Strona główna » Alex Stein: To było czyste szaleństwo, serię z Anwilem obróciła jedna kwarta
PLK

Alex Stein: To było czyste szaleństwo, serię z Anwilem obróciła jedna kwarta

0 komentarzy
Nie wychodzi do gry w pierwszej piątce, ale jest jednym z najważniejszych graczy Spójni, która w sobotę rozpocznie walkę w półfinale PLK. Chwilę przed pierwszym starciem z Kingiem Alex Stein opowiada nam o swoich największych atutach, przeprowadzce z Chorwacji do Polski i momencie, który odmienił losy ćwierćfinałowej serii z Anwilem.

Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>

Aleksandra Samborska: Gratuluję, właśnie kilka dni temu jako zawodnik Spójni zapisałeś się w historii polskiej koszykówki. Wcześniej żadna drużyna nie wyszła obronną ręką z 0:2 w serii playoff, rozpoczynając walkę z numerem 8. Co zadecydowało o waszej sensacyjnej wygranej w serii z Anwilem – bardziej elementy zaskoczenia taktycznego czy wasza odporność psychiczna?

Mentalnie to jest coś nieprawdopodobnie trudnego, by podnieść się po dwóch porażkach, szczególnie gdy seria toczy się tylko do trzech zwycięstw. Ale w drugim meczu, w trakcie którego potrafiliśmy odrabiać spore straty, pokazaliśmy sobie samym, że nie odstajemy umiejętnościami od Anwilu. Zyskaliśmy wówczas przekonanie, że w zasadzie to wiemy, jak trzeba go atakować, jak zmienić krycie. Plan gry na trzy pozostałe mecze opierał się głównie na obserwacjach z ostatniej kwarty w meczu nr 2. Wiedzieliśmy, że jak dojdzie nam atut parkietu, bo w tej serii musiał mieć olbrzymie znaczenie – przecież wszystkim przyjezdnym drużynom tak we Włocławku, jak i w Stargardzie gra się ciężko. A nawet bardzo ciężko. W obu halach w każdym meczu jest niesamowicie głośno, kibice są rewelacyjni. 

Kiedy już doprowadziliśmy do piątego meczu, byliśmy tak rozpędzeni i mieliśmy w sobie taką wielką wewnętrzną siłę, że nie mogliśmy tej szansy wypuścić w rąk. Szczególnie czwarty mecz, w którym zbudowaliśmy dużą przewagę i po prostu poczuliśmy się wolni, grając swoje akcje, mocno nas nakręcił. W piątym graliśmy świetną, zespołową obronę, atakowaliśmy z piłką właściwych graczy, każdy chłopak z rotacji wywiązał się ze swojej roli i już – tak zrobiliśmy półfinał. Nie no, czyste szaleństwo (śmiech).

Kolejne potencjalne szaleństwo rusza już w sobotę. Jak postawicie się tak atletycznej drużynie jak King, mającej w składzie świetnego rozgrywającego, Andrzeja Mazurczaka?

On faktycznie podejmuje dobre decyzje w ataku, gdy jest na parkiecie i ma piłkę w rękach. Grę pick’n’roll rozwiązuje na tak wysokim poziomie, że zatrzymanie tych akcji będzie naprawdę ciężkie. Na dodatek sam punktuje i włącza każdego do punktowania. Zrobimy wszystko, by go od tego uruchamiania innych graczy powstrzymać. Postaramy się, by wypatrywanie względnie wolnych kolegów nie przychodziło mu łatwo. Żadne łatwe podania w kierunku otwartych graczy nie mogą mieć miejsca. 

To będą jednak zupełnie inne mecze niż przeciwko Anwilowi. Wysocy Kinga są bardzo atletyczni, będą nas mocniej naciskać w obronie. Tym co łączy King z Anwilem jest jednak na pewno niesamowita głębia składu, fakt, że każdy gracz wchodzący z ławki może odmienić losy meczu. Nikogo nie można odpuszczać. Mają przynajmniej dziewięciu takich koszykarzy. Będzie się działo. Fakt, że to derby powoduje, że będzie się działo podwójnie! 

Mocno liczycie na wsparcie kibiców PGE Spójni podczas meczów w Szczecinie?

Oczywiście! Ale właściwie o nie jesteśmy spokojni – wiemy, że nas nie zawiodą. 40 minut drogi do Szczecina to dla naszych kibiców żaden problem. W tym sezonie ich doping niósł nas wszędzie, nawet na drugim końcu Polski, gdy graliśmy w Lublinie. Tam musieli przecież jechać jakieś 10 godzin. Są wierni i zakochani po uszy. W tej drużynie i w tym sporcie. W Szczecinie na pewno pojawią się licznie. Potrzebujemy ich wsparcia, bo ono nas dodatkowo motywuje i nakręca do kolejnych zwycięstw.

Jakie to uczucie dołączyć do drużyny w środku sezonu? Jak wyglądał twój proces adaptacji w Stargardzie? 

Gdy odchodziłem z Cibony Zagrzeb pod koniec grudnia, Chorwaci mieli trochę problemów finansowych. Z propozycją szybko wyszła Spójnia, przeanalizowałem ją z agentem i stwierdziliśmy, że to będzie dla mnie bardzo dobry ruch. Adaptacja w Stargardzie okazała się bardzo łatwa, ale to tylko i wyłącznie zasługa klubu, sztabu szkoleniowego i moich kolegów z drużyny. Transfery w środku rozgrywek nie zawsze umożliwiają pełne dopasowanie się do istniejącego już zespołu. Nauka gry z nowymi graczami, nowe zagrywki, ale też aspekty pozakoszykarskie… To wszystko udało się i zadziałało dzięki ludziom, którzy wspólnie tworzą Spójnię. Ten kontrakt to była dla mnie najlepsza możliwa decyzja. 

