Strona główna » Lis z Ostrowa: Dlaczego przegrywamy w pucharach?

Lis z Ostrowa: Dlaczego przegrywamy w pucharach?

0 komentarz
Pieniądze to nie wszystko. Do lepszych wyników w koszykarskiej Europie polskie kluby nie potrzebują większych pieniędzy, tylko mądrzejszego ich wydawania. Porzućmy mrzonki o Euroligach, zacznijmy planować długofalowo.

Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>

5 z 40

Polska koszykówka klubowa w męskim wydaniu od kilku lat, krok po kroku, zamiast gonić resztę Europy coraz bardziej się od niej oddala. 

Jeszcze w sezonie 2019/2020 FIBA Polska miała dwa miejsca w fazie grupowej Basketball Champions League (Anwil Włocławek od FIBA i Polski Cukier Toruń przez kwalifikacje). Aktualnie w tych rozgrywkach reprezentuje nas już tylko jedna drużyna –warszawska Legia. Niestety, maleje również liczba polskich drużyn zapraszanych przez FIBA do pucharów najniższego szczebla, czyli FIBA Europe Cup (w tym sezonie jedno miejsce w fazie grupowej i jedno w eliminacjach). 

Co najsmutniejsze, bilans trzech ostatnich sezonów w BCL – dwie wygrane przy piętnastu porażkach – jest potwierdzeniem tego, że europejska centrala dobrze pozycjonuje Polską Ligę Koszykówki, a liczba przyznawanych miejsc w pełni odpowiada poziomowi, który wnosimy do rozgrywek.

Jeśli temat Ligi Mistrzów poszerzymy o prestiżowe rozgrywki EuroCup, to obraz będzie jeszcze bardziej przygnębiający. W ostatnich trzech sezonach polskie drużyny w obu tych rozgrywkach pucharowych potrafiły wygrać jedynie 5 z 40 rozegranych spotkań.

Jest źle i żadne zaklinanie rzeczywistości o rzekomym wzroście poziomu naszej ligi tutaj nie pomoże. Uważam, że zamiast PR-owo koloryzować szarzyznę, kluby powinny wspólnie zastanowić się nad tym, jaką drogę obrać, by wreszcie stać się konkurencyjnym w rozgrywkach europejskich.

Ja w tym felietonie przedstawię swój punkt widzenia.

Wzorzec, czyli pora zejść na ziemię

W odróżnieniu od włodarzy niektórych klubów nie będę tutaj pisał o Eurolidze jako wzorcu – celu. Uważam, że biorąc pod uwagę miejsce, w którym aktualnie się znajdujemy, powinniśmy cele nakreślać adekwatnie do możliwości. Naszą „Euroligą” w tej chwili jest BCL, w której od lat nie potrafimy wyjść z roli outsidera.

Przy okazji każdych rozważań warto mieć jakiś punkt odniesienia, więc również ja postanowiłem sobie taki obrać. Wybrałem kilka klubów, które w ostatnich latach uzyskiwały bardzo przyzwoite wyniki w Basketball Champions League i na ich podstawie szukałem wskazówek dla naszych zespołów. 

Wykluczyłem z „urzędu” drużyny grające na co dzień w mocnych ligach jak hiszpańska, francuska, niemiecka etc. Perspektywa tego, że PLK stanie się ligą dobrze zorganizowaną jest zbyt odległa. Jeśli liga od lat nie potrafi sobie poradzić z tak podstawową sprawą jak egzekwowanie warunków procesu licencyjnego to trudno oczekiwać by nagle zrobiła progres w bardziej złożonych kwestiach. Całą nadzieję widzę więc w pojedynczych klubach.

Organizacje, które wybrałem jako wzorzec rozważań, albo grają w ligach o poziomie sportowym zbliżonym do PLK, albo mają budżety osiągalne dla czołówki naszej ligi.

VEF Ryga (Łotwa), IGOKEA m:tel (Bośnia i Herzegowina), U-BT Cluj Napoca (Rumunia), FALCO Szombathely (Węgry), FILOU Oostenda (Belgia) – to właśnie te zespoły były dla mnie punktem wyjścia do rozważań.

Zacznij od potęgi w Polsce

Pierwszą rzeczą, która łączy wszystkie te kluby jest dominacja na krajowym podwórku. W ligach o nie najwyższym poziomie sportowym to właśnie opcja klubu – hegemona sprawdza się najbardziej. Zbiera on najlepszych krajowych zawodników, ma najwyższy budżet, jest najlepiej zorganizowany. Jednym słowem, jest wzorcem, z którego czerpie reszta ligi. 

VEF Ryga od wielu lat dominuje na Łotwie, Igokea nie ma sobie równych w Bośni, Cluj Napoca od sezonu 2019/2020 zdobywa mistrzostwo Rumunii, na Węgrzech od rozgrywek 2018/2019 mistrzem jest FALCO a w Belgii hegemonem jest FILOU.

Jak to wyglądało historycznie w Polsce? Od 1998 do 2017 roku (19 lat) jedynie pięć klubów zdobywało mistrzostwo Polski. Od 2004 roku do 2012 roku mieliśmy dominację Asseco Prokomu Gdynia. W tym czasie zespół z Gdyni trzy razy był w TOP 16 Euroligi a raz awansował nawet do ćwierćfinału tych elitarnych rozgrywek. Lata 2013 – 2017 to z kolei dominacja Zastalu Zielona Góra. W tym okresie zielonogórzanie grali w Eurolidze i awansowali do TOP8 EuroCup.

W ostatnich pięciu sezonach mieliśmy aż czterech mistrzów Polski. Jedynie Anwil Włocławek zdołał obronić tytuł i, co ciekawe, przełożyło się to wtedy na ostatni przyzwoity występ polskiego zespołu w BCL (bilans 5:9).

Zbuduj profesjonalną organizację

Wszystkie kluby na których oparłem swoje dywagacje mają ustabilizowaną sytuację organizacyjno – finansową. Nawet zmiany w pionie zarządzającym (np. niedawna wymiana prezesa w VEF Ryga) lub obniżenie budżetu (tąpniecie finansowe w Filou Oostenda po „sezonie covidowym”) nie miały większego wpływu na płynność funkcjonowania organizacji.

Pieniądze (a konkretnie ich niedobór) są najczęściej podnoszonym argumentem w dyskusji o słabych występach polskich klubów w pucharach. Oczywiście przykład U-Banca Transilvania Cluj zdaje się potwierdzać tę tezę. Mając jako sponsora strategicznego największy bank w Rumunii dużo łatwiej budować solidny klub. 

Nie zawsze jednak jest tak, że kluby, które dobrze pokazują się w rozgrywkach BCL mają wyższe budżety od polskich drużyn. Dla przykładu łotewski VEF Ryga w sezonie 2021/2022 awansował do fazy play-in BCL dysponując budżetem 1,2mln Euro tj. około 5,6mln PLN. W sezonie 2020/2021 mając podobne fundusze wyszli z grupy z bilansem 4:2 (wyprzedzając Peristeri Ateny i Rytas Wilno). 

Stal Ostrów (sezon 2021/2022) i Start Lublin (20/21) dysponując większymi pieniędzmi odniosły w sumie jedno zwycięstwo w dwunastu meczach!

Wiele mówi się również o pomocy finansowej miast. Nie inaczej jest wśród klubów na których opieram się w tym felietonie. Węgierskie Falco w 100% jest własnością gminy Szombathely. W tym sezonie organizacja otrzymała z budżetu gminy 427 mln HUF tj. około 4,8 mln PLN. Wspomniana wcześniej VEF Ryga może liczyć na wsparcie rzędu 300 tysięcy Euro (około 1,4 mln PLN – tyle dostali w roku 2020). Belgijskie Filou Oostenda, które dysponuje budżetem 2,5 mln Euro (11,7 mln złotych) aż 40% tej kwoty pozyskuje z pieniędzy publicznych.

W Polsce Śląsk Wrocław na sezon 2020/2021 otrzymał z miejskiej kasy 4,1mln PLN (jak można było wyczytać na rp.pl). Ostrowska Stal w tym sezonie uzyskała wsparcie w kwocie 1,8 mln PLN. Są to więc kwoty porównywalne z tymi, jakie dostają kluby radzące sobie w pucharach lepiej od naszych.

Stopniowo ucz się pucharów

Kolejny aspekt, który zwrócił moją uwagę, to pragmatyzm tych organizacji. Wszystkie te kluby przed przystąpieniem do rozgrywek Basketball Champions League zebrały niezbędne doświadczenie w innych, mniej wymagających rozgrywkach.

VEF Ryga i IGOKEA przez lata łączyły występy w swoich krajach z występami w ligach  o dużo wyższym poziomie organizacyjno-finansowym. Ryga w VTB, IGOKEA w ABA. To z jednej strony pozwalało im logistycznie przygotować się do gry w europejskich pucharach, z drugiej dawało im możliwość kontraktowania zawodników o dużej jakości w dobrej cenie (łatwiej przekonać agenta i zawodnika do gry w klubie rywalizującym na co dzień z takimi markami, jak CSKA, Zenit czy Partizan).

Droga rumuńskiej Cluj Napoca również nie zaczęła się od razu od BCL. Najpierw w sezonie 2018/2019 były kwalifikacje FEC, 2019/2020 to faza grupowa tych rozgrywek, 20/21 – eliminacje Basketball Champions League, 21/22 – BCL, 22/23 – EuroCup. 

Falco Szombathely – 17/18 FEC, 18/19 – FEC, 19/20 – BCL (po przebrnięciu kwalifikacji), od sezonu 20/21 BCL.

W polskich klubach często miejsce pragmatyzmu zajmuje dusza husarii, a podejście na zasadzie – „a spróbujmy, zobaczymy” jest na porządku dziennym.

