CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
Michał Tomasik: Kilka dni temu Igor Milicić ogłosił skład reprezentacji Polski na najbliższe mecze. Czekałeś na ten moment z nieco większym napięciem niż zwykle?
Andrzej Mazurczak: Nie, nieszczególnie. Co tu dużo mówić – i tak wiedziałem, że nie otrzymam powołania. Ale nie powiem też, że nie zwróciłem na nie uwagi. Wręcz przeciwnie! Widząc listę zawodników wybranych przez Igora Milicicia, bardzo się ucieszyłem – bo znalazłem na niej Przemysława Żołnierewicza. Wiem, że to dla niego pierwsze powołanie. Super sprawa. Cieszę się jego szczęściem.
No dobrze, ale dlaczego ty – grając życiowy sezon, będąc jednym z kandydatów do zdobycia tytułu MVP sezonu zasadniczego PLK – wiedziałeś, że nie znajdziesz się na liście wybrańców trenera reprezentacji?
Bo tu nie chodzi tylko o mnie i mniej o to, jak gram. Ważne jest też to, że trener reprezentacji musi się czuć komfortowo z zawodnikami, których powołuje. Ze mną komfortowo ewidentnie się nie czuje. Nie wiem czemu, ale to widać. Ostatecznie to do trenera należy decyzja, nie mam na nią żadnego wpływu. Ze swoją drużyną klubową w tym sezonie gram dobrze i to mi daje wielką radość. Także dzięki temu nie czuję wielkiego rozczarowania z tego powodu, że trener kadry nie widzi dla mnie w niej miejsca. Tym bardziej, że takiej jego decyzji się spodziewałem.
To zapytam inaczej – jak bardzo chciałbyś grać w reprezentacji Polski?
Bardzo-bardzo. Kto nie chciałby grać w koszulce o orzełkiem na piersi?
Ty miałeś już taką okazję – choćby kilka lat temu jeszcze za kadencji Mike’a Taylora podczas sparingowych meczów z Czechami.
Tak. No i raz wystąpiłem także w kadrze prowadzonej przez trenera Milicicia. To był mecz w Lublinie z Niemcami w eliminacjach do tegorocznych mistrzostw świata. Nie odegrałem się w nim wielkiej roli (13 minut, 3 asysty, 2 punkty i zbiórka – przyp. red.), choć wydawało mi się, że zapewniałem spokój innym zawodnikom. Jestem rozgrywającym i lubię, gdy moi partnerzy z zespołu czują się komfortowo i pewnie, wiedzą co ich czeka. Ale cóż, trener kadry ewidentnie komfortowo się ze mną w składzie nie czuje. Trudno. Widać tak musi być.
Twoi koledzy klubowi z tobą w roli generała czują się natomiast wyjątkowo komfortowo. Z tego co zauważyłem w kuluarach hali na warszawskim Bemowie po sobotnim meczu z Legią – nie tylko na parkiecie.
Bez dwóch zdań udało nam się w tym sezonie zbudować coś specjalnego, naprawdę rzadko spotykanego. Nie chodzi tylko i wyłącznie o wyniki, kolejne zwycięstwa. Po prostu atmosfera, która panuje wewnątrz naszej drużyny jest niesamowita. Gram już trochę w koszykówkę i wiem, że nie zawsze tak jest.
Jak udało się ją zbudować?
Przykład idzie z góry, a my na górze mamy fantastyczny duet prezes–trener. Obaj potrafią znaleźć fantastyczny balans między pracą, którą należy wykonywać, a luzem, który jest niezbędny, by pracę wykonywać dobrze. To się przekłada na całą drużynę. Nie czujemy się sobą znudzeni, a to niezwykle trudne w grupie kilkunastu facetów, którzy spędzają ze sobą, z małymi przerwami, 10 miesięcy. Charakterologicznie jesteśmy naprawdę mocni. Nikt nie patrzy na swoje ego. Nikt szczególnie mocno nie zagląda w statystyki. Liczą się tylko zwycięstwa. One nas napędzają. Bawimy się świetnie na parkiecie, w szatni, w autobusie, podczas obiadów. I oby tak dalej.