Adaptacja dotyczyła przecież nie tylko ciebie. Z tego co wiem przeprowadzaliście się do Stargardu z żoną i dopiero co urodzonym dzieckiem…

Tak, moja córeczka przyszła na świat zaledwie 8 miesięcy temu. Żona latała z nią sama między Europą a Stanami i z powrotem. To było czyste wariactwo. Gdy już jednak ostatecznie dotarły do mnie do Stargardu, klub stanął na organizacyjnych wyżynach i w końcu poczuliśmy, że zakotwiczyliśmy gdzieś na dłużej. Znaleziono nam idealne mieszkanie dla nas, czuliśmy nieustające wsparcie w adaptacji całej trójki. W niesamowitym stopniu mogliśmy liczyć na pomoc Wiktora Grudzińskiego. W wielu prozaicznych, codziennych kwestiach był dla nas wielkim wsparciem. 

W Stargardzie ciężko się nie odnaleźć, to bezpieczne miasto. Również kulturowo i kulinarnie czujemy się tu coraz pewniej. Odkryliśmy pierogi! Teraz, gdy my rozmawiamy, żona jest w sklepie. Jak wróci, będziemy sprawdzać kolejne ich odmiany, nowe farsze (śmiech). Polska przypomina nam trochę nasze rodzinne strony. Amerykański Midwest to w dużej mierze mocne więzy rodzinne i silna wiara w Boga. To są sprawy dla mnie najważniejsze. Zauważyłem, że dla wielu Polaków także. 

Skoro już pojawił się temat Midwest… Jesteś po college’u z drugiej dywizji NCAA z lokalnej konferencji, a dziś robisz furorę w dość mocnej, zawodowej lidze w Europie. Wyjazd z USA i profesjonalna gra w koszykówkę to zawsze był twój pomysł na przyszłość?

Jeśli jesteś młodym chłopakiem ze Stanów, który trenuje basket, to zawsze siłą rzeczy marzysz o zawodowstwie. Ja od dziecka chciałem reprezentować college. Mój tata jest trenerem drużyny żeńskiej na poziomie ligi akademickiej, więc koszykówka zawsze była ważną częścią mojej rodziny. Na poważnie o profesjonalnej grze zacząłem myśleć na przełomie przedostatniego i ostatniego roku gry w NCAA. Odbyłem wówczas rozmowę z trenerem i kilkoma innymi osobami, które pomogły mi zweryfikować, czy istniałaby szansa na zawodową grę. Wtedy jeszcze nie miałem zielonego pojęcia, jak to mogłoby wyglądać. Mój senior year w college’u był pod względem sportowym bardzo dobry. Rozpalił moje nadzieje na to, że faktycznie będę mógł grać dalej. Zaczęło się od G-League, a teraz spędzam już kolejny sezon w Europie. Dopóki będą szanse na to, dopóty będę chciał zawodowo grać w kosza. 

Szansom i pojawiającym się możliwościom trzeba pomagać. Ty podobno wykorzystałeś wszystkie dostępne, wolne chwile zimą, gdy nie zdołaliście się nawet zakwalifikować do turnieju finałowego o Puchar Polski. Jak ty pamiętasz ten moment sezonu?

Głównie to, że nie graliśmy przez trzy tygodnie. Wciąż byłem względnie nowym graczem w drużynie i wtedy też dołączyła do mnie żona z córką. To nie był już czas na kolejne wypady, choć jako drużyna faktycznie dostaliśmy parę dni wolnego. Starałem się codziennie przychodzić do sali i na siłownię. Rzucałem, rzucałem, rzucałem i przygotowywałem się do najważniejszych meczów sezonu. Czułem, że jestem w dobrym rytmie, nie chciałem z niego wypaść. To był czas wzmożonej pracy nad moimi najmocniejszymi stronami. Trener Machowski daje nam dużo swobody w ich uwypuklaniu, więc tym przyjemniej jest ciężko pracować. 

Harowałem wówczas też mocno nad siłą, bo obrona w PLK bardzo dużo jej od ciebie wymaga. Sędziowie często rezygnują z gwizdków, co też widać w playoff. Lubię taką grę! Myślę, że wszyscy gracze wolą, gdy pozwala im się powalczyć fizycznie trochę ostrzej.    

Widzimy cię na obwodzie Spójni w różnych rolach. Które ze swoich atutów uważasz za najistotniejszy?

Lubię wybiegać po zasłonie i rzucać po koźle, ale także rozgrywać. Mając obok siebie tak świetnych obrońców jak Stephen Brown i Devon Daniels dopasowujesz grę do ich rytmu. Cieszysz się tym, co możecie zrobić jako drużyna. Chętnie uzależniam swoją grę i przewagi, które może wygenerować dla drużyny od rywala oraz obrony na jaką przeciwko nam się decyduje. W niektórych meczach lepiej gramy, gdy kreuję pozycję dla kolegów, w innych bardziej potrzebne okazują się moje trafienia. Z jednej strony moja gra jest różna, a z drugiej – jako zawodnik, uczestnik rotacji – jest powtarzalna. 

Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie 

Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet