Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>
Różnie można sobie tłumaczyć porażkę Anwilu w meczu nr 5. Trzeba doceniać Spójnię, bo w trzech ostatnich meczach tej serii – a właściwie co najmniej w trzech i pół, gdyż już starcie numer 2 w jej wykonaniu było co najmniej OK – naprawdę zaimponowała. Czapki z głów przez Sebastianem Machowskim i jego sztabem szkoleniowym. Duże słowa uznania dla Aleksandra Langovicia, który w tej serii nakrył czapką Luke’a Petraska. Szacunek dla duetu Stephen Brown – Devon Daniels IV, który w decydujących momentach meczu nr 5 nie spękał.
Spójnia w pełni zasłużenie wygrała tę serię i to nie jest teraz tak, że wciąż można na nią patrzeć jak na zespół, który zajął w rundzie zasadniczej ósme miejsce, w związku z czym będzie skazany na pożarcie w każdej kolejnej serii. Nie! Playoff to zupełnie inne, nowe granie. Skoro Spójnia w serii do trzech zwycięstw ograła ekipę rozstawioną z jedynką, to znaczy tylko jedno: jest piekielnie mocna. Może ograć każdego i każdy powinien się jej bać. W sporcie jak już złapiesz wiatr w żagle, możesz zacząć naprawdę szybko pokonywać kolejnych rywali.
Kinga Spójnia też może ograć. Oczywiście, mistrzowie Polski będą faworytem półfinału, ale czy jeśli wygra go ekipa ze Stargardu to będziemy mogli o jakiejś sensacji? Co najwyżej o lekkiej niespodziance. Tym bardziej, że mówimy tu o rywalizacji derbowej. Na pewno będzie miała swój niezaprzeczalny urok i własne prawa. Jestem bardzo ciekaw jak rozłożą się siły kibicowskie w Netto Arenie podczas pierwszego meczu. I jak rozpocznie go rozpędzona, znajdująca się na fali po sukcesie we Włocławku Spójnia.
A propos Włocławka – na chwilę trzeba wrócić do Anwilu, nawet jeśli to trochę kopanie leżącego – nieszczególnie przyjemne zajęcie. Ta klęska to jednak trochę szok. W którym momencie lider sezonu zasadniczego przegrał serię? Tak naprawdę chyba w czwartym, gdy został naprawdę stłamszony w Stargardzie. Wygląda na to, że to wówczas koszykarze prowadzeni przez Przemysława Frasunkiewicza stracili pewność siebie, do ich głów dotarła myśl „o cholera, my naprawdę możemy to przegrać”. Początek piątego starcia i to błyskawiczne 0:11 też zrobiło swoje.
Współczuję trenerowi Anwilu, bo po takiej klęsce nikomu nie byłoby łatwo. Ale też – nie kupuję niektórych jego tłumaczeń, szczególnie tych sugerujących, że to wszystko przez to, iż nagle jego koszykarzom zaczęły się trząść ręce i nic się nie dało zrobić, bo dodatkowo rywale trafiali jak nigdy wcześniej. Fakt, koszykówka polega głównie na tym, by trafiać piłką do kosza, ale praca trenera też na tym, by maksymalnie koszykarzom w tym pomagać. Jak tracą wiarę w zwycięstwo, czy pewność siebie – trzeba znaleźć sposób na ich odbudowywanie. W przypadku Anwilu w ostatnim tygodniu na pewno czegoś w tej materii zabrakło.
Czy Andrzej Urban ze swoją Stalą jest równie wielkim przegranym tego sezonu jak Przemysław Frasunkiewicz? Nie. Przyczyny porażki Stali rozumiem, Anwilu – zachowując szacunek dla Spójni, dużo mniej.
Oczywiście, można się zastanawiać, czy trener Stali słusznie już w trzeciej kwarcie, przy wyraźnym prowadzeniu, „spalił” jedną przerwę na żądanie. Czy nie lepiej byłoby, gdyby ją zachował na ostatnią część gry? Czy słusznie w czwartej kwarcie przy wciąż kilkupunktowym prowadzeniu wpuścił na boisko Krzysztofa Sulimę zamiast Tomka Gielo i dopuścił tym samym do tego, że to ten pierwszy w kluczowym momencie popełnił stratę i spudłował rzut z półdystansu? Można dywagować. Na pewno rozsądniejsze byłoby, gdyby te akcje wykonywał – nawet, gdyby też zepsuł – Gielo. Przecież to właśnie z myślą o takich momentach był sprowadzany do PLK. Do Krzyśka Sulimy nikt przecież za te błędy pretensji mieć nie może.
