BETCRIS PROPONUJE TRZY FREEBETY ZA TRZY KUPONY – SPRAWDŹ JUŻ TERAZ!
Michał Tomasik: Pewnie do pieniędzy wydawanych przez kluby PLK jeszcze później wrócimy – ale na początek jedno pytanie: czy skłamię, jeśli powiem, że co najmniej pięć klubów w tym sezonie dysponowało budżetami wyższymi od Kinga Szczecin?
Krzysztof Król: Kłamstwo to nie będzie, ale całej prawdy też pan w ten sposób nie powie. Moim zdaniem połowa naszych ligowych rywali wydała w tym sezonie na pensje graczy więcej od nas. Ale jeśli rozpoczynamy od pieniędzy i zamierzamy do niech wracać, nie zapominajmy o jednym zastrzeżeniu: rozmawiamy tu o wydatkach na graczy, a nie całościowych budżetach klubów. My poza pensjami zawodników ponosimy bardzo niewielkie koszty.
Jest pan za upublicznieniem wysokości budżetów klubów?
A czy one tak naprawdę są tajne? Klubami zarządzają spółki akcyjne – dla chcącego nic trudnego, wszystko można sprawdzić. Na pewno nie miałbym nic przeciwko temu, by jawne było to, ile poszczególne zespoły wydają na pensje zawodników.
Póki co wróćmy do sportu – większość zawodników Kinga, pytanych kiedy uwierzyli, że naprawdę mogą w tym sezonie się pokusić o niespodziankę i zagrać w finale, albo nawet zdobyć mistrzostwo wskazuje na luty, niektórzy na marzec. A pan kiedy uwierzył? W sensie – w złoto?
Dopiero gdy w finale ze Śląskiem prowadziliśmy 3-0. Naprawdę. To był pierwszy moment, w którym dotarło do mnie, że możemy tego dokonać. Przecież gdybym wcześniej wierzył w takie sukcesy, nie rozmawialibyśmy teraz. Zgodziłem się na udzielenie tego wywiadu tylko dlatego, że gdzieś w środku zimy mnie pan podpuścił. Umówiliśmy się, że odbędzie się on dopiero po naszym awansie do finału. Nie sądziłem wtedy, by to był dla nas realny cel.
Dlaczego tak bardzo unika pan publicznych wypowiedzi?
Po prostu nie szukam poklasku. Swoje zdanie na wiele tematów wolę zachować dla siebie, a ostatnią rzeczą na której mi zależy jest popularność. Ona mnie męczy. W piątek w Szczecinie miała miejsce nasza feta mistrzowska. Fajnie było, nie powiem – przejazd ulicami miasta, scena, telebim, tłumy ludzi. Wówczas po raz pierwszy tak naprawdę się wzruszyłem. Popłynęły łzy. Ale gdy już oficjalna część się skończyła i także do mnie zaczęli podchodzić kolejni kibice, składając gratulacje, chwaląc, poklepując po ramieniu… Zrobiło mi się tak… zbyt słodko. Po dłuższej chwili musiałem się nieco ukradkiem wycofać, uciec. Skryłem się w autobusie. To nie dla mnie.
Ostatni mecz finałowy, choć wygrany przez was aż 20 punktami, kosztował pana mnóstwo nerwów?
Przed jego rozpoczęciem – trochę ich było. Różne myśli kłębiły się w głowie. Po dwóch porażkach zacząłem sam siebie w myślach biczować za to, że przy 3-0 uwierzyłem w to złoto. Momentami myślałem, że jednak ten finał przegramy. Ale w trakcie samego meczu kończącego serię byłem już jakby pozbawiony emocji. Miałem wrażenie, że patrzę na wszystko z boku. Jakbym oglądał jakiś film. Większe emocje odczuwałem ponad rok temu, gdy wygrywaliśmy mecz w turnieju finałowym o Puchar Polski, odrabiając 17-punktową stratę w starciu z Anwilem.
Nie wzruszył się pan mocniej, gdy drużyna odbierała puchar mistrzowski? Gdy na szyjach zawisły wam złote medale?
Nieszczególnie. Z całej celebracji na parkiecie najbardziej zapamiętam ludzi, którzy biegali z telefonami i chcieli sobie robić z nami zdjęcia. Że mieli marzenie, by sobie „strzelić” pamiątkową fotografię z naszymi koszykarzami – to rozumiem. Oni są gwiazdami, celebrytami. Ale ze mną? Spoglądam nagle na kogoś, kogo nie widziałem od 10 lat, a ten człowiek nagle rzuca mi się na szyję i od razu wyciąga telefon, by zrobić sobie ze mną selfie. No bez przesady. Mówię w takich sytuacjach „nie”. Nie jestem żadnym celebrytą. I nie mam najmniejszej ochoty nim być.
Czy pan chce czy nie – w światku koszykarskim gwiazdą pan jednak został. Od niemal 10 lat prowadzi pan klub w PLK, sponsoruje go, a on właśnie zdobył mistrzostwo Polski. Został pan w polskim baskecie kimś, osiągnął ogromny sukces.
Ale to nie skazuje mnie na to, bym musiał zmieniać swoje podejście. Wciąż nie zamierzam wypowiadać się publicznie. I tak dostałem od żony burę za to, że zgodziłem się porozmawiać z panem. Kolejnej nie chcę. Bardzo szanuję swoją żonę i nie zamierzam jej denerwować. Chcę dalej we względnym spokoju robić to, co lubię – prowadzić swój klub koszykówki.
