Strona główna » Nowy generał Śląska: Naszych rywali czekają kłopoty!
PLK

Nowy generał Śląska: Naszych rywali czekają kłopoty!

1 komentarz
Ma być nowym liderem wicemistrzów Polski z Wrocławia, którzy w drugiej części sezonu zamierzają się rzucić w pogoń za czołówką PLK. Nam Marek Klassen opowiada o współpracy z Kendale’em McCullumem, wspólnych treningach z Shai’em Gilgeousem-Alexandrem i własnej aplikacji HooperIQ, z której korzysta już ponad 20 tys. osób. Must read!

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

Aleksandra Samborska: Wygraliście dwa kolejne mecze – jeden w EuroCup, drugi w PLK. Co tak naprawdę w grze Śląska ma zmienić Marek Klassen? 

Marek Klassen: Powinien swoją grą wpływać na rzeczy widoczne w statystykach, jak również te, które pozostają w nich niewidoczne, a w baskecie przekładają się na zwycięstwa. Nie chodzi tylko o podania, które koledzy zamienią na punkty. Nie chodzi nawet o własne, celne rzuty. Istotna jest chociażby poprawa spacingu, to aby w odpowiednim momencie akcji być w odpowiednim miejscu na boisku. Małe, ważne rzeczy. Zawsze staram się, by moja gra pomagała innym wejść na ich optymalny poziom. Śląsk dysponuje wieloma świetnymi koszykarzami. Mam być tym elementem układanki, który okaże się dla innych brakującym spoiwem. 

W piątek w wygranym meczu z GTK Gliwice obaj z Kendale’em McCullumem zanotowaliście po 10 asyst. Czy to osiągnięcie odzwierciedla, jak dobrze możecie się uzupełnić na boisku? Nie martwisz się, że zabraknie dla was obu minut?

Nie. Od czasu wyjazdu z Polski po sezonie spędzonym w Czarnych Słupsk, w trakcie ostatnich niespełna dwóch lat grałem z wieloma dobrymi rozgrywającymi. Kolejne przystanki w kolejnych ligach i klubach nauczyły mnie, że im wyższy poziom rozgrywek, tym większa rywalizacja. Nie ma w tym niczego złego. 

W Czarnych właściwie nie miałem zmiennika. Spoczywała na mnie rola generała, spędzałem na boisku po 35 minut. Oczywiście, miało to swoje plusy, ale w już gdy grałem w Prometey, było nas – generałów – trzech. Każdy z nas mógł rozpocząć mecz w podstawowym składzie. To również miało swoje plusy!

Będąc w drużynie rywalizującej w EuroCupie nie obawiasz się, że na twoją pozycję przyjdzie ktoś reprezentujący dobry poziom. Nie zastanawiasz się nad tym nawet szczególnie, choćby z jednego powodu – w składzie twojej drużyny prawdopodobnie już ktoś taki jest. W  Śląsku, by wrócić na zwycięską ścieżkę i w Europie, i w PLK potrzebujemy kilku naprawdę mocnych punktów zespołu. Jedenym z nich z pewnością jest Kendale. 

Kilka rzeczy wasze style gry różni, ale macie też sporo podobnych koszykarskie atutów – to dobrze?

Pewnie! To atut, gdy rywal skupia obronę na moich poczynaniach, a obok jest gracz, który swobodnie może przejąć komplet naszych obowiązków i realizować przedmeczowe założenia. Kendale dobrze penetruje i kreuje pozycje dla innych. W przeszłości grywałem już skutecznie, mając w zespole graczy podobnych do siebie. 

Początek w Śląsku nie był łatwy, gdyż po przylocie z Grecji do Wrocławia złapało mnie paskudne przeziębienie. Wylatywałem przy temperaturze +20, a gdy lądowałem było 10 stopni mrozu. (śmiech).  W pierwszym meczu tak na dobrą sprawę nie znałem zagrywek, na boisku pojawiłem się po dwóch dniach choroby. Starcie z Ulm i udania pogoń w Gliwicach pokazały jednak, że będziemy dla siebie i drużyny dobrym uzupełnieniem. Naszych rywali czekają kłopoty. Pod względem taktycznym możemy stać się ekipą trudną do rozszyfrowania. 

Przy jednym zawodniku dającym 12 asyst ustawiasz obronę box and one czy hard hedge i pozbawiasz przeciwnika opcji w ataku. Gdy masz takich dwóch graczy, szczególnie grających obok siebie, sprawa staje się dużo bardziej skomplikowana. 

Jakie były kulisy twojego powrotu do Polski?

Zaważyło elastyczne podejście mojego ostatniego pracodawcy i fakt, że Śląsk gra w EuroCup. Grecy wiedzieli, że będę w ich zespole tylko chwilowo. Kontrakt, który podpisałem jesienią, umożliwiał buy-out od grudnia. Gra w dużych, głośnych halach – a taką pamiętałem z Wrocławia i takich zaznałem rywalizując z wielkimi markami w EuroCup w ubiegłym sezonie – zawsze daje dodatkową motywacji, to coś innego. Przeprowadzka do Wrocławia była przemyślanym i zdecydowanym wyborem.

Odkąd opuściłeś Słupsk, nie licząc wakacyjnych występów w Kanadzie, występowałeś w ciągu kilkunastu miesięcy w aż czterech klubach. Czym podyktowane były te wszystkie zmiany?   

Zacznijmy od tego, że ja naprawdę pokochałem Słupsk. To był doskonały czas i świetna drużyna. Te emocje kibiców, ta atmosfera w Gryfii – to było coś niesamowitego! Po zakończonych rozgrywkach wiedziałem jednak, że nastał czas pokazywania takiej samej koszykówki w dużym, europejskim pucharze. 

Zgłosił się do mnie Nymburk. Historyczna marka, 19 mistrzostw kraju z rzędu, drużyna z Ligi Mistrzów. Umowa była prosta: jeśli awansujemy do Top16 Champions League, zostanę do końca sezonu. Jeśli nie – pojawi się opcja buy-outu. Graliśmy dobrze, w ostatnim meczu na wyjeździe z Bilbao udało mi się zanotować double-double. Do awansu do kolejnej rundy jednak nieco zabrakło. 

Szybko pojawiły się niezobowiązujące zapytania z Euroligi i sprecyzowane oferty od kilku klubów z EuroCup. Tak znalazłem się w Rydze. Prometey okazał się niesamowitym miejscem. Tak organizacyjnie, jak i koszykarsko było to dla mnie kompletnie nowe doświadczenie. Grając w tym zespole pomyślałem sobie, że właśnie tak musi wyglądać od środka Euroliga. 30 wygranych z rzędu, niesamowicie rozbudowany sztab, duże pieniądze i zupełnie inna dynamika pracy – to robiło wrażenie. Przez cały mój czas spędzony w Prometey wygrywaliśmy wszystko, to była totalna dominacja. Ostateczne zwycięstwo w EuroCup ukraińskiej drużynie stacjonującej w Rydze odebrały tylko trzy zerwane więzadła i jeden Achilles. 

Dlaczego w drugiej części poprzedniego sezonu odszedłeś z tego zespołu?

On miał w składzie 17 koszykarzy gotowych w każdej chwili do gry, w tym aż 9 z Ameryki Północnej. W rozgrywkach krajowych trzech z nas wypadało ze składu. Czasami o tym, kto znajdzie się w rotacji dowiadywaliśmy się dopiero podczas rozgrzewki. Wyjściowy skład zależny był wyłącznie od centymetrów i stylu gry rywala, bo poziom prezentowaliśmy równy. To była dla mnie olbrzymia i niezwykle cenna lekcja, za którą zapłaciłem mniejszymi minutami spędzanymi na boisku. Chciałem kontynuować świetną passę ze Słupska i z Czech, a tymczasem zostałem zadaniowcem. Odbyliśmy z trenerem szczerą rozmowę. Powiedziałem mu jak mocno doskwiera mi olbrzymi głód gry. Coach to rozumiał, a nie planował przecież zmiany systemu z tak dużą rotacją, skoro wygrywał mecz za meczem. Otrzymałem oferty z Włoch i Francji. Limoges nadal biło się w Top16 BCL. Spakowaliśmy się z rodziną i polecieliśmy do Francji, gdzie dokończyłem sezon. Teraz po kwartale spędzonym w Grecji jestem z powrotem w EuroCup i z powrotem w Polsce. 

Czego nauczyła cię gra w tak dobrych klubach?

Innego spojrzenia na swoją rolę w drużynie. Najlepsze kluby, te działające na zasadach euroligowych, kontraktują cię tylko jako element szerokiej układanki. By grać, musisz „zatrybić”, uporać się z emocjami i być dobrym match-upem przed meczem z kolejnym rywalem. Wracając do pytania o Kendale’a. Tak, Śląsk ma już dobrze obsadzony obwód. To tylko i wyłącznie świadczy o naszej sile! 

Wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy dały ci szerszy obraz tego jak wygląda siła kilku czołowych europejskich lig. Jak na tym tle wypada PLK?

Mam wrażenie, że o sile i stylu europejskich lig w dużej mierze decydują rodzimi gracze. 

Francja to kosmiczny atletyzm i szalone tempo gry, tam każdy rzut oddawany jest „na żyletki”. Nieważne, czy jesteś jedynką, czy piątką – rywal jest blisko. Z Limoges pokonaliśmy wiosną ubiegłego roku ekipę Victora Wembanyamytrafieniem w końcówce ponad jego długimi ramionami. Zwycięski rzut oddawał nasz drugi rozgrywający! 

Grecja? Jeszcze trzy tygodnie temu grałem przeciwko Thomasowi Walkupowi. Tam dominuje olbrzymia fizyczność, nikt nie napędza gry. Kluczem jest taktyka. Mecze kończą się niższymi wynikami, jest więcej fauli, ale jednocześnie każdy na boisku może trafiać spokojnie ponad 40 proc. rzutów. 

W Polsce mamy mieszankę, wszystko zależy od stylu rywala. Odczuwalne różnice są nie tyle między ligami, co konkretnymi przeciwnikami. Drużyny, które rywalizują na poziomie Basketball Champions League, EuroCup czy wreszcie Euroligi zazwyczaj wyróżniają się tym, że mają graczy z bardzo wysokim, boiskowym IQ. 

Praca do wykonania jest jednak taka sama i we Francji, i w Polsce. Rzecz w tym, by rywala trzymać możliwie daleko od jego ulubionej pozycji rzutowej. Sezon temu kryłem Mike’a Jamesa. Jasne, w Polsce nie będę miał takich match-upów, ale czy broniąc przeciwko Anwilowi, który ma Victora Sandersa i do którego trafił Tomas Kyzlink, z którym znamy się właśnie z Limoges, mogę sobie pozwolić na mniejsze zaangażowanie? Oczywiście, że nie! Prawda jest taka, że to gra na mniejszych rynkach czynią nas zawodnikami, jakimi chcemy być. Naprawdę szanuję polską ligę. Na jej dobry odbiór zewnętrzny wpłynął też tak świetny w wykonaniu waszej kadry ostatni EuroBasket.

A propos reprezentacji – ty znalazłeś się w szerokim składzie kanadyjskiej przed ubiegłorocznymi mistrzostwami świata. Jak od środka wygląda budowanie marki drużyny, która w tym roku będzie chciała w Paryżu walczyć o olimpijski medal?

Dostałem powołanie na zgrupowanie w Toronto, gdy wybierana była dwunastka na mistrzostwa świata. Stawiło się 64 graczy, mieliśmy obóz treningowy i graliśmy między sobą. Zajęcia podczas których rywalizujesz z jednym z największych na świecie talentów tej generacji – Shaiem Gilgeousem Alexandrem czy też z Kevinem Pangosem to nobilitacja, ale i wezwanie do wzmożonej pracy. Shai prezentuje poziom, na który w historii koszykówki weszli bardzo nieliczni. Gra przeciwko niemu to wyżyny, z którymi nie da się porównać zwykłej, codziennej koszykarskiej pracy.  

