Michał Tomasik: Co w Warszawie robi Czech, którego pasją jest koszykówka?
Petr Šich: Zasadniczo: żyje sobie spokojnie, pracuje i podczas weekendów gra – jakżeby inaczej – w kosza w międzynarodowej drużynie występującej w amatorskiej lidze UNBA, teraz WBA. Kariery koszykarskiej nie zrobiłem, lecz koszykówka wyznacza mi rytm życia. Choć pewnych spraw Czech z siebie nigdy nie wyrzuci, więc wiadomo: najważniejszy jest hokej.
Ale teraz najważniejszy jest chyba rozpoczynający się w piątek o godz. 17.30 dla obu naszych reprezentacji EuroBasket?
Oj, tak. Nie mogę się doczekać. Nie tylko ze względu na jakże wyjątkowy dla mnie, po 10 latach mieszkania w Warszawie, mecz Czechy – Polska. Dodatkowo cały wyjazd do Pragi to prezent na moje 40. urodziny. Brat po meczu szykuje mi jakieś przyjęcie-niespodziankę. Najlepszym prezentem będzie jednak zwycięstwo czeskiej reprezentacji. Jeśli faktycznie Satoransky cudowanie ozdrowieje i poprowadzi nasz zespół do wygranej – Praga długo nie zaśnie. Zresztą, i tak długo nie zaśnie – będzie piątek.
Kto miałby zastąpić Satoransky’ego, jeśli w trakcie meczu okazałoby się, że jego kostka nie wytrzymuje trudów walki?
Satoransky’ego nie mamy kim zastąpić, kompletnie. W jego buty mogą się starać wejść Tomas Kyzlink i Ondrej Sehnal, bardzo ważne jest, że do gry wrócił Jaromir Bohacik, który też może grać z piłką w rękach. To wszystko dość doświadczeni zawodnicy, choć ten pierwszy wciąż wygląda, jakby miał 21 a nie 29 lat. Ale pod względem sportowym mogą Satoransky’emu co najwyżej buty czyścić. Od Tomasa gra reprezentacji Czech w koszykówkę się zaczyna i na Tomasie gra reprezentacji Czech w koszykówkę się kończy. Gdy go nie ma – przegrywamy. Po prostu.
Właśnie, u progu mistrzostw Europy na własnym parkiecie wasza kadra nieszczególnie imponuje formą. Łagodnie mówiąc.
Tak, trochę przypominamy boksera, który poślizgnął się na skórce od banana tuż przed wejściem na ring. Wszystko było fajnie – zagraliśmy na igrzyskach w Tokio, zajmując tam dziewiąte miejsce. Podczas ostatnich mistrzostw świata było jeszcze lepiej – skończyliśmy na szóstym. I nagle, tuż przed EuroBasketem ponieśliśmy cztery kolejne porażki, tracąc po drodze z powodu kontuzji swojego lidera. Okropny timing. Jeszcze porażki sparingowe z Włochami, czy Niemcami, a także tę w eliminacjach do MŚ z Francją wszyscy jakoś przeboleli. Jednak klęska w kolejnym starciu eliminacyjnym na własnym boisku z Węgrami to już był jednak dramat. Tego nikt się nie spodziewał. Znacząco utrudniliśmy sobie drogę do zapewnienia sobie występu w przyszłorocznych MŚ. No i zepsuliśmy atmosferę wokół kadry tuż przed EuroBasketem, zupełnie siadła. Chwilowo.
Gdzie tkwi największa bolączka waszej reprezentacji?
Moim zdaniem nie potrafimy w żaden sposób wykorzystać przewagi, którą potencjalnie możemy mieć nad rywalami, posiadając w składzie zawodnika pokroju Jana Vesely’ego. On zawsze był w cieniu Satoransky’ego. Nawet do telewizji śniadaniowych nie zapraszano go równie często. Ale to jednak wciąż kawał gracza. Tymczasem w ostatnich meczach, łagodnie mówiąc, nie błyszczy.
Może po prostu nie ma mu kto w odpowiednim miejscu i czasie podać piłki? Vesely to gracz podkoszowy, sam meczu nie wygra.
Bez dwóch zdań, lecz my nawet nie podejmujemy próby, by bardziej wykorzystywać jego umiejętności. Tego mi w naszej grze w ostatnich meczach bardzo brakowało. Szczególnie w spotkaniu z Węgrami. Mam nadzieję, że to się zmieni. Najlepiej wraz z powrotem Satoransky’ego. Z nim drużyna może błyskawicznie zmienić oblicze. Już w piątek, w meczu z Polakami.
Hala O2 Arena to ogromny obiekt, mogący pomieścić 18 tysięcy widzów. Myślisz, że podczas piątkowego spotkania się wypełni?