Ale trener Urban, nawet jeśli popełnił błędy, to nie przegrał tego meczu. On został przez Stal przegrany tak naprawdę przed sezonem – gdy w Ostrowie zapadła decyzja o zbudowaniu zespołu weteranów. Oczywiście, gdyby eksperyment się udał i zespół przystąpił do playoff w pełnym składzie, z Kuligiem, Mikalauskasem, Bremblym i Chylińskim byłby murowanym faworytem. Nie tylko serii ze Śląskiem – do piątego by wówczas raczej nie doszło – ale i całej walki o mistrzostwo Polski. Ale teraz to już tylko takie gdybanie.
W meczu numer pięć Stal zmarła śmiercią nagłą. Jej zawodnikom w czwartej kwarcie odcięło prąd. Trudno się dziwić – najważniejsi musieli grać po grubo ponad 30 minut w każdym z pięciu meczów. Śląsk miał zespół koszykarsko uboższy, lecz bardziej atletyczny i większy, który w czwartej kwarcie, gdy Stal gasła, stać było na wrzucenie wyższego biegu.
Dwie bardzo ważne akcje, także z punktu widzenia psychologicznego w tym meczu należały do Jakuba Nizioła. Warto o tym mówić głośno, równie głośno, jak się wcześniej mówiło o tym, że ten koszykarze nie zaliczył przełomowego sezonu, na który czekaliśmy. Jego trafienie za 3 niemal z połowy boiska w Ostrowie było imponujące. Ale mnie jeszcze bardziej ujął ten blok na Chatmanie pod koniec trzeciej kwarty. Ależ go złapał, naprawdę pięknie się wyciągnął – niewielu koszykarzy PLK byłoby stać na taką akcję!
Na pewno żadnego ze Stali. To była właśnie ta różnica w końcówce meczu nr 5, którą właśnie tym blokiem zaczął zaznaczać Nizioł. Dał sygnał swoim kolegom z drużyny – „patrzcie, oni są wciąż do złapania„. Na tę ostatnią szarżę Śląska Stal nie była już w stanie odpowiedzieć. Fizycznie. Moim zdaniem trener Urban niewiele mógł już tu uratować. Ten samochód miał już pusty bak, a stacji żadnej stacji benzynowej nie było w pobliżu.
Czy rozpędzony Śląsk może ograć także Trefl? Wykluczyć tego nie sposób – powrót Łukasz Kolendy, który z meczu na mecz powinien grać i więcej, i pewniej, i lepiej na pewno mu pomoże. Uczyni drużynę z Wrocławia bardziej kompletną, bo z osamotnionym Markiem Klassenem taką nie była. Miodrag Rajković to wyjątkowo cwany, pomysłowy trener, mówiłem to już wielokrotnie. Na pewno będzie Żana Tabaka chciała zaskoczyć. Serbko-chorwackie starcie taktyczne zapowiada się cudnie, warto obserwować.
Faworytem serii pozostaje jednak dla mnie Trefl.
Na koniec jedna uwaga: ten playoff jest fan-ta-sty-czny! Nie mogę oderwać oczu od telewizora! Warto sobie zdawać sprawę z tego, że póki co oglądamy jedną z ciekawszych faz finałowych sezonu w historii. Jeden mecz jest lepszy od drugiego. Przecież te dwa starcia nr 5 w ćwierćfinałach będą pamiętane latami. Seria King – Legia, choć zakończona już po 4 meczach, też wyrastała ponad przeciętność. Jestem obecnie w fazie rehabilitacji po przebytej operacji biodra. Gdy ustalam kolejne terminy zabiegów, najpierw patrzę w terminarz playoff, by niczego nie opuścić. Raz już bez mojej świadomości, wpisano mi termin na godz. 18 w dniu, gdy zaplanowany był piąty mecz Anwil – Spójnia. Musiałem go przesunąć.
Nie opuściłem w tym playoff jeszcze żadnego meczu i zamierzam tę serię kontynuować. Niczym Spójnia.
Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>
5 komentarzy
to nie spójnia była mocna chociaż się nakręciła po pierwszej wygranej to Anwil zawalił , zjadła go pycha , zarozumiałość i zlekceważenie przeciwnika
Kiedy nieśmieszni gawędziarze , zwani tutaj ironicznie „ekspertami”, zaczynają bezrefleksyjnie i uporczywie znów typować faworytów, to na kibiców tych wytypowanych pada blady strach i poczucie beznadziei, a kibiców tych ustawionych na straconej pozycji ogarnia euforia, rzucają się sobie w ramiona i zaczynają rozglądać za szampanami…
Hahah, coś w tym jest :-)
Piaty mecz Anwil-Spójnia miało być Panie Piotrze.
Pozadrawiam
Artykuł bez błędów, artykułem straconym:/