Przez wiele lat reprezentacja Kanady opierała się na graczach występujących w Europie. Dziś o jej obliczu decydują gwiazdy NBA. Wszystkim dyryguje oczywiście Shai, najlepszy zawodnik ostatnich mistrzostw świata, członek zeszłorocznej drużyny All-NBA First Team. Ważnym ogniwem stał się Dillon Brooks, a i Lu Dort też gra w kadrze świetnie. Mając takiego lidera oraz wsparcie dla niego, a wszystko okraszone taką chemią między chłopakami, możesz sobie pozwolić na mierzenie w najwyższe cele. W Paryżu mamy szanse na medal. Nasi reprezentanci są w większości w podobnym wieku i pochodzą z tej samej części kraju, więc znają się jeszcze z młodzieżowych czasów programów AAU (pozaszkolne rozgrywki amatorskie – przyp. red.). Kiedy zbierają się dziś jako seniorzy to mówią sobie otarcie – dajmy czadu! Jak mówią, tak robią. Myślę, że w Paryżu będziemy jeszcze mocniejsi niż na ostatnich MŚ. Do dyspozycji trenerów powinni być wszyscy najlepsi, Jamal Murray także.  

Czy Kanadyjczycy wreszcie zrozumieli, że emocjonujący sport zespołowy to nie tylko hokej?

Tak! Po zakończonym zdobyciem brązowego medalu mundialu ludzie w Kanadzie oszaleli na punkcie basketu. Podium zapewniło nam kwalifikację olimpijską. To będą dla nas pierwsze igrzyska z koszykówką od czasów prime’u Steve’a Nasha. Popularność basketu jest dziś jednak dużo większa niż wtedy. Mój bliski przyjaciel jest wydawcą w CBC (kanadyjski nadawca publiczny, odpowiednik TVP – przyp. red.) i z badań, które przeprowadzili  ostatnio wynika, że to właśnie koszykówka wzbudza wśród kanadyjskich kibiców największą ekscytację przed igrzyskami w Paryżu. Dotychczas basketu nie było nawet w pierwszej piątce dyscyplin rozpalających wyobraźnię Kanadyjczyków!

Kanadzie w Paryżu życzymy więc przynajmniej powtórki z Manili, a czego życzy sobie nowy kanadyjski generał WKS Śląska Wrocław?

Przede wszystkim zdrowia dla całej drużyny i tego, żebyśmy się ze Śląskiem trzymali planu. Jest prosty, zakłada wygrywanie kolejnych meczów. Najbliższe rozegramy w Trento, i w Gdyni. Lubię emocje, które towarzyszą grze w klubach z dużym kibicowskim zapleczem, takich jak Śląsk. Cieszę się, że jestem z powrotem w Polsce. Do zdrowia i na parkiet wracają nowi koledzy z zespołu. Mam to szczęście, że wchodzę do niego i rozpoczynam rok z naprawdę dobrą energią. Mam nadzieję, że damy niebawem Wrocławowi powody do wielu koszykarskich radości.  

Uchodzisz za gracza z bardzo wysokim koszykarskim IQ. Wiem, że pracujesz nad nim nie tylko na boisku.

Tak, stworzyłem aplikację HooperIQ. Nie tylko po to, by się rozwijać, ale i pomagać poza boiskiem. Ta apka ma być cenną pomocą treningową, gdy jesteśmy poza halą. Tłumaczona jest w niej terminologia, widać zagrania, całe zagrywki i sytuacje meczowe, które rozkładane są na czynniki pierwsze. Dzięki temu łatwiej jest zwizualizować sobie najlepszą odpowiedź na dane zachowanie rywala. HooperIQ jest darmowy, ma już 20 tysięcy użytkowników. Polecam! Chciałbym zbudować wokół tej aplikacji międzynarodową społeczność koszykarską, która, tak jak ja, kocha ten sport i patrzy na niego w sposób nieco bardziej analityczny. Odbiorcami spokojnie mogą być i juniorzy młodsi, i profesjonaliści pełną gębą też.

Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie 

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

1 komentarz

Tom 16 stycznia, 2024 - 09:32 - 09:32

Widać, że kumaty typ i pasjonat. Pewnie będzie trenerem jak skończy grać.

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet