Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>
Geoffrey Groselle (Zastal/Trefl)
Gdy poprzedni sezon kończył już w półfinale, odpadając w rozczarowującym stylu z Legią po przegranym 1:3 starciu ze Śląskiem wydawało się niemal pewne, że do swojego rekordowego poziomu zarobków – 18 tysięcy dolarów miesięcznie – już na polskich parkietach nie wróci.
A jednak! Przypadek środkowego, który ma za sobą – średnio udany – epizod w reprezentacji Polski potwierdza, że nasza liga potrafi szokować. Nie dość, że na początku sezonu Groselle otrzymał z góry wypłatę za kilka miesięcy gry od nie narzekającego na nadmiar pieniędzy Zastalu, to jeszcze później – wykorzystując licytację o swoje usługi toczoną między kilkoma klubami – także znaczącą podwyżkę. Nawet, jeśli dzięki niskiemu kursowi dolara – względem poprzedniego sezonu – dla wypłacających mu obecnie pensję nie jest ona aż tak odczuwalna.
W pewnym momencie doświadczony środkowy żądał za swoje usługi nawet 25 tys. dolarów. W Sopocie otrzymał „tylko”ok. 21. Niesamowite!
Ostatecznie wciąż mówimy o graczu, który w 14 meczach w barwach Trefla zdobywał średnio 9.9 punktu oraz 5.3 zbiórki w ciągu 21 minut, mając duże problemy ze skutecznością rzutów wolnych (42 proc). Dla porównania – w Legii jego średnie były bliźniaczo podobne – 9.1 pkt, 6.5 zbiórki oraz 36.4 proc.
Polski paszport wciąż w cenie! Żan Tabak jest pewien, że w playoff Groselle naprawdę „zrobi różnicę”.
Marek Popiołek (Legia)
Po dwóch nieudanych podejściach do roli pierwszego trenera w PLK w Radomiu i Bydgoszczy latem ubiegłego roku młody trener wykonał krok w tył – zostając asystentem Wojciecha Kamińskiego w Legii – by później, w połowie sezonu, zrobić dwa naprzód. Przechwycił drużynę tylko „na chwilę”, ale w roli trenera tymczasowego trenera błyskawicznie zdobył Puchar Polski, czym właściwie uniemożliwił władzom klubu planowane zatrudnienie Miodraga Rajkovicia. W końcówce sezonu wygrywał z Legią mecz za meczem – łącznie aż siedem.
Wystarczyło do zaledwie piątego miejsca, skazującego na ćwierćfinałowe starcie z mistrzem Polski. Nawet jeśli Legia w nim polegnie i Popiołek nie otrzyma od szefów stołecznego klubu propozycji dalszej pracy, jego pozycja na rynku trenerów szukających zatrudnienia będzie jednak diametralnie inne niż 12 miesięcy temu.
Liam O’Reilly (Start)
Łącznie zdobył w tych rozgrywkach dla Startu aż 641 punktów – aż o 75 więcej od drugiego na tej liście Christiana Vitala z Legii. Przepaść.
Start skończył ten sezon jak skończył – nieciekawie – także w wyniku zmonopolizowania gry przez największą gwiazdę zespołu. Nie zmienia to jednak faktu, że za Amerykaninem życiowy sezon. Zdarzył mu się w idealnym momencie. Po zdobyciu korony króla strzelców polskiej ekstraklasy w wieku 28 lat doczekał idealnego momentu na podpisanie najwyższego kontraktu w karierze.
Jakub Schenk (Trefl)
Bardzo udany sezon ligowy reprezentanta Polski (spuśćmy zasłonę milczenia na to, co zobaczyliśmy w lutowych występach reprezentacji Polski).
Nie zapominajmy też o poziomie, z którego Schenk sezon rozpoczynał. Był koszykarzem z podejrzanym zdrowiu, z którym Legia rozwiązała podpisany wcześniej dwuletni kontrakt. Krótkoterminowa umowa we Włocławku, a następnie przenosiny do Sopotu – obie drużyny grały w składzie z Schenkiem znakomicie.
Rok temu w lipcu zadziorny rozgrywający mógł być pełen obaw o koszykarską przyszłość. W tym, świętując 30. urodziny, powinien mieć dużo więcej powodów do optymizmu.
Boris Balibrea (MKS)
Debiutując w PLK mimo sezonu z turbulencjami spowodowanymi tragedią rodzinną (nagła śmierć matki) wprowadził klub do grona ośmiu najlepszych w PLK, a trzech graczy – Nicolasa Carvacho, Taylera Personsa i Marca Garcię do dyskusji o najlepszych graczach na poszczególnych pozycjach.
