Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Aleksandra Samborska: Podczas gdy kilka drużyn PLK walczy o ósme miejsce w tabeli, ostatnie premiowane awansem do playoff, Spójnia ma nad nimi w tabeli taką przewagę, że może się już właściwie skupiać na przygotowaniach do kluczowego momentu sezonu. W czym tkwi wasza siła?
Devon Daniels IV: W ostatnich tygodniach nasze jednostki treningowe są bardzo intensywne, mocno ze sobą rywalizujemy. Do tego dochodzi dużo sesji video, a także praca z Marcinem Morozem, trenerem przygotowania motorycznego, który dba o to, by energii w długich meczach nam nie zabrakło , a także fizjoterapeutą Maciejem Dubijem, czuwającym nad naszą regeneracją. Nasze zwycięstwa to często prawdziwy „team effort”. Widzimy, że wysiłek drużyny i sztabu procentuje. To bardzo motywuje nas do dalszej pracy.
Niedawna derbowa wygrana w Szczecinie po dogrywce to jeden z Twoich najlepszych punktowych występów w sezonie i jednocześnie rekord minut spędzonych na parkiecie PLK. Komu, patrząc na swoje sukcesy, zawdzięczasz najwięcej?
Bogu, naprawdę! Jeśli kochasz ten sport i traktujesz go jako szansę, którą otrzymałeś od Boga z należytym koszykówce szacunkiem, to będziesz chciał rozwijać naturalne predyspozycje i zdobyte już umiejętności. Przez szacunek właśnie – do Boga, do siebie i do tej koszykówki.
Granie w basket i zdobywanie punktów to nie jest dla mnie jakaś tam tymczasowa fucha. Basket mnie rozwija jako sportowca i jako człowieka. Kocham przychodzić na salę i doskonalić to, co już umiem. Wychodzę z założenia, że głęboka wiara w Boga, pełne przygotowanie, akceptacja zawirowań, jakie zazwyczaj niesie za sobą zawodowy sport i sposób myślenia o koszykówce jako o dyscyplinie, która sprawiedliwie odpłaca za ciężką pracę, wpływają na końcowe wyniki.
W takich końcówkach jak czwarta kwarta i dogrywka w Szczecinie koncentrację i siłę musisz znajdować w sobie, czynniki zewnętrzne odgrywają mniejszą rolę. Ja na boisku czułem spokój, byłem świadomy każdego posiadania. Wokół mnie były oczywiście derby, kibice, chęć wygrania dla kontuzjowanego kumpla, ale na samym parkiecie pozostawała już tylko gra.
Brak „Brenia” w meczu z Kingiem był mocno odczuwalny?
Tak, Adam Brenk to bardzo ważna postać w naszym teamie – tak na codziennych treningach, jak i w meczach. Zawsze daje z siebie sportowe sto procent i oddziałuje tym na innych chłopaków. Jego kontuzja to dla nas duża strata, wyrwa w naszej zespołowej obronie. Tym bardziej cieszę się, że udało się wrócić ze Szczecina z tarczą.
Z perspektywy pomeczowej wydaje mi się, że każdy wniósł w ten sukces swój wkład. King zaczął od runu 11:0. Swoją i naszą rzutową niemoc przełamał Karol Gruszecki, który przywrócił nas do gry. Każda kolejna udana akcja ofensywna przybliżała nas do złapania odpowiedniego rytmu, który chcemy i będziemy starali się utrzymać również osłabieni brakiem „Brenia”.
Dobre występy w Stargardzie to tak na dobrą sprawę twoje koszykarskie początki w Europie. Po zakończeniu gry w NCAA próbowałeś sił w G-League, a później przyleciałeś do Serbii. Taka kombinacja to był dobry krok dla pierwszoroczniaka?
W zeszłym sezonie, po kilku miesiącach spędzonych w G-League, do mojego agenta odezwali się Serbowie z Cacaka. Szukali zawodnika, który pozwoli im się utrzymać w rozgrywkach. Wyjazd to była doskonała decyzja, bo pozwoliła na przełom, otwierający przede mną zawodowstwo. Gra w Serbii dała mi nową perspektywę na koszykówkę i moją relację z Bogiem. Cacak i klimat wokół drużyny były niesamowite. Wspomnienia stamtąd na długo będę pielęgnował.
W ostatnich dniach muszą wracać do ciebie chyba wracać ze zdwojoną siłą wspomnienia z czasów gry w lidze akademickiej? Kończyłeś uczelnię NC State, która zaraz będzie biła się o akademickie mistrzostwo NCAA, a w ostatnim czasie dała NBA kilku solidnych zadaniowców, jak choćby braci Cody i Caleba Martin. Kto wygra w stolicy Arizony i dlaczego będzie to North Carolina State?
Wolfpack (pseudonim drużyny akademickiej NC State – przyp. red.) są tak rozpędzeni, że już nikt może ich nie zatrzymać! Sama możliwość gry w Final Four po ponad czterdziestoletniej przerwie to jednak dla NC State duża nobilitacja! Zanosi się na bardzo fizyczne mecze w Phoenix.
Wróćmy do bliższych ci rewirów. Cacak, Stargard i twoje rodzinne Battle Creek to miasta o podobnej wielkości, będące w swoich regionach ważnymi ośrodkami przemysłowymi. Wiesz z czym kojarzy mi się twoje amerykańskie miasto?
Domyślam się! Moja babcia przepracowała w Kelloggsie (jedna z największych firm w USA produkujących płatki śniadaniowe, ciastka i krakersy, zlokalizowana w Battle Creek w stanie Michigan – przyp. red.) swoje całe zawodowe życie! (śmiech) Cały czas mi o tym opowiada. Ba, do dziś posiada ich udziały. Dla mnie dzieciństwo w Battle Creek to był jednak głównie sport: futbol amerykański, piłka nożna, lekkoatletyka, tenis, pływanie i oczywiście koszykówka, która górowała nad pozostałymi dyscyplinami. Grając w nią czułem, że dostaję prezent od losu, więc uciekałem na boisko z piłką. To było i jest moje szczęście.
A sztuka? Jak twoje artystyczne pasje mają się do gry w koszykówkę?
Malarstwo przyszło później niż basket, to dla mnie forma relaksacji. Kiedy tworzę, odpływam myślami, nabieram spokoju i dystansu. Zdjęcia obrazów, które umieściłem w mediach społecznościowych są z czasów, kiedy malowałem akrylami. Zeszłego lata zacząłem używać farb olejnych. Czuję, że malując też łapię coraz większą pewność siebie. Lubię przyglądać się pracom Jeana-Michaela Basquiata i Francisa Bacona. Chętnie oglądam efekty pracy innych, mam kilku faworytów na Instagramie i śledzę, dokąd prowadzi ich twórczość. Mam już też odhaczonych kilka wystaw w Berlinie, do którego ze Stargardu udało nam się z moją drugą połówką w wolnych chwilach wyskoczyć już kilka razy.
Malarstwo to jednak nie wszystko, jeśli chodzi o twoje zainteresowania artystyczne?
To prawda – w Stargardzie zacząłem też grać na gitarze. Mam nauczyciela, który uczy mnie podstaw. Jest fachowcem jeżeli chodzi o naukę gry na gitarze klasycznej, sam gra jazz. Na swój dalszy rozwój muzyczny też patrzę z optymizmem!
Optymizmem emanują też kibice ze Stargardu, choć przed wami w piątek mecz z jednym z najbardziej wymagających rywali – będziecie gotowi na starcie z Anwilem?
Pamiętam, że w pierwszej rundzie we Włocławku karcił nas Victor Sanders. To niesamowicie ciekawy zawodnik, z wyróżniającym się ofensywnym polotem, który potrafi zdobywać punkty na wiele sposobów. Moim zdaniem walka o zwycięstwo zaczyna się jednak nie w pierwszej kwarcie, lecz na pierwszym treningu poprzedzającym dany mecz. Od pracowników klubu, przez sztab, po zawodników i fanów. Widzimy i szanujemy swoją pracę, której efekt będzie tak dobry, jak dobra okaże się nasza intensywność i koncentracja. Jeżeli przeniesiemy je z aktualnych treningów na mecz to w zestawieniu z planem, który na mecz z Anwilem ma trener Machowski, powinniśmy pokazać w piątek wieczór mnóstwo dobrej, skutecznej koszykówki.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>