Do Warszawy przylecieliście prosto w meczu pucharowego na Litwie w piątek. Co robiliście, że już dzień później wyszliście na boisko tak świetnie przygotowani i agresją stłamsiliście całkiem przecież mocną fizycznie drużynę, jaką jest Legia?
Pomógł nam ping-pong (śmiech). W warszawskim hotelu we trzech – grali też Zac i Phil – urządziliśmy sobie partyjkę tenisa stołowego.
Kto wygrał?
Oczywiście, że ja. Nieskromnie mówiąc – w ping-ponga jestem naprawdę niezły. Ale tak serio – niczego szczególnego nie robiliśmy. Zresztą do Warszawy dotarliśmy dopiero o drugiej nad ranem, więc ciężko było o jakieś szczególne bogate plany na kolejny dzień. Regeneracja, masaże, wieczorny trening, spacer po mieście, zakupy w galerii handlowej. Norma. Prezes i trener zadbali o to, by atmosfera była odpowiednia, a nie należy zapominać, że świetną pracę wykonuje z nami też trener przygotowania motorycznego Piotr Pigla. Znakomity fachowiec. Poznałem go jeszcze grając w Zastalu i wiem, jak poważnie podchodzi do pracy. Czasami zmusza nas do ćwiczeń, których naprawdę mamy dość, ale wiemy, że one przyniosą skutki. Ufamy mu bezgranicznie, bo wiemy, że to w dużej mierze dzięki niemu unikamy większych urazów. Fizycznie wyglądamy znakomicie. I tak się czujemy.
Wracając do waszego prezesa – to dość nieszablonowa postać. Siedzi z zespołem na ławce rezerwowych, na konferencjach prasowych potrafi zadawać pytania własnemu trenerowi – choćby po meczu z Legią pytał go, dlaczego nie zostałeś powołany do reprezentacji. Miałeś kiedyś równie nietypowego szefa?
Nie. I czuję się z tym super! Prezes, który podaje mi wodę, gdy schodzę z boiska, by odpocząć na ławce rezerwowych – wow, świetna sprawa. Krzysztof Król to człowiek, który nie ma ego. Jest na treningach, jest na meczach, spędza z nami mnóstwo czasu, rozmawia, żyje tą drużyną. Jest po prostu jej częścią. W poprzednim sezonie grałem w Zielonej Górze i prezes zachowywał się nieco inaczej.
Skoro już wspomniałeś o Januszu Jasińskim – otrzymałeś już wszystkie należne pieniądze za grę w ubiegłym sezonie w barwach Zastalu?
Nie, nie, nie. Powiem wprost – myślę, że to co się dzieje w Zielonej Górze, co tam trenerzy mówią… Nie jestem spłacony. Ostatnio chyba trener Vidin mówił, że wszyscy są spłaceni. To jest kłamstwo. Oni kłamią. To co ukazuje się w mediach… Oni kłamią. Nie boję się tego powiedzieć, bo wciąż nie jestem spłacony. Czekam.
Duże są to zaległości?
Trochę tego jest. W zeszłym sezonie z 10 wypłat dostaliśmy pięć. Latem później jeszcze otrzymałem jakąś część zaległości, ale nie całą. Mówiąc o tym, że nie mają wobec nas za poprzedni sezon długów, kłamią. Przecież wiem, że zalegają nie tylko mnie. Taki Tony Meier grał w Zastalu razem ze mną. Zresztą jestem w kontakcie także z innymi byłymi koszykarzami tego klubu. Mój prawnik złożył sprawę do Sportowego Trybunału Arbitrażowego. Wygrałem ją jeszcze zanim Zastal otrzymał licencję uprawniającą do gry w PLK w kolejnym sezonie. Wszystkich należnych pieniędzy wciąż nie otrzymałem. Teraz chyba zajmuje się tym już komornik. Mam nadzieję, że niebawem otrzymam wszystkie zaległości.
Co z perspektywy czasu myślisz sobie o klubie z Zielonej Góry, gdy słyszysz pojawiające się ostatnio coraz częściej głosy, że nie powinno być dla niego miejsca w PLK?
W takich momentach przypominam sobie, że to klub naprawdę znany na arenie międzynarodowej, który grywał w Eurolidze z Barceloną, a przez lata także w EuroCup czy mocnej lidze VTB. Tych osiągnięć nikt mu nie odbierze. Ani jej prezesowi. To były naprawdę ogromne sukcesy, trzeba o nich pamiętać i je szanować. Ale nie powinno być też tak, że Zastal może się tak po prostu nie wywiązywać z umów, które sam podpisuje. Bez względu na to, czy dotyczą nastoletnich graczy zarabiających 1-2 tysiące euro czy też tych z większymi kontraktami. Zawartych umów trzeba dotrzymywać.
Filip Matczak przed zbliżającym się turniejem finałowym o Puchar Polski mówi dość jasno, że do Lublina jedziecie zagrać trzy mecze. Czyli awans do finału to dla Kinga plan minimum?
Filip ma rację. Zresztą – do Lublina pojedziemy zdobyć puchar. Ten cel będziemy mieli z tyłu głowy, ale przed pierwszym meczem ze Spójnią o nim zapomnimy. Będziemy koncentrować się tylko na nim. Wiemy, że jesteśmy się w świetnej formie. Jesteśmy też świadomi, że potencjał mamy naprawdę duży. W Lublinie będziemy chcieli go zaprezentować przed całą Polską. Nawet nie po to, by zaimponować innym. Bardziej – by udowodnić sobie, że to, o czym rozmawiamy w szatni, jest naprawdę możliwe.
Wygraliście ostatnio mecze w Warszawie i Wrocławiu, a więc na boiskach finalistów poprzedniego sezonu, a nieco wcześniej dopiero w ostatniej chwili straciliście zwycięstwo w Ostrowie Wielkopolskim. Gdyby nie końcówka tamtego meczu, to teraz wy, a nie Stal bylibyście liderem PLK.
Porażka w Ostrowie wciąż mnie boli, bo wiem, że – z całym szacunkiem do rywali – tamten mecz bardziej my przegraliśmy, niż Stal go wygrała. Przecież prowadziliśmy w pewnym momencie nawet 14 punktami. Ale ogólnie ostatnie mecze wyjazdowe były dla nas udane. A było ich trochę. Amerykanie powiedzieliby, że w trakcie minionego miesiąca udowodniliśmy, że jesteśmy for real. Tak for real for real (śmiech). W play-off trzeba będzie prędzej czy później wygrywać ważne mecze na wyjeździe. My już wiemy, że to potrafimy. Na początku sezonu robiliśmy wszystko po cichu, wsłuchując się w głosy, które skazywały nas na walkę o play-off. Słyszeliśmy cały czas, że Śląsk to, że Legia tamto, że Anwil też będzie mocny. A my robiliśmy swoje. Po cichu. Choć tak naprawdę bardzo szybko wiedzieliśmy, że będziemy w czołówce. Teraz też czasami słyszę, jaki to mocny jest Ostrów, czy Trefl. A dlaczego nie my – pytam? Ja nie widzę powodów. Prezes Król zasłużył na koronację.
Wasz prezes jak ognia unika publicznych wypowiedzi, lecz dzisiaj obiecał mi wywiad, jeśli tylko zdołacie awansować do wielkiego finału play-off.
Chętnie przeczytam. Tym bardziej, że nie wiedziałem, że prezes jest taki wycofany w kontaktach z dziennikarzami.
Jeśli w play-off zajdziecie tak daleko, to może i Igor Milicić spojrzy na ciebie przychylniejszym okiem i jeszcze kiedyś w jego kadrze zagrasz?
Może, może, może… Ale nie sądzę. Temu trenerowi naprawdę ze mną nie po drodze.
CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
3 komentarze
ten trenerek to jest cienki bolek widzi tylko swoich kolesi po układach machloje jak w PE ,kto go wybrał na trenera szok polska z nim nigdy nie będzie wygrywać nie ma atmosfery rodzinnej .żenada nawet niewarto oglądać można grać w zakłafach bukmacherskich typując zawsze porażkę
szkoda ze zawodnicy z takimi umiejętnościami i kondycją nie są powoływani do reprezentacji ,czy układy?
szkoda dla reprezentacji dla Polski że tokich zawodników nie powołuje trener narodowej kadry, uklady?