Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Choć to tylko zwykły korytarz prowadzący do szatni, a nie żaden tunel – ma całkiem dobrą akustykę. To w nim w gliwickiej hali po meczach dziennikarze rozmawiają z koszykarzami.
– Olek, poczekaj! – ten okrzyk niósł się po nim kilka minut po zakończeniu meczu z Bośnią i Hercegowiną.
Polski środkowy nie usłyszał. Albo nie zareagował. Dalej powoli zmierzał w kierunku szatni.
– Olek!!! – padło jeszcze donośniej.
Balcerowski dopiero po chwili zatrzymał się przy barierce. Jakby nigdy nic, lekko nonszalancko w stylu „od samego początku tak to właśnie planowałem”. Spokojnie poczekał aż wokół niego zbierze się grupka dziennikarzy.
– Czy to któryś z was tak na mnie krzyczał? – to Balcerowski zadał pytanie jako pierwszy. – Nie? Aha, to w takim razie możemy porozmawiać – dodał z szerokim uśmiechem.
Poczucie humoru ze zdrową domieszką pewności siebie. Tak w połowie sierpnia, kilka tygodni po solidnym występie w Lidze Letniej NBA i podpisaniu dwuletniego kontraktu z szykującym się do podboju Euroligi Panathinaikosem, poza boiskiem prezentuje się Olek Balcerowski.
Są tacy, którzy wierzą, że karierę sportowca może odmienić jeden mecz. W przypadku Balcerowskiego nie ulega wątpliwości, że był to jeden turniej – ubiegłoroczny EuroBasket. Obserwując naszego środkowego podczas trwających kwalifikacji olimpijskich w Gliwicach mamy pewność co do jednego: ubiegłorocznego Olka Balcerowskiego – tego środkowego z lekko zachwianym przekonaniem o własnej wartości, który w połowie sezonu porzucał serbską Mega Basket, by wrócić do swojego koszykarskiego schronienia w Gran Canarii – już nie ma.
Mieszanka pewności siebie i luzu świetnie rokuje przed drugą próbą koszykarskiej emigracji z Wysp Kanaryjskich. W Belgradzie nie wyszło, lecz w Atenach – choć presja będzie zdecydowanie większa – powinno być inaczej. Lepiej.
Póki co Balcerowski mierzy się z presją zwiększonych oczekiwań względem jego gry w reprezentacji. Sam z siebie nie jest w Gliwicach zadowolony, choć trzy kolejne zwycięstwa bronią dorobku jego (14,3 punktu i 6,3 zbiórki) i całego zespołu. Nawet, jeśli niespełna 45-procentowa skuteczność w rzutach z gry w turnieju to dla Balcerowskiego lekka aberracja. Miniony sezon w ACB i EuroCup kończył ze skutecznością przewyższającą 60 procent.
Zaledwie jeden trafiony rzut za 3 z 10 wykonywanych? Tak, jeden jedyny – ale za to niemal bezcenny. To właśnie on zapewnił względny spokój w końcówce wygranego „na zawale” meczu inauguracyjnego z Węgrami.
Pod względem koszykarskiej estetyki więcej niż dwa punkty warte bywają też te zdobywane przez Balcerowskiego po akcjach dwójkowych z Mateuszem Ponitką.
– Gdy spędzasz z kimś wiele czasu nie tylko na boisku, to później także podczas meczów współpracuje się wam lepiej. Tak jest ze mną i Mateuszem. Czasami możemy już podawać do siebie niemal w ciemno, na boisku zaczynamy czytać sobie w myślach. Wiele mu zawdzięczam – podkreśla na każdym kroku Balcerowski.
Umówmy się – gra w Panathinaikosie, będąca spełnieniem marzeń wielu koszykarzy, dla niego ma być jedynie etapem prowadzącym do celu, którym jest podpisanie kontraktu w NBA. Ostatnio w rozmowie z nami do „cichego kibicowania” Balcerowskiemu przyznawał się występujący w reprezentacji Bośni Luka Garza z Minnesoty Timberwolves.
– Przyjemnie jest usłyszeć, że gość będący już de facto w NBA mówi, że tam jest twoje miejsce. Ale to tyle. Reszta zależy już tylko ode mnie – komentował tę opinię sam Balcerowski.
Mecze w kadrze pomagają mu ugruntowywać za oceanem opinię „koszykarza, któremu warto się przyglądać„. Nie tylko te o punkty. Także sparingi, jak ten niedawny przeciwko Turkom.
W ostatnich 10 meczach w reprezentacji Balcerowski zdobywał dla niej średnio 14,8 punktu, będąc jej najlepszym strzelcem. W poprzednich 11 było to 9,9.
Ale czy już mówiłem, że tak naprawdę nie mniej od rosnących statystyk w jego przypadku cieszy to, czego na boisku nie widać?
Od zakończenia meczu z Bośnią i Hercegowiną minęła już pewnie ponad godzina. PreZero Arena wydawała się kompletnie opustoszała. Ot, kilku wciąż pracujących dziennikarzy i krzątające się tu i ówdzie osoby z obsługi technicznej. Cisza. Słyszeć dało się głównie dźwięk piłek odbijanych o parkiet przez szykujących się do kariery dwóch najmłodszych synów Igora Milicicia.
Człowiek siedzi w takiej atmosferze, zatopiony we własnych myślach z podskórnym przekonaniem, że wszyscy kibice już wyszli z hali, aż tu nagle zza jego pleców wyrywa się soczyste „jjjjjeeeeest!”.
Patrzę, aż tu z przeciwległej strony przez środek boiska zmierza uśmiechnięty od ucha do ucha Balcerowski. Wciąż w stroju meczowym idzie do szokująco – jak dla mnie – licznej, pewnie 20-, 30-osobowej, grupy kibiców. Balcerowski przechodząc obok zauważa moje lekkie zdziwienie sytuacją. Odpowiada wymownym wzruszeniem ramion i jeszcze szerzej uśmiechniętymi oczami.
Zupełnie jakby chciał powiedzieć „taka cena popularności, uiszczam z prawdziwą przyjemnością”.
Liderami naszej kadry są wciąż Ponitka i Michał Sokołowski. Koszykarze świetni, jak na polskie standardy – wybitni. Ale od lat niespecjalnie sprawiający wrażenie takich, którzy potrafią zjednywać sympatię kibiców czymkolwiek poza sukcesami sportowymi. Polskim koszykarzem z najwyższym sportowym i marketingowym sufitem pozostaje oczywiście Jeremy Sochan. Ale on z kolei na razie niespecjalnie spełnia nadzieje kibiców na to, że stanie się nierozerwalną częścią polskiej kadry.
Olek Balcerowski w listopadzie skończy dopiero 23 lata. Wygląda na to, że to właśnie on jest obecnie największą nadzieję na zbudowanie – tak potrzebnego polskiej koszykówce – większego rozgłosu wokół tak świetnie grającej reprezentacji.
Warto o tym mówić.
Można nawet krzyczeć!
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
1 komentarz
Kluby nie powinny zabraniać zawodnikom grać w reprezentacji a to jest niestety nagminny zakaz bo złapiesz kontuzje i ci nie damy kasy.
To jest dopiero patologia bogatych.