Nadzieja na to, że koszykówka jest po prostu zbyt fajna, by w Polsce nie zyskać na popularności dawno nie była tak wyczuwalna, jak po minionym weekendzie w Sosnowcu. Ziemia będąca koszykarską pustynią na kilka dni przeistoczyła się w stolicę polskiego basketu.
Nawet najwięksi sceptycy w niedzielny wieczór musieli przyznać: ten turniej to było COŚ. Coś więcej niż zwykle. Przyniósł kilka momentów, które zapamiętam na dłużej.
1. Największe gwiazdy? Oczywiście, że kibice!
Trochę w swojej koszykarskiej przygodzie widziałem. Choćby pierwszy Meczu Gwiazd PLK w 1994 roku w Lublinie, gdy w niemożliwie przeładowanej ludźmi hali MOSiR kibice siedzieli po turecku dosłownie metr od linii bocznej boiska. Ale także turnieje finałowe o Puchar Polski sprzed kilku lat w tym samym mieście, podczas których po trybunach hulał wiatr.
Różnica? Idealnie obrazująca zmianę, która dotknęła koszykówkę w Polsce w trakcie ostatnich 30 lat.
Niemal godzinę przed rozpoczęciem niedzielnego finału wspomnienia z szalonych lat 90. – przynajmniej w mojej głowie – wróciły. Przynajmniej na chwilę, gdy zaraz po wejściu do hali usłyszałem kibiców z Wałbrzycha.
Ciary na plecach! Przecież do rozpoczęcia meczu wciąż pozostawała godzina…
Ten turniej zostanie zapamiętany głównie dzięki wam, kibicom. Wałbrzyska inwazja na Sosnowiec o tym ostatecznie przesądziła. Chwytająca za serce historia klubu, który przez lata nie mógł się sportowo przebić do koszykarskiej elity, a później w ciągu niespełna roku z zespołu pozbawionego kluczowego gracza tuż przed play-off I ligi przeistoczył się w zdobywcę Pucharu Polski, to scenariusz na gotowy film.
Komplet ludzi na trybunach podczas finału i jego genialna, koszykarska atmosfera nie zdradzają jednak wszystkiego. Każdy, kto pamięta tę, w jakiej potrafiły się toczyć mecze o Puchar Polski w ostatnich latach miło zaskoczony był już w czwartek. Nawet podczas ćwierćfinałowego starcia Start vs. Dziki w hali było całkiem tłoczno i głośno!
– Trochę lepiej niż w Lublinie, prawda? – zagaiłem jednego ze znajomych w przerwie między czwartkowymi meczami.
– I niż w Warszawie! Pamiętam, jak w 2019 roku właśnie w czwartek w Arenie Ursynów ćwierćfinał rozgrywała Legia. Grali u siebie, a na trybunach z trudem zebrało się 600 kibiców.
2. Udawany MVP przejmujący rolę prawdziwego
Wszyscy – nie tylko fani zebrani w hali, ale także ci przed telewizorami i koledzy klubowi – spodziewali się, że za chwilę usłyszą, iż nagrodę MVP odbierze Ike Smith. Aż tu nagle spiker wyczytał nazwisko „Gotcher”.
Choć obiektyw skierowałem na szykującego się do odbioru nagrody Smitha, szczęśliwie wyłapał on również jakże naturalny grymas zdziwienia na twarzy stojącego w drugim szeregu Toddricka Gotchera.
Autor zwycięskiego rzutu, ale jednocześnie w całym turnieju dla Górnika bohater drugiego planu, został wywołany do odebrania statuetki przeznaczonej dla aktora pierwszoplanowego. Nie grał. Pozostał sobą.
Czyli gościem, który podczas tego turnieju czytał „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella i wiedział, że nie można się zachować jak świnia.
Dzięki powyższej „akcji”, tej już po oddaniu zwycięskiego rzutu, Toddrick Gotcher wygrał jeszcze bardziej. To także dzięki niej faktycznie przejdzie w oczach wielu kibiców do historii jako MVP Pucharu Polski 2025. Jego wspólny przemarsz ze Smithem po statuetkę MVP jeszcze mocniej uświadomił wszystkim z jak wyjątkowym zespołem mamy do czynienia, gdy mówimy o Górniku Zamek Książ Wałbrzych z lutego 2025 roku.
