Michał Tomasik: Rozpoczynamy rozmowę chwilę po tym, gdy skończył pan blisko półgodzinną serię wywiadów z fińskimi dziennikarzami, ale nie widać po panu choćby cienia zmęczenia. W oczy rzuca się jedynie szeroki uśmiech. Zawsze pan takim imponuje po meczach, które kończy trafiając sześć trójek na skuteczności 60 proc.?
Sasu Salin: Zapewne tak, ale rzadko kiedy dziennikarze maglują mnie aż tak długo. Ale jest tu też sporo przedstawicieli serbskich mediów. Mają do mnie sporo pytań przed naszym kolejnym meczem, który rozegramy z Serbami, bo pamiętają, że w przeszłości przez ładnych kilka lat grałem na Bałkanach, reprezentując barwy Olimpii Lublana. A co do uśmiechu. Jak się nie cieszyć skoro 24 godziny po porażce z Izraelem tak szybko się poprawiliśmy i wspomnienie po niej możemy na dobre wyrzucić z naszych głów?
W pewnym momencie tego meczu można było odnieść wrażenie, że nawet gdyby oddawał pan rzuty stojąc tyłem do kosza, znalazłyby one drogę do obręczy.
Tak, to niewątpliwie był jeden z takich meczów, w których niemal wszystko ci się udaje. Fajne uczucie. Ale wbrew pozorom nie był to dla nas łatwy mecz.
Oj, to chyba już tylko kurtuazja z pana strony. Pokonaliście naszą reprezentację na drugim EuroBaskecie z rzędu, ale to zwycięstwo przyszło wam zdecydowanie łatwiej. W 2017 roku potrzebowaliście aż dwóch dogrywek.
Pamiętam tamten mecz, faktycznie był szalony. Dzisiaj mieliśmy prosty plan na zwycięstwo – wyłączyć z gry Ponitkę i Slaughtera. Nie zostawialiśmy im wolnego miejsca. Skoro trener reprezentacji Polski w drugiej połowie zdecydował się dać temu duetowi odpocząć, ewidentnie można przyjąć, że osiągnęliśmy sukces. I wtedy, w drugiej połowie, faktycznie graliśmy już bardziej na luzie. Wcześniej na boisku toczyła się jednak mocna, fizyczna walka. Jestem już jednym z bardziej doświadczonych zawodników naszej drużyny i wraz z Petteri Kopononem musieliśmy po wczorajszej porażce zebrać zespół do kupy. Udało się.
Wracając jeszcze na chwilę do nie opuszczającego pana uśmiechu – jest pan obecnie bardziej zadowolony z dzisiejszego zwycięstwa czy, biorąc je pod uwagę, jeszcze bardziej zły na to, jak potoczył się wasz mecz z Izraelem?
Myślałem nad tym pod koniec tego spotkania, ale właściwie nie doszedłem do żadnych głębszych wniosków. Wciąż mam mieszane uczucia. W tej chwili zresztą myślę już właściwie tylko o jedynym – o naszym kolejnym meczu, przeciwko Serbom.
Skoro przy nim jesteśmy przy nim jesteśmy – czego się pan w nim się spodziewa?
Cóż, lekko nie będzie. Jokić, Micić czy Lucić na pewno wysoko zawieszą nam poprzeczkę. Ale będziemy walczyć. Postaramy się ograniczyć Jokicia i Micicia, licząc na to, że inni serbscy gracze nas nie skrzywdzą.
Nikole Jokicia pamięta pan z czasów gry w Olimpii Lublana. Przez kilka lat rywalizowaliście na bałkańskich parkietach. Jak go pan wspomina?
Od razu było widać, że jest graczem nietuzinkowym. Był inny niż wszyscy.
Grubszy?
Też, ale ja to zawsze odbierałem na takiej zasadzie, że Nikola jest po prostu większy od wszystkich innych. Ludzie zarzucali mu nadwagę, pewnie mieli trochę racji, ale tak naprawdę to gość który wymyka się jakimkolwiek regułom. I jeśli chodzi o budowę ciała i jeśli mówimy o tempie poruszania się i sposobie gry w kosza. To najlepsze określenie: jest po prostu inny. Ale umówmy się – grając przeciwko Jokiciowi w Lidze Adriatyckiej spodziewałem się, że zrobi wielką karierę, ale nie zakładałem, że zostanie MVP NBA. I to dwukrotnym w tak młodym wieku. Przecież on jest ładnych kilka lat młodszy ode mnie (cztery – przyp. red.). Niesamowity koszykarz.
Rozmawiał: Michał Tomasik
Kursy i zakłady na mecze EuroBasketu znajdziesz na stronie Betcris – TUTAJ >>