– Chcemy pokazać koszykarzom możliwości, które zachęcą ich do podpisania kontraktu z MKS. Lubię ciężko pracować i rozwijać potencjał graczy. Chcemy być znani w PLK jako zespół, który pracuje najciężej – mówił niemal rok temy Balibrea, podpisując kontrakt w Dąbrowie Górniczej.
Słowa dotrzymał, a na dodatek osiągnął sukces sportowy.
Jakub Szumert (Arka)
Rozmaicie można oceniać sezon i cały projekt Arki Gdynia, ale faktem jest, że dawno nie oglądaliśmy na polskich boiskach 18-latka, który odgrywałby w dorosłej drużynie ligowej tak ważną rolę jak w minionych rozgrywkach Szumert.
Przecież to w przyszłości po prostu musi zaprocentować.
Prawda?
Kibice w Zielonej Górze
Sezon, w którym utytułowany klub miał ogromne problemy finansowe już na początku, gdy nie był w stanie zgłosić nowych graczy do rozgrywek, został zakończony w miarę spokojnym utrzymaniem i pozbyciem się z klubu Janusza Jasińskiego. Sukces porównywalny z sezonami, które Zastal kończył świętując mistrzostwo Polski!
Ten klub ma ogromny potencjał! Głównie dzięki ogromnej rzeszy wiernych kibiców. Bez względu na okoliczności polityczne w mieście – w przyszłości z Zastalem powinno być już tylko lepiej. Pytanie tylko jak szybko?
Krzysztof Szablowski (Dziki)
Niby ostatecznie przegrał – Dziki, mimo zwycięstwa ze Spójnią w ostatniej kolejce i aż 16 zwycięstw w debiutanckim sezonie w PLK nie awansowały do playoff – ale tak naprawdę przecież wiadomo, że wygrał. Doświadczony trener zakończył wieloletnią tułaczkę po klubach z niższych klas rozgrywkowych i najpierw w wielkim stylu wprowadził zespół z Warszawy do koszykarskiej elity, a później w jeszcze bardziej imponującym go w niej utrzymał.
Przy okazji, Szablowski zrobił to zgodnie z własnymi zasadami. Udowodnił, że interes jednostki – hej, Emmanuel Little na początku sezonu pod względem sportowym naprawdę robił w Dzikach różnicę! – nigdy nie powinien być ważniejszy od zespołu.
Laurynas Beliauskas (Stal)
Przeniósł się w połowie sezonu do PLK, szukając nowej, większej roli – i szybko ją znalazł. Jeśli razem z Aigarsem Skele i także pozyskanym w ostatniej chwili Tomaszem Gielo wprowadzi Stal do wielkiego finału playoff będzie mógł mówić o jeszcze większym sukcesie w latem podpisać gwiazdorski kontrakt w PLK lub mocniejszej lidze.
Połowa drabinki playoff, do której ostrowianie trafili wydaje się – mówiąc oględnie – całkiem znośna.
Żan Tabak (Trefl)
Czy ktoś jeszcze pamięta, jak latem ubiegłego roku szefowie sopockiego klubu po fatalnej końcówce poprzedniego sezonu starali się ograniczać autonomię chorwackiego trenera, jeśli chodzi o budowanie składu? Czy ktoś jeszcze pamięta, jak na początku rozgrywek po kilku słabszych meczach coraz głośniej mówiło się, że posada Tabaka – mimo trzyletniego kontraktu podpisanego w 2022 roku – może być nawet zagrożona?
Chorwat wyszedł z opresji obronną ręką i znów dostał to, czego chciał – mocną drużynę z szerokim składem. Pozyskanie w połowie sezonu Groselle’a i Schenka to był wyraźny sygnał, że Tabak znów rozdaje w Treflu karty, a szefowie klubu nie oszczędzają i chcą, by ich drużyna zagrała co najmniej w wielkim finale playoff.
Połowa drabinki playoff, do której trafili sopocianie wydaje się – mówiąc oględnie – całkiem znośna.
Miodrag Rajković (Śląsk)
Nie udało mu się przejąć Legii, ale po stracie pracy w lidze węgierskiej i tak dostał posadę, o której wielu trenerów marzy. Śląsk Wrocław mimo chwilowych problemów to wciąż wielka marka.
Poza tym – połowa drabinki playoff, do której trafili wrocławianie, wydaje się – mówiąc oględnie – całkiem znośna.
Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>