3. Adam Waczyński i jego „do trzech razy sztuka”, Anwil też wygrał
Pamiętacie jak przed turniejem w Sosnowcu ogłaszaliśmy, że będziemy pomagali Orlen Basket Lidze zorganizować pierwszy w historii Puchar Kibiców?
– W sobotę o 10 rano? W Sosnowcu?? I myślicie, że to się uda??? Nikt nie przyjdzie! – słyszeliśmy głosy niedowierzania.
A jednak: chcieć często oznacza móc! Przyszli. Ponieważ każda drużyna mogła sobie do składu wybrać jednego z członków zespołu – taki Śląsk Wrocław pojawił się z Adamem Waczyńskim na czele.






Było trochę śmiechu, gdy jedno z pytań dotyczyło właśnie kariery stojącego tuż obok byłego kapitana naszej kadry. W rywalizacji wzięło udział sześć z ośmiu drużyn uczestniczących w Pucharze Polski.
Waczyński ze Śląskiem przegrał na parkiecie w ćwierćfinale w końcówce meczu z Anwilem. Z zespołem fanów dotarł nieco dalej – do półfinału Pucharu Kibiców. Triumfował w Sosnowcu za trzecim razem – kilka godzin później w konkursie rzutów za 3. Po piorunującym finiszu!
„Waca” w Sosnowcu bawił się znakomicie!
Hej, rywalizacja podczas walki o Puchar Kibiców też stała na wysokim poziomie. Drużynę z Lublina w brawurowy sposób do finału poprowadził występujący w roli klubowej legendy nasz redakcyjny kolega Piotr Karolak. W decydującej rozgrywce lepszy od Startu okazał się napędzany przez duet Michał Fałkowski – Krzysztof Szaradowski kwintet z Włocławka.
Jasne, sympatycy drużyny Selcuka Ernaka liczyli w Sosnowcu na większy sukces. Dzięki wygranej w Pucharze Kibica Anwil nie wrócił jednak do Włocławka z pustymi rękoma. Kilku kibiców mogło sobie w domu postawić takie same miniaturkami pucharu, jakie za wygraną w turnieju odebrali dzień później koszykarze Górnika.
Nie obiecamy, że za rok pytania będą łatwiejsze. Ale, że rywalizacja stanie się jeszcze bardziej interesująca – jak najbardziej! Mamy nadzieję, że na stałe wpisze się do programu turniejów o Puchar Polski i nikt już oglądając powyższe zdjęcia nie będzie wątpił, że dojdzie do skutku. Kibice w oczekiwaniu na mecze półfinałowej nudzić się nie powinni!
4. Nigdy nie lekceważ pani prezes Spójni Stargrad!
Zdziwienie taksówkarzy kursujących między pobliskimi hotelami a stadionem piłkarskim Zagłębia podczas weekendu było spore i nie mogło dziwić. Rywalizacja o Puchar Kibiców toczyła się w sobotę w położonej na 1. piętrze stadionu Zagłębia strefie VIP, a piętro niżej przez dwa weekendowe dni miało miejsce wydarzenie nie mniej ciekawe.
Rafał Juć, na co dzień skaut Denver Nuggets, we współpracy z PLK zorganizował konferencję szkoleniową „Europejskie spojrzenie”. Zaprosił kilku świetnych prelegentów z różnych stron Starego Kontynentu. Przez salę wykładową przewinęło się niemal 100 osób żądnych wiedzy. Byli wśród nich także obecni koszykarze, którzy po zakończeniu kariery zamierzają pracować nad tym, by polska koszykówka stawała się lepsza. Nie zdziwcie się, jeśli w przyszłości Piotra Pamułę czy Mikołaja Witlińskiego ujrzycie w roli dyrektorów sportowych klubów PLK.
Nie bądźcie też w szoku, jeśli wywodząca się kompletnie spoza środowiska koszykarskiego Ewelina Świergiel okaże się na stanowisku prezes Spójni Stargard skuteczniejsza niż wielu to zakłada!
Wiadomo, że jedno tego typu szkolenie nie odmieni polskiej koszykówki. Daje jednak nadzieję, że zrodzi się z tego kolejna tradycja towarzysząca turniejom o Puchar Polski. Ona też może spowodować, że staną się one dla klubów PLK czymś więcej. Także dla tych, których drużyn zabrakło w czołowej ósemce.