Wyrzućmy szabelki

Po analizie odrzucam najczęściej stawiany argument, czyli brak pieniędzy jako powód słabych występów w europejskich pucharach. Według mnie, czołowe polskie kluby mają wystarczająco dużo pieniędzy, by rok w rok wychodzić z grupy BCL (podawałem kwoty). Problem widzę w umiejętnym wydawaniu pieniędzy, a nie w ich ilości. Posłużę się tutaj przykładem z ostatnich dni – kontraktem Billy Garretta w Arce Gdynia i następnie wykupieniu go przez Legię.

Jak pisał Karol Wasiek, klub z Gdyni zdecydował się zapłacić Amerykaninowi za krótkoterminowy, miesięczny kontrakt 15 tysięcy dolarów (tj. około 66,5 tysiąca PLN). Zawodnik w tym czasie rozegrał w barwach klubu z Gdyni trzy mecze. Abstrahując już od ich wyników, sam fakt wydania tak dużych pieniędzy bez żadnej gwarancji, co do dyspozycji zawodnika i tego, czy jego przygoda z klubem (w przypadku gdy forma okaże się dobra) potrwa dłużej, były dla mnie przykładem niegospodarności. 

Podobnie szokujące dla mnie było to, że pomimo słabej gry i tego, że lada moment kończył mu się kontrakt, Legia postanowiła zapłacić buy-out, aby zawodnik mógł zagrać przeciwko Hapoelowi Holon i w ligowym meczu u siebie z GTK Gliwice (wyniki obu meczów przemilczmy). 

Jednym z problemów, które poruszają ludzie będący blisko ligowej koszykówki, jest brak dodatkowych środków na piony organizacyjne w klubach (m.in. skautów, etc.). Myślę, że za kwotę zapłaconą Garrettowi za te trzy mecze można byłoby opłacić roczną pensję skauta, który pomógłby rozwiązywać podobne problemy za dużo mniejsze pieniądze, ale z lepszym efektem.

Dość dużym problemem jest również brak pragmatycznego podejścia do prowadzenia organizacji. Niejednokrotnie odnoszę wrażenie, że decyzje są efektem nie chłodnej kalkulacji i realnej oceny, a zostają podejmowane pod wpływem emocji i chęci zaistnienia. 

Nie zawsze wywalczenie wysokiej pozycji w rozgrywkach ligowych jest równoznaczne z tym, że jest się gotowym do gry w europejskich pucharach. Niekiedy to jedynie sygnał, że idzie się w dobrym kierunku, bodziec dla sponsorów do powiększenia finansowego wsparcia, by w kolejnych rozgrywkach pomyśleć o ruszeniu na europejskie parkiety. Takiej chłodnej głowy prezesów klubów PLK często bardzo brakuje. 

Przykładów w ostatnich latach jest całkiem sporo. 

Sezon 2020/2021 i Start Lublin w BCL bez jakiegokolwiek doświadczenia w pucharach. Efekt – 0:6 i brak kontynuacji gry w Europie w kolejnych sezonach. 

Czarni Słupsk w sezonie 2021/2022 byli rewelacją sezonu. Jako beniaminek czarowali swą grą ostatecznie kończąc rozgrywki na czwartym miejscu. To uprawniało ich do gry w eliminacjach FEC (mimo, że chętnych było więcej). Spróbowali. Czy byli gotowi? Nie byli, o czym można było się przekonać po wypowiedziach prezesa Czarnych po odpadnięciu z tych rozgrywek, gdy mówił on o wysokich kosztach jakie ponieśli. 

Śląsk Wrocław w sezonie 2020/2021 po wielu latach wrócił do ligowej czołówki, zdobywając brązowy medal. Natychmiast zgłosił się do bardzo wymagających rozgrywek EuroCup. Prezes Lizak mówił wtedy o szansie, z której musieli skorzystać. Czy byli gotowi? Bilans trzech wygranych i dwudziestu porażek na przestrzeni półtorej sezonu jest najlepszym komentarzem. 

Tegoroczny sezon EuroCup zaczęli siedmioosobową rotacją w meczu z Gran Canarią. Czy nie lepiej było po sezonie 2020/2021 zgłosić się do mniej wymagającego pucharu, jakim jest np. FIBA Europe Cup, aby przygotować się na większe wyzwania? A tak, dusza husarza nakazała „spróbować i zobaczyć jak będzie”. Za chwilę może się okazać, że po wygaśnięciu kontraktu z EuroCup drugiej szansy już nie będzie.

Sytuacja jest zła czego najlepszym dowodem są wyniki. Wydaje się jednak, że są kluby, które rokują na przyszłość. Śląsk, Legia, Anwil, Stal, Trefl – to organizacje, które w ostatnich latach pokazały się w Europie, poznały wymogi. Teraz pozostaje liczyć na to, że nauczone na własnych błędach, będą w stanie je zredukować. Zacznijmy od wyrzucenia szabelek, odłożenia mocarstwowych, euroligowych planów na półkę z bajkami. Zacznijmy pragmatycznie podchodzić do tematu gry w europejskich pucharach, by grały tam rzeczywiście kluby na to gotowe, a nie tylko takie, którym się to wydaje.

Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet