Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>
Chciałem czterech meczów numer pięć, Orlen Basket Liga zapewniła mi jedynie dwa. Ale za to jakie! We wtorek i środę we Włocławku i Ostrowie Wielkopolskim, choć to niby dopiero faza ćwierćfinałowa, od rana przechadzając się po mieście czuć będzie na pewno to charakterystyczne dla najważniejszych meczów sezonu z cyklu „wygraj albo zgiń” napięcie. Kwintesencja koszykówki!
Anwil – Spójnia 2:2. Gdzie się podział Luke Petrasek?
Anwil miał w Stargardzie wiele problemów. Zresztą, nie potrafi się ich pozbyć w serii ze Spójnią tak naprawdę już od trzech meczów. O ile w pierwszym to lider tabeli narzucał rywalowi warunki gry, od meczu nr 2 to ósma drużyna sezonu zasadniczego nagle wpadła na pomysł jak grać przeciwko Anwilowi. Co najbardziej niepokojące dla fanów koszykówki z Włocławka – z każdym kolejnym meczem dominacja Spójni jedynie się zwiększa. Takie są fakty.
Wszyscy cały czas mówią o tym jakie to problemy na Anwil. Słusznie, bo ma je spore. Victor Sanders swoje punkty zdobywa, lecz one niewiele znaczą. Niby gra z Kamilem Łączyńskim wygląda lepiej, ale wciąż nie wystarczająco dobrze. Nie mam pojęcia co w ostatnich meczach stało się z Luke’em Petraskiem. 2/13 z gry w dwóch meczach w Stargardzie wygląda bardzo blado. W końcu mówimy o skrzydłowym, który ma być jedną z gwiazd drużyny z mistrzowskim ambicjami. Nie powinno się tak przechodzić obok meczów playoff.
Mało kto jednak mówi wystarczająco głośno, jak dobrze w tej serii gra Spójnia. Sebastian Machowski stworzył zespół, który od trzech meczów do maksimum wykorzystuje umiejętności indywidualne poszczególnych graczy, a dzięki pracy drużynowej chowa ich niedoskonałości. Anwilu nie przypominał w dwóch ostatnich meczach drużyny. Czy Przemysław Frasunkiewicz zdoła ją przed meczem nr 5 odbudować?
Na pewno Anwil będzie mógł we wtorek liczyć na jeden atut – na kibiców. Oni są ogromnym wsparciem tej drużyny. Jeśli gospodarze trafią 2-3 rzuty z rzędu, gdy Hala Mistrzów ryknie jak potrafi, może się z tego urodzić jeden run 10:0, po chwili nastąpić drugi – 12:0 i być po meczu. Tak przecież Anwil (wy)grywał w rundzie zasadniczej. Jeśli jednak Spójnia na początku czwartej kwarty wciąż będzie blisko, mogą się zacząć dziać dziwne rzeczy.
Mimo wszystko, mimo tych wszystkich problemów, wyraźnym faworytem meczu nr 5 pozostaje dla mnie Anwil.
Stal – Śląsk 2:2. Brutalna prawda: Klassen z wozu, koniom lżej
Te liczby nie kłamią – Marek Klassen nie pomaga Śląskowi w walce o awans do półfinału. Wiem, sam apelowałem po meczu numer 2 „Klassen albo śmierć”, mając nadzieję, że Kanadyjczyk odnajdzie się w roli jedynego rozgrywającego wrocławian. Dwa spotkania we Wrocławiu praktycznie pozbawiły mnie jednak złudzeń. Ten zawodnik nie wydaje się obecnie gotowy do gry na tak wysokim poziomie, a używanie go jako potencjalnego strzelca, który ma stać w rogu i czekać na podanie wydaje mi się pozbawione większego, taktycznego sensu.
Śląsk ma w tej serii piątkę, która potrafi bić się ze Stalą: Hassani Gravett, Daniel Gołębiowski, Jakub Niozioł, Angel Nunez i Dusan Miletić/Artiom Parachowski. W meczu numer 5 przy tym składzie powinien pozostać. Ale Miodrag Rajković może przecież jeszcze raz zaskoczyć wszystkich. Czekam z niecierpliwością na jego decyzję. Sam jestem ciekaw jak – i czy – widzi on przyszłość Klassena w tej serii.
Jedno jest pewne – jeśli Śląsk chce się bić w meczu nr 5, jego gracze muszą być bardziej agresywni, głównie w ataku. Muszą zacząć więcej biegać. No i – tu Ameryki nie odkryję – chcą walczyć o awans, muszą też trafiać za 3. 12-15 trójek oraz masa szybkich kontr. Tylko to może uratować Śląsk w Ostrowie.
W ustawianej, powolnej koszykówce zespół z Wrocławia będzie miał ze Stalą mniej więcej takie szanse, jak bokser w ringu wystawiony do walki z rywalem przeniesionym z wyższej kategorii wagowej. Śląsk może wygrać w środę jedynie „sposobem”.
Ale, mając na ławce Rajkovicia, jego kibice nie powinni tracić wiary. Ich zespół faworytem nie będzie, ale ten sposób może znaleźć.
Legia – King 1:3. Mazurczak King, ale nie zapominajcie o Cuthbertsonie!
Cóż to była za metamorfoza! W dwóch pierwszych meczach w Szczecinie King wyglądał na niespecjalnie gotowy do gry w playoff, a tu nagle w Warszawie ujrzeliśmy drużynę, która chyba od razu mogłaby rozpoczynać walkę w wielkim finale. Albo przynajmniej piątym meczu półfinału. Imponujące.
Andrzej Mazurczak to Pan Profesor koszykówki. Oczywiście, że jest wart dwuletniego kontraktu na ćwierć miliona dolarów. Ba, mecz numer 4 pokazał, że jest wart jeszcze więcej. Miał tego dnia pod kontrolę wszystko. A te jego głośne ogłaszanie wakacji w Warszawie? Naprawdę ktoś ma coś przeciwko temu, by sportowcy byli sobą? By okazywali emocje? By, raz na jakiś czas, rzucili słowo na literę „k”?
Bądźmy poważni! Mazurczak w swoim oświadczeniu nikogo nie obraził. Nic nie robi walce w playoff równie dobrze jak odrobina sportowej wściekłości. Brawo, Andrzej!
Na nie mniejsze oklaski za swoją grę w playoff zasługuje jednak również Zac Cuthbertson. Zazwyczaj w Kingu ugania się za najlepszym graczem rywali, czyści tablice – to przecież on jest póki co najlepszym zbierającym playoff – a na dodatek jak trzeba, to jeszcze trafi trójkę z rogu, albo poderwie drużynę do kolejnej szarży efektownym wsadem. W sezonie zasadniczym różnie z jego grą bywało, ale to gość, który po raz kolejny przychodzi do gry w playoff. Potwierdza, że w tej fazie można na niego liczyć. Przecież już rok temu był całkiem bliski zdobycia tytułu MVP finału.
Playoff dla drużyn walczących do końca jest długi i wyczerpujący, także mentalnie. Nie tylko dla zawodników – także na trenerów. Arkadiusz Miłoszewski sprawia wrażenie przygotowanego do dłuższej przygody z walką o medale. Decyzją o tym, by w meczu numer przetrzymać Mazurczaka na boisku ponad 36 minut pokazał, że wie kiedy nacisnąć guzik „tego meczu już nie wypuścimy, choćby nie wiem co”.
Legia poległa, bo choć wszystkie jej amerykańskie gwiazdy chciały wygrać, to niektóre pokazywały to jedynie po jednej stronie boiska. Aric Holman straci nerwy w końcówce, słabo wyszło. Ale większe pretensje do niego miałby za akcje w obronie, gdy pozwalał się w pierwszym kroku mijać dużo mniej atletycznym zawodnikom. Nie tylko Tony’emu Meierowi. Michałowi Nowakowskiemu także.
MKS – Trefl 1:3. A gdyby tak każdy polski koszykarz…
Fajnie, że MKS walczył. Szkoda, że jego trener w ostatniej akcji nie nakazał faulować rywali, bo mielibyśmy pewnie mecz nr 5. Gdy Jakub Schenk przemieszczał się z piłką między obrońcami drużyny przeciwnej dosłownie 4-5 sekund przed końcem, powinien zostać sfaulowany. To koszykarskie abecadło, co tu właściwie dalej analizować?
Mogę jeszcze – i przede wszystkim chcę! – dodać tylko kilka słów o wspomnianym Schenku. Świetnie, że wygrał pierwszą w swojej dorosłej karierze serię playoff. Jeszcze lepiej, że wypadł w niej tak znakomicie.
Pamiętam tego chłopaka z czasów, gdy w Rosie siedział na końcu ławki rezerwowych, bo przegrywał rywalizację z Danielem Szymkiewiczem.
Pamiętam jak wiel pracy zawsze wkładał w swój rozwój.
Pamietam, jak wielu na niego narzekało – chociażby, że zbyt często flopuje, jakbyśmy zapominali, że to jednak też część gry. Nieszczególnie pożądana, ale tak naprawdę nieunikniona.
Pamiętam, jakie miał problemy przed tym sezonem – ta rzadka choroba, która w poprzednie wakacje postawiła jego dalszą karierę pod znakiem zapytania.
Pamiętam, jak Legia go nie chciała.
Pamiętam, jak Anwil chciał go tylko na chwilę.
Z tego playoff zapamiętam Schenka w roli szeryfa Trefla (bo postawmy sprawę jasno, to on ją tam pełni, a nie Varadi) walczącego o medal. Fajnie!
Nie odmawiam ambicji innym reprezentantom Polski – ani byłym, z którymi sam miałem okazję grywać, ani obecnym. Ale gdyby każdy polski koszykarz miał takie podejście do uprawianie sportu i niekończącą się ambicję jak Jakub Schenk jestem przekonany, że obecnie bylibyśmy mniej więcej wicemistrzami Europy, a w mistrzostwach świata bralibyśmy udział regularnie, walcząc o awans do półfinału.
Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>
2 komentarze
Spójnia zaskoczyła, Szczecin liczy na play-off owe derby, nie trzeba będzie jeździć daleko na mecze 😀
King cały sezon był hartowany do obrywania na własnym podwórku, jednak w meczu nr. 1 i 2 w porę się odbili.
W meczu nr. 4 Legia jakby osłabła fizycznie po meczu nr. 3 w którym Wilki pomimo strat i niskiej skuteczności prawie mecz wygrali pokazując grę zespołową dzięki szerokiej rotacji co pozwoliło rozłożyć ciężar meczu na wszystkich zawodników.
Mecz nr. 4 pokazał do czego zespół ze Szczecina dążył cały sezon.
Byłem na większości spotkań Kinga w Szczecinie, widziałem te wszystkie porażki z bliska.
„Co nas nie zabije to nas wzmocni”. Ta stara maksyma zdecydowanie przyświeca szczecińskiemu zespołowi. Czy ich poprowadzi do utrzymania mistrzostwa? Runda z Legią napawa optymizmem ale to nadal jest sport.
Jako kibic że Szczecina życzę im powodzenia 😀
Tragedia, co zrobił z zespołem Anwilu trener Frasunkiewicz. To wygląda bardzo źle. Prawie tak samo jak rozkręcenie Polski na śrubki przez władze PIS.. Wg mnie jest to sabotaż. Powiem tak! Trener Anwilu jest najgorszym trenerem w lidze. Nie ma żadnego wytłumaczenia w kwestii co zrobiono z formą zespołu. Wstyd potrzyć. Tego się nie da oglądać. A co na to zarząd??? Pozdrawiam.