Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
„Legia może nie gra pięknie, ale za to ma świetną obronę, dzięki której wygrywa mecze” – powtarzano w pierwszych miesiącach sezonu. Zespół z Warszawy, który w defensywie z bardzo słabej strony pokazał się już w pucharowym meczu w Turcji, w swojej hali pozwolił Śląskowi zdobyć aż 98 punktów, popełniając momentami błędy na kuriozalnym wręcz poziomie.
Po sobotnim meczu w Warszawie wypada jednak stwierdzić, że przede wszystkim to Śląsk to spotkanie wygrał, a nie Legia przegrała. Trener Jacek Winnicki na liście kontuzjowanych ma pół zespołu (dosłownie – 6 ważnych zawodników), ale potrafił w dwa tygodnie stworzyć coś, czego wcześniej nie udało się zrobić Oliverowi Vidinowi – wydobyć z graczy charakter i wolę walki. A do tego, sprawić, że część zawodników (Hassani Gravett zwłaszcza) w końcu zaczęła grać na miarę swoich mozliwości.
Heroiczne zwycięstwo Śląska, grającego de facto 7-osobową rotacją (a może i 6-osobową, gdyż Dusan Miletić był w mizernej formie), byłoby niemożliwe bez meczu życia, jak zaliczał Daniel Gołębiowski. Skrzydłowy już do przerwy miał na koncie 20 punktów, a po zmianie stron włączył dodatkowe turbo, wyglądając chwilami jak polskie wcielenie Raya Allena. I to on też zamknął mecz trafieniem z dystansu (swoim szóstym w meczu) na minutę przed końcem, nie dając Legii nawet cienia szansy na pomyślenie o odrobieniu strat w końcówce.
Daniel mecz skończył z rekordem kariery (34 punkty), a Śląsk miał jeszcze jednego bohatera. Hassani Gravett, który wyższą formę pokazywał już także w EuroCup, wreszcie zagrał na poziomie, jakiego oczekuje się od zawodników, którzy trafiają do PLK z występami w NBA w koszykarskim CV. Nie tylko trafiał gwiazdorskie rzuty w drugiej połowie, ale wreszcie też pokazał wiele przytomnych akcji, wymuszał faule, grał z zespołem. Znakomity występ Amerykanina, którego, jak pisaliśmy powyżej, ewidentnie udało się trenerowi Winnickiemu wybudzić.
Pilne! Nie przejdźcie też obojętnie obok 11 asyst Aleksandra Wiśniewskiego.
Legia grała tak niedbale w ataku i tak szokująco słabo w obronie, że nie była jej w stanie uratować nawet naprawdę dobra skuteczność rzutów za 3 punkty. Zespół z Warszawy przegrał, choć trafił 9/11 zza łuku do przerwy i 59% w całym meczu. Przegrał mecz, mimo rewelacyjnej dyspozycji Raya Cowelsa (23 pkt., 9/10 z gry).
Legia przypomniała, że zbyt wiele w zespole Wojciecha Kamińskiego zależy od graczy chimerycznych – Aric Holman skupia się na obowiązkach lub nie, Christian Vital i jego psychika podążają własnymi ścieżkami, które często są dalekie od drużyny, a PJ Pipes potrafi trafiać, ale i robić błędy na poziomie kadeta. Środkowi z definicji nie są wykorzystywani, Marcel Ponitka zaliczył swoje klasyczne 2/7 z gry, a Grzegorz Kulka w sobotę, tak jak w całym sezonie, za często raził nieporadnością.
Śląsk wciąż ma rozczarowujący bilans 6-6, ale pozostaje w grze o udział w Pucharze Polski. Legia (7-5) pozostaje zespołem, który może wygrać i przegrać z każdym.
Statystyki z meczu Legia Warszawa – Śląsk Wrocław >>
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
2 komentarze
Ten mecz w pełni oddaje warsztat trenera Kamińskiego.
Legia nie ma druzyny, to zlepek indywidualności, grupek graczy, czasem coś zaiskrzy, coś zaskoczy wygrają mecz czy dwa.
11 asyst Wiśni to jedno, podania w ręce przeciwników i gubienie piłki to dwa. Zębskiego stabinie, nic nie wnosi.