Może nawet przede wszystkim dla nich?
5. Gdy obręcz wypluwa 50 tysięcy złotych
Genialny finał to jedno, ale na samej koszykówce atrakcje związane z turniejem w Sosnowcu się nie kończyły. Napędzana przez głównego sponsora turnieju koszykarska gra w kółko i krzyżyk w kuluarach hali czy na środku boiska w trakcie przerw w grze stała się już tradycją, znaną z poprzedniej edycji. Rzuty dla kibiców z połowy boiska za 50 czy 100 tysięcy złotych okazały się być wywołującą wiele emocji nowością.
Myślicie, że spudłowane cztery kolejne wolne Justina Turnera i Michała Michalaka w końcówce sobotniego półfinału Anwilu z Kingiem wzbudziły na trybunach największy szmer westchnięcia/rozczarowania? Otóż nie! W jednej z przerw kibic rzucający z połowy był bliżej trafienia – i zdobycia 50 tys. zł! – niż dwa dni wcześniej Andrzej Pluta jr przy swojej próbie z półdystansu na zwycięstwo w trakcie meczu Górnik – Legia (ktoś to jeszcze pamięta, jak blisko odpadnięcia już w ćwierćfinale był końcowy triumfator?).
Obręcz wypluła piłkę. W obu przypadkach. Przy rzucie kibica nawet nieco bardziej „perfidnie”.
Słysząc jęk zawodu publiczności, widząc emocje, które przerywniki w meczu wywoływały wśród kibiców, spoglądając na tabuny maskotek – klubowych, eurobasketowych, a także sponsora turnieju, bawiących nie tylko tę najmłodszą publiczność – można było dojść tylko do jednego wniosku: pod względem oprawy pozakoszykarskiej PLK odrobiła lekcję!
6. Andrzej Adamek superstar i propozycja do odrzucenia
Andrzej Adamek był w Sosnowcu nie mniejszą gwiazdą niż Todderick Gotcher i Ike Smith razem wzięci. Jego imię i nazwisko skandowane przez kilkuset – a w niedzielę pewnie więcej – kibiców z Wałbrzycha tuż przed meczem robiło wrażenie. Adamek, rodowity wałbrzyszanin, słysząc okrzyki kłaniał się sympatykom Górnika z ujmującą klasą.
Grafik w Sosnowcu był napięty. W sobotnie popołudnie, chwilę po zakończeniu rywalizacji o Puchar Kibiców w sali konferencyjnej na pierwszym piętrze stadionu Zagłębia, wspólnie z Grzegorzem Szybienieckim z „Basket w liczbach” i Kosmą Zatorskim nagrywaliśmy podcast „PLK razem”. Z udziałem publiczności.
W sobotę w restauracji hotelowej, kończąc śniadanie, uświadomiliśmy sobie, że mógłby być jeszcze ciekawszy. „Przecież w tym samym momencie, w którym będziemy nagrywać podcast, obie drużyny szykujące się do półfinału podjadą pod położoną dosłownie kilkaset metrów dalej halę„.
– Zapewne udzielanie wywiadów przedmeczowych nie jest najbardziej ulubioną częścią waszej pracy, ale mam inną propozycję: wspólna rozmowa w podcaście nieco ponad godzinę przed bezpośrednim starciem? – złożyłem trenerom Adamkowi i Wojciechowi Kamińskiemu „propozycję do odrzucenia”.
Nie odrzucili. Kilka godzin później zawodników skierowali do hali na rozgrzewkę, a sami znaleźli drogę do strefy VIP na pobliskim stadionie.
Powiecie – niby nic. A jednak, coś! Zaufajcie mi – niejeden trener, także z obecnie prowadzących najlepsze kluby PLK, wykpiłby się formułką „W dniu meczu? Dosłownie godzinę przed? Nie ma mowy!”.
Szkoleniowcy Górnika i Startu nie dość, że sami się do nas pofatygowali, to jeszcze przez dobry kwadrans z uśmiechem na ustach porozmawiali. O czym? O schodach, pokorze, odmiennych poglądach na limity obcokrajowców w składzie i o tym, że czasami rola trenera sprowadza się nie tylko do motywowania zawodników, ale także trzymania ich za rękę. Zresztą – posłuchajcie sami.
– Fajna formuła, taka mniej oficjalna. Rano byłem zaskoczony propozycją, bo przecież też mam swoją przedmeczową rutynę, ale byłbym gotów tak częściej – zapewniał nas w sobotę wieczorem trener późniejszego zdobywcy Pucharu Polski już w zaciszu hotelowej restauracji.
7. Magia sportu – nawet Darek Wyka był bezradny
Wróćmy jeszcze na chwilę do Pucharu Kibiców. Zabawa była wciągająca. Oczywiście głównie dla uczestników. Nasze zaproszenie przyjęła jednak też grupa fanów, którzy postanowili wspierać kibiców ze swoich miast. Wśród nich pojawiły się też i dzieci.
Mój pięcioletni syn był lekko podłamany. Jako początkujący, choć już oddany, fan OBU warszawskich klubów – w czwartek bez mrugnięcia okiem zmieniał barwy – nie doczekał się w Sosnowcu sukcesów. Na szczęście sport daje szansę emocjonalnego zaangażowania niemal na każdym kroku. Dorośli mają granice, których nie są w stanie przekraczać, ale dzieci to nienasiąknięte gąbki. Wystarczyło, że fan Dzików i Legii w sobotnie przedpołudnie spędził na zabawie z dwójką starszych chłopców ze Szczecina i został – oczywiście tylko na potrzeby tego turnieju! – fanem Kinga.
Oddanym!
W sobotni wieczór w hotelu nieśmiałą próbę przekabacenia go podjął ten, który potencjalnie mógłby mieć na to spore szanse – Dariusz Wyka ze swoim niekłamanym urokiem osobistym. Nie pomogło zbicie piątki. Na nic zdało się dobre słowo. Poczucie równie świeżej, co silnej wspólnoty z Kingiem pozostało nienaruszone. Dzień później po trafieniu Toddricka Gotchera w końcówce finału cała trójka chłopców zalała się tak mocno rzewnymi łzami, że wypadało jedynie odwrócić obiektyw aparatu.
Sól sportu!
8. Wejdą czy nie wejdą? Wejdą, wyjdą i wrócą!
Gdy kończył się finał Górnik – King organizatorzy mieli problem. A przynajmniej – tak im się wydawało.
– Przecież oni nie wytrzymają! Wejdą! Jak Górnik trafi, wejdą na parkiet! – usłyszałem troskę o to, co będzie dalej.
Kilkanaście sekund później Gotcher trafił.
Faktycznie – weszli. Właściwie – wbiegli.
Następnie jednak, na prośby służb porządkowych, wycofali się. Najlepsze nastąpiło na koniec – gdy już po dekoracji zwycięzców na parkiet wrócili. Ten tłum wałbrzyskich kibiców był wyjątkowy. Zagadywali osoby postronne, wielu z nich wciąż łkało.
– Wałbrzych na nas – a przede wszystkim na nich, koszykarzy, czeka. To jednak tak piękny moment, że aż się nie chce mi się opuszczać tego pakietu, tej hali.
Od końca meczu minęło już kilkadziesiąt minut, ale wielu z nich wciąż miało zaszklone oczy.
Sól sportu!
9. Przecież to się musi udać
Świat PLK jest wciąż mały. Jednym z kibiców, których spotkałem w tym tłumie był ten, którego poznałem kilka tygodni wcześniej – w Wałbrzychu, tuż przed pamiętnymi derbami Dolnego Śląska. Był wówczas dosłownie pierwszym napotkanym przeze mnie fanem Górnika.
Dziś, przeglądając zdjęcia Andrzeja Romańskiego z meczu finałowego spotkałem się z nim po raz kolejny!

Panie Dariuszu – pozdrawiam i gratuluję raz jeszcze!
Świat PLK wciąż jest mały, lecz po turnieju w Sosnowcu można mieć nadzieję, że będzie się powiększał. Jestem pewien, że w niedalekiej przyszłości dwukrotnie większa od sosnowieckiej hala w Warszawie też podczas rywalizacji o Puchar Polski może się wypełnić.

Jak już (o ile?) w końcu powstanie.
10. Żona prawdę ci powie
Do koszykarskiej wyprawy w trakcie Walentynek do Sosnowca syna namawiać nie musiałem. Żonę – nieco dłużej. Ona do mojego narkotycznego głodu koszykówki podchodzi ze stoickim dystansem. Niby też pracuje w show-biznesie, ale od sportu woli operę. Wobec koszykówki spod znaku PLK nie jest skora do pochwał.
Tymczasem w niedzielny wieczór, opuszczając Sosnowiec…
– Muszę to przyznać: nikt o zdrowych zmysłach, kto był dziś na pierwszym meczu koszykówki w życiu nie mógł się w niej NIE zakochać.
18 komentarzy
Panie Redaktorze. Świetny tekst. Przeczytałem z zainteresowaniem i satysfakcją, albowiem świadczy o wielkości basketu. Oby więcej takich imprez, jeno w większej hali. Pozdrawiam. LMM
kibice z Wałbrzycha zdejmowali koszulki czym łamali kodeks karny. Inni kibice musieli patrzeć na tłuste brzuchy chuliganów z Wałbrzycha. Wtargnięcie na parkiet, zdejmowanie koszulek a redaktor chwali kibiców. W Anglii, USA od razu jest reakcja organizatorów. W Polsce chwali się takie zachowanie jako super kibice.
Zgadzam się z przedmówcą, że tekst świetny i dobrze się go czytało, nie zgodzę się natomiast z tym, że turniej powinien być w większej hali. Sosnowiecka hala jest idealnie skrojona na potrzeby takiej imprezy. 3000 frekwencji to na razie maksimum, jakie da się wycisnąć, a i tak tyle było tylko na finale. Ponadto trybuny są blisko parkietu, jest świetna widoczność z każdego miejsca, można się przemieszczać po całej hali, a co może być ważne dla wielu kibiców, jest także łatwy dostęp do zawodników i nie ma najmniejszego problemu, aby przybić piątkę lub zrobić zdjęcie. Na wielu innych halach tak się nie da, bo publiczność jest oddzielona od boiska.
Wielki wałbrzyski Górnik razem z nami – jego autentycznie fanatyczną publicznością – zmusza chyba do przedefiniowania krajowego basketu, spojrzenia na ten sport z zupełnie innej perspektywy. Jeśli się zastanowić – wszystkie istotne sukcesy polskich zespołów w Europie, a było ich chyba aż dwa w ostatnich latach (Ostrów w finale Pucharu Europy FIBA w 2021 i Anwil wygrywający ten sam puchar w 2023) odnosiły kluby mające na widowni coś więcej niż tylko piknikową, rodzinną atmosferę, znaną z finałów krajowego pucharu w latach ubiegłych. Może więc jest ścisła zależność między jakością widowni a wynikami sportowymi? Może? WIELKI GÓRNIK nakazuje odpowiedzieć twierdząco na to pytanie – beniaminek PLK, po którym w tym roku nikt niczego wielkiego nie oczekiwał, właśnie zadziwił, po raz drugi w ciągu kilku tygodni, cały koszykarski kraj. Pierwszy raz – podczas derbów ze śląskiem (celowo z małej…) w Wałbrzychu. Co tam się działo, prawda? Pełna hala ludzi na czarno (tak to zostało ustalone) i tylko z biało-niebieskimi szalikami, wbrew ligowej etykiecie, zgodnym chórem skandowała nie tylko o tym, że „wiara jest w nas, mistrza kraju nadszedł znów czas” ale przede wszystkim że „cała Polska j*bie śląska” czy też że „pie*dolę cię wrocławski psie”! Takie rzeczy na koszu?! No nigdy w życiu! A jednak tak – w Wałbrzychu jak najbardziej… Teraz w Sosnowcu na finale nie było wcale inaczej! Oczywiście rywal ze Szczecina takich negatywnych emocji nie wywoływał, więc i uprzejmych pozdrowień było mniej (jedynie Dziewa chyba raz usłyszał doniośle, że jest kond*nem, no i jeszcze sędziowie sporo zebrali, przy czym oni to akurat zasłużyli, bo finału nie unieśli), ale pomyślcie sobie, co by się tam działo, gdyby GÓRNIK ten finał grał z Wrocławiem? Szczery fanatyzm wałbrzyskich kibiców napędza zespół, który w zamian dokonuje rzeczy niezwykłych. Trener Adamek, który mimo sukcesów w Polsce jakiegoś większego uznania jednak nie zdobył, w GÓRNIKU odnalazł się idealnie! Czy to dziwne, skoro jest on Wałbrzyszaninem z krwi i kości? Czuje i rozumie ten klub i to miasto z oczywistą wzajemnością. Budżet klubu oparty o miejską spółkę ZAMEK KSIĄŻ jest, jak na realia PLK, bardzo skromny. Nie ma rozpasania, nie ma Bizancjum, każda złotówka jest starannie oglądana, zanim zostanie wydana. Zakontraktowano zawodników takich, na jakich można było sobie pozwolić – żadnych przepłaconych gwiazd, a tylko 4 w miarę przyzwoitych, chociaż dość anonimowych Amerykanów ze słabszych lig europejskich, Łotysza który wyraźnie gdzieś się zagubił w ostatnich sezonach, dwie warszawskie „zapchajdziury”, na których (L) w swoich mocarstwowych ambicjach postawiła krzyżyk ;-p, do tego trzech młodszych, perspektywicznych Polaków, dość dobrze znanych trenerowi oraz dwóch graczy z poprzedniego, pierwszoligowego sezonu, czyli kontuzjowanego centra oraz boiskowego seniora w roli kapitana. Czy taka przedsezonowa „zbieranina” może zrobić jakikolwiek wynik lepszy niż dramatyczna walka o ligowy byt? Wedle dotychczasowych standardów definiujących krajowy basket – wykluczone, niemożliwe. Murowany kandydat na dolną część tabeli, przy odrobinie farta może się utrzymają. Co więc się wydarzyło, że te wszystkie krajowe wzorce i szablony tak zawiodły? Czyżby zaistniał ów szósty zawodnik, który dotąd nie był brany pod uwagę, bo na poważnie w Polsce nie istniał? Kiedy ostatnio w Polsce był mecz koszykówki, na który dotarłby dobry 1000 kibiców drużyny przyjezdnej? Zawodnicy GÓRNIKA mówią wprost: to fanatyczny doping ich niesie, sprawia że grają nie na 100, ale na 150 czy 200% swoich możliwości! Może takie wypowiedzi to nie tylko kurtuazja, ale po prostu prawda? Świetna atmosfera w zespole? Owszem, ale czy ona by była taka sama, gdyby nie te tłumy widzów zachwyconych zawodnikami, którzy nigdy nie spodziewali się, że zostaną gwiazdami aż takiego pokroju! Wszystko to się spina, wzajemnie nakręca i napędza. Puchar już mamy, teraz na mistrza czekamy! Czemu nie? Dzisiaj dla GÓRNIKA sky is the limit! Gdy dojdzie do „starcia na noże” WIELKIEGO GÓRNIKA np. z gwiazdorskim Anwilem – kto będzie górą? Przepłacone „gwiazdy z nazwiskami” czy hiper-zmotywowani wałbrzyszanie wsparci fanatyczną, biało – niebieską hordą? Na dzisiaj GÓRNIK jest górą, bo to WIELKI GÓRNIK ma puchar! No a jak będzie za kilka miesięcy, podczas których GÓRNIK nakręci się przecież jeszcze bardziej pucharowym triumfem? Kto wygra ligę? Nadal będziecie stawiać na tych wszystkich finansowych krezusów, a GÓRNIKA plasować gdzieś w środku ligowej tabeli? Już nie na jej dnie, bo przecież jednak puchar zdobyli, więc może jednak coś potrafią… Co będzie dalej w tym sezonie? Czy GÓRNIK wygra ligę? Trudno być tego pewnym, chociaż realnie patrząc – jakiś medal wydaje się być w zasięgu. Otworzy to wałbrzyskie drzwi na Europę, a tam… Jak już pisałem – warunkiem pucharowego sukcesu jest fanatyczna publiczność, a ta na dzisiaj w Wałbrzychu jest nakręcona do zdecydowanie wyższego poziomu niż w Ostrowie i Włocławku licząc razem. Kto to więc wie, co to będzie jesienią? Natomiast na kolejne tygodnie wiadomo już na pewno, że 250 wejściówek z Zielonej Góry na najbliższy mecz rozeszło się w Wałbrzychu w kilkadziesiąt minut… Drugie tyle poszłoby też pewnie w takim samym czasie. Ale jeśli jeszcze raz chcecie zobaczyć to COŚ w wałbrzyskim wykonaniu, to rezerwujcie już bilety na ostatnią ligowa kolejką do Hali Stulecia we Wrocławiu, na derbowy rewanż. Z Wałbrzycha do Wrocławia jest ze 3 razy bliżej niż do Sosnowca. Skoro na finał pucharu pojechało z 1000 biało – niebieskich, to – matematyka jest prosta! – ilu nas będzie u tej wrocławskiej k*rwy?
Kurcze, brachu, dobrze że to wszystko z siebie wyrzuciłeś, takiego napięcia lepiej w sobie nie dusić.
Autentycznie cieszę się waszym szczęściem. Zrelaksowany kibic, który może wykrzyczeć wszystkim jak bardzo pierdoli i jak bardzo nienawidzi, to prawdziwe wytchnienie dla waszych bliskich. Zawsze jeden wpierdol mniej…
Cieszę się też, że tak was raduje kontakt z tym wielkim, koszykarskim światem, jakim jest dla was PLK. Witamy! Ile to już czasu trwa? Hoho, całe 4,5 miesiąca!
Fajnie, że tak dużo podróżujecie i wszędzie możecie wydrzeć się, jak bardzo gospodarzy nienawidzicie, to miłe, że możemy poznać waszą rodzimą kulturę.
Naturalnie zapraszamy was serdecznie do Wrocławia, pokażemy wam co to jest toaleta i jak się spuszcza wodę.
To właśnie przez takich zamulonych tłumoków jak ty polska koszykówka nie znaczy zbyt wiele w Europie. Dla ciebie iść na mecz jest alternatywą dla wyjścia do teatru na ekscytującą premierę albo na koncert kameralny w operetce, gdzie jako solistka wystąpi światowej sławy skrzypaczka japońska. Śmieszny śląsk – co wielkiego zdziałał w Europie w swojej wieloletniej historii startów pucharowych? Zwykle grupa to szczyt możliwości, czasem jakaś niska runda w play-off, prawda? Zastanawiałeś się, czemu tak nie idzie, skoro w Ostrowie poszło i we Włocławku jeszcze bardziej? We Wrocławiu jest solidna banda kibiców – tych piłkarskich. Koszykarskie muły takie jak ty rozjechały się jednak z nimi, więc oni mają stadionową atmosferę i szacunek w kraju, a wy – piknikowy klimat i kibicowskie pośmiewisko. Wałbrzych aż takiej schizmy szczęśliwie nie doświadczył i sporo ludzi kibicuje GÓRNIKOWI tak koszykarskiemu, jak i piłkarskiemu. Efekt widać było w Sosnowcu – tak w kibicowskiej ilości, jak i w jakości. Ale gwarantuje ci – gdy WIELKI GÓRNIK wjedzie za kilka miesięcy na Halę Ludową, atmosfera będzie zdecydowanie niepiknikowa. Słychać już tu czy tam, że na ten mecz szykuje się dość spora grupa wrocławskich fanatyków piłkarskich, więc owego dnia zapewne nie tylko biało-niebiescy będą tymi mniej grzecznymi. Zatem nie licz przesadnie na swój pokaz tolerancji i kultury, a właściwie to chyba najlepiej będzie, jak na ten wieczór znajdziesz sobie jakiś emocjonujący seans filmowy w kinie 4D, koniecznie z polskim dubbingiem!
Naprawdę cieszymy się na waszą wizytę!
Byłem kiedyś w praskim ZOO, gdzie zza grubej szyby można było z bliska podglądać gorylą rodzinkę. Małpy dłubały sobie w futerkach, a dorodny samiec walił konia.
Myślę, że to też będzie frajda oglądać was z bliska!
Tak blisko to raczej nie dasz rady podejść, bo po prostu już dużo wcześniej w ryj dostaniesz i nakryty nogami wyjedziesz na noszach na ostry dyżur. WIELKI GÓRNIK już zaczął nadawać tej lidze nowy, lepszy kształt: nie będzie grzecznie, kulturalnie i piknikowo, tylko ostro, agresywnie, a czasem i wulgarnie. Podniesie się poziom kibicowania, to szybko wzrośnie też jakość sportowa – i wreszcie polskie kluby zaczną coś więcej znaczyć w Europie. Oglądasz czasem polską siatkówkę, czyli najlepszą ligę w Europie? Żeby na koszu klimat był chociaż taki jak na siatkarskich meczach w Jastrzębiu, Rzeszowie czy w Kędzierzynie lub w Nysie – i to już będzie istotny postęp na trybunach. Damy radę – muły zostaną wygnane ze sportowych hal na widownię operową, bo sport ze swojej istoty był, jest i pozostanie ostrą rywalizacją – tak na parkiecie, jak i na widowni. Kto tego nie rozumie, na meczach nie ma czego szukać, chyba że liścia na odmulenie!
Strasznie was ten puchar podniecił, zupełnie jak pierwszy…
Wiesz, lubię poezję, sam coś tam skrobię..myślisz, że
NIEBIESKI I BIEL
WAŁBRZYSKI CWEL
to na początek ok, czy za bardzo piknikowe?
To Ostrów i Włocławek grali w Eurolidze?
stary kakaesiak ale ty jesteś jebniety
Meega tekst.
Szacunek dla autora.
Dzięki pszczoła… taka tam pisanina…
kibice z Wałbrzycha zdejmowali koszulki czym łamali kodeks karny. Inni kibice musieli patrzeć na tłuste brzuchy chuliganów z Wałbrzycha. Wtargnięcie na parkiet, zdejmowanie koszulek a redaktor chwali kibiców. W Anglii, USA od razu jest reakcja organizatorów. W Polsce chwali się takie zachowanie jako super kibice.
Przeczytałem wywody osobnika o nicku Stary Kaesiak.
Nie widzę tu wielkiej nadziei.
Trzeba tylko cierpliwie czekać, aż ta wałbrzyska bańka pęknie i wrócą tam, gdzie ich miejsce, ligę niżej.
Pomijam fakt, że rzut Pluty wykręcił się z kosza: gdyby wszedł, cała ta „legenda” wałbrzyska nie miałaby miejsca.
Ale ciekawią wywody Starego Kaesiaka: ten pseudointelektualny bełkot, mający usprawiedliwiać chamstwo i prostactwo.
Materiał dla psychologa ale i, w szerszym kontekście, socjologa, analizującego motywacje mieszkańców upadłego, pogórniczego miasta, skąd ludzie, ci bardziej ambitni i wykształceni, uciekają.
Poczytajcie te ukryte przejawy kompleksów… Cytuje: „nie dasz rady podejść, bo po prostu już dużo wcześniej w ryj dostaniesz i nakryty nogami wyjedziesz na noszach na ostry dyżur”.. a zaraz potem apoteoza „podniesienia poziomu kibicowania”. Pyszne.
Albo: ” Dla ciebie iść na mecz jest alternatywą dla wyjścia do teatru na ekscytującą premierę albo na koncert kameralny w operetce, gdzie jako solistka wystąpi światowej sławy skrzypaczka japońska”.. a więc deficyt kultury, do miasta post górniczego nikt liczący się w świecie kultury nie przyjedzie, bo i po co, nadziać się na „starych kaesiaków”?
Związku kibicowania koszykówce i słuchania japońskiej skrzypaczki Stary Kaesiak już nie wyjaśnia. Nie obejmuje swoim szczątkowym umysłem możliwości posiadania wielu, rozbieżnych, zainteresowań.
Lektura tego bełkotu była aż tak zajmująca, że uznałem, iż popełnię tu jeden, gościnny, wpis:)
„Śmieszny śląsk – co wielkiego zdziałał w Europie w swojej wieloletniej historii startów pucharowych? Zwykle grupa to szczyt możliwości, czasem jakaś niska runda w play-off, prawda? Zastanawiałeś się, czemu tak nie idzie, skoro w Ostrowie poszło i we Włocławku jeszcze bardziej?”
To proste. Poziom Eurocup jest poziomem o dwa piętra wyższym niz poziom pucharu, w którym grały Stal i Anwil.
Tak trudno to pojąć?
Nie jestem mułem, jestem mieszkańcem Wałbrzycha, najwspanialszego miasta w Polsce, i klubu, mającego wspaniałych kibiców.
Nienawidzimy wszystkich.