Jestem tego niemal pewien. Szczególnie, jeśli stanie się jasne, że Satoransky zagra. Tak, to prawda, koszykówka nie należy w Czechach do najpopularniejszych sportów. Pod względem oglądalności według danych telewizyjnych zajmuje odległe, 15 miejsce. Ostatnie sukcesy reprezentacji spowodowały jednak, że jej losy naprawdę przedostały się do medialnego mainstreamu. A mecz z Polakami i ogólnie cały ten EuroBasket to też prawdziwy test dla naszych kibiców koszykarskich. Zazwyczaj kadra rozgrywa mecze w mniejszych halach, niemal zawsze poza Pragą. W piątek wkroczy na największą sportową, czeską scenę. To duże wydarzenie. Wydaje mi się, że kibice staną na wysokości zadania.
A koszykarze? Bukmacherzy widzą w waszej drużynie zdecydowanego faworyta meczu z Polską. Ty też jesteś spokojny o jego losy?
Nie, bo wiem, że wasza drużyna wcale nie jest tak słaba, jakby to jej ostatnie wyniki, szczególnie w eliminacjach do przyszłorocznych mistrzostw świata, wskazywały. Mateusz Ponitka, Aaron Cel i AJ Slaughter to świetni gracze. Szczególnie imponuje mi ten pierwszy – niesłychanie wszechstronny gość. Ale powinniśmy wygrać. Szczególnie jeśli – wraca do tego, co już tyle razy powtarzałem – w naszej drużynie jednak faktycznie zagra Satoransky. Przecież my wręcz musimy w piątek wygrać, bo kolejny mecz gramy z Serbami i o zwycięstwo będzie naprawdę ciężko. Dwie kolejne porażki postawiłyby nas w trudniej sytuacji. W połączeniu z ostatnimi licznik kolejnych niepowodzeń wskazywałby wówczas już sześć. Zrobiłoby się nieciekawie.
Dla losów reprezentacji Polski piątkowy mecz też może mieć kluczowe znaczenie. Jednym słowem – gramy pierwsze spotkanie na EuroBaskecie i, paradoksalnie, od razu o wszystko?
Może to nieco naciągana teoria, ale może też okazać się na końcu, że jak najbardziej prawdziwa. Ale czyż nie o to w sporcie chodzi? Poziom emocji będzie niesamowity. Jeśli Satoransky wybiegnie na boisko, powita go owacja na stojąco. Cóż to będzie za wieczór z koszykówką. Jako oddany kibic tej dyscypliny sportu, niespełniony koszykarz, znajomy wieloletniego reprezentanta Czech, mającego na koncie kilka lat gry w ACB Pavla Pumprly – wręcz nie mogę się doczekać.
Czesi na ten jeden wieczór zapomną o hokeju?
Nie, Czesi nigdy nie zapominają o hokeju!
To jak ty sobie radzisz na co dzień w Polsce, gdzie hokej jest sportem niszowym, a w Warszawie właściwie nie istnieje?
Nie mam lekko, to fakt. Kiedyś były mistrzostwa świata w hokeju i zabrałem kolegę Czecha do baru, takiego dużego, sportowego. „Mają ze 20 telewizorów w środku, to pewnie bez problemu włączą nam na jednym hokej” – myślałem. Aha. Kelnerzy zawiadujący pilotami na moje prośby i groźby byli totalnie głusi. A najgorsze jest to, że na wszystkich 20 telewizorach leciało to samo. I to co? Nie, nie piłka nożna. Nawet nie siatkówka. To był żużel! Żeby jeszcze się ścigali dookoła na tych swoich motocyklach. Tymczasem na 20 telewizorach leciał jakiś program żużlowy, w którym kilku gości siedziało w studio i deliberowało o tym czy któryś z żużlowców zrobił falstart czy też nie. Niesamowite.
Co zrobiłeś w zaistniałej sytuacji?
Na szczęście miałem ze sobą laptopa. Nawet wykonałem nam pamiątkowe zdjęcie, jak oglądamy mecz na małym laptopie, nad którym króluje stado podwieszonych telewizorów wyświetlających ten pieprzony żużel.
Mimo że mieszkasz 10 lat w Polsce, w tym momencie brzmisz jakbyś wpisywał się w stereotyp Czecha, który nie zawsze lubi Polaków.
To nie stereotyp, to prawda – wy bardzo lubicie Czechów, a u nas są bardziej podzielone opinie. Ja jestem wyjątkiem, choć nie mam pojęcia jak tak ambitny, wręcz bitny naród mógł nie zakochać się w tak agresywnej, dynamicznej dyscyplinie sportu jaką jest hokej. Ale poza tym – w Polsce czuję się świetnie. W każdym meczu poza tym piątkowym będę ściskał kciuki za reprezentację Polski. W koszykówce. Waszych żużlowców bym tak nie wspierał!