócić do gry. Nie możemy zapominać o najdrobniejszych detalach, bo to się bardzo szybko może na nas zemścić.
Moim zdaniem to nie jest przypadek, że Śląsk awansował do najlepszej czwórki. Mają w składzie świetnych graczy i pamiętamy o tym. Będą nas próbowali zdominować swoją fizycznością, atakować 1 na 1 i wykorzystywać przewagi. Najważniejsze, byśmy w żadnym momencie nie dali się zaskoczyć.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie
Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>