Dokąd? W Polsce właściwie osiągnął pan z Kingiem wszystko. Może i nie zdobyliście jeszcze ani Pucharu Polski, ani Superpucharu, ale największy sukces już za wami. Gdzie sięgają pana ambicje?
Nie namówi mnie pan na deklaracje typu „naszym celem jest gra w Eurolidze”. Kluby tam występujące dysponują budżetami kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt razy większymi od naszego. To przepaść. Kto miałby ją zasypać? Słyszałem jak w niedalekiej przeszłości ambicje gry w Eurolidze wyrażali szefowie klubów z Wrocławia czy Warszawy. OK. Legię to ja nawet rozumiem – przecież to naprawdę bardzo, bardzo bogaty klub. Gdyby tylko jego szefowie postanowili przeznaczyć odrobinę większą część tortu finansowego, który wydają na piłkarzy na sekcję koszykarską – mistrzostwo Polski zdobywaliby co roku. Nikt by nawet nie pisnął, nawet King Miłoszewskiego. Może i Euroliga byłaby wówczas dla Legii realna? Ale w Szczecinie? Prawdę powiedziawszy, mogę zaryzykować stwierdzenie, że Euroligi w Szczecinie nigdy nie będzie. Raczej.
Co musiałoby się wydarzyć?
Musiałby się nami nagle zainteresować jakiś naprawdę poważny człowiek, dysponujący ogromną gotówką. Ktoś taki jak kiedyś Ryszard Krauze, w czasach gdy wykładał ogromne pieniądze na drużynę z Sopotu. Kto jest teraz najbogatszym Polakiem?
Michał Sołowow. On faktycznie lubi basket, ale już lata temu mówił mi, że nigdy nie wyda ani złotówki na polską koszykówkę. Poczuł się okradziony przez jej szefów, gdy na przełomie wieków sponsorował klub z Kielc. Wielu z tych ludzi wciąż odgrywa ważne role w polskiej koszykówce.
No dobrze, ale są w naszym kraju jeszcze inni miliarderzy, dla których wyłożenie gotówki pozwalającej na grę w Eurolidze nie stanowiłoby problemu. Ale co zrobić – nieszczególnie wierzę w to, by zdecydowali się wyłożyć takie pieniądze akurat na nasz klub. Nie lubię mydlić nikomu oczu. Wolę szczerość. Mówię, co myślę.
Ale w FIBA Champions Basketball League jako mistrz Polski jesienią chyba zagracie?
Oczywiście, głupotą byłoby z takiej okazji nie skorzystać. Będzie to dla nas wyzwanie sportowe, organizacyjne i finansowe, ale także szansa. Przecież wiadomo, że gdy trener Miłoszewski będzie dla nas szukał graczy na nowy sezon, mając w perspektywie grę w Lidze Mistrzów łatwiej mu będzie z nimi i ich agentami rozmawiać. A także negocjować wysokość ich kontraktów.
Chcąc nie chcąc, wracamy do pieniędzy. Jak bardzo zwiększył się budżet Kinga od czasu, gdy pana klub w 2014 roku zadebiutował w PLK?
Bardzo nieznacznie, jeśli w ogóle – gdy weźmiemy pod uwagę inflację. Oczywiście, nie jest tak, że co do złotówki – ale od lat wydajemy bardzo porównywalną sumę pieniędzy. Dofinansowanie od miasta praktycznie się od 2014 roku nie zmieniło. Podobnie jak druga część składowa budżetu, którą zapewniam ja.
Najbogatsze kluby PLK miały w tym sezonie budżety w wysokości ok. 10 mln zł. Chce pan powiedzieć, że wy zdobyliście mistrzostwo Polski z budżetem mniejszym niż 6 milionów?
Tak. To nie pieniądze wygrały nam złoto. Niech pan napisze to wyraźnie, najlepiej drukowanymi literami: mistrzostwo Kinga Szczecin to zasługa Arkadiusza Miłoszewskiego. Koniec, kropka!
Jak bardzo cieszy się pan z tego, że przedłużył kontrakt ze swoim trenerem tuż przed rozpoczęciem playoff i to na dwa kolejne lata?
Czuję się jakbym kupił nowe auto w połowie ceny. Umówmy się – chętnych na zatrudnienie naszego trenera znalazłoby się obecnie wielu, a on sam mógłby pewnie zażądać stawki dwukrotnie wyższej. W playoff wykonał świetną robotę. Ale nie sądzę też, by żałował dwóch kolejnych lat spędzonych w Szczecinie. W końcu tak naprawdę w dużej mierze sam do przedłużenia kontraktu już po rundzie zasadniczej doprowadził.
W jaki sposób?
Kilka razy podczas konferencji prasowych czy wywiadów mniej lub bardziej dosłownie podkreślał, że nie ma jeszcze ważnej umowy na kolejny sezon. Często chodzę na konferencje prasowe, uważnie ich słucham. W końcu przed playoff zaproponowałem, by uciąć tę sytuację i podpisać dłuższą umowę. Byłem przekonany, że Miłoszewski to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Nawet gdybyśmy w playoff polegli, zdania bym nie zmienił. A że zdobyliśmy złoto i umowa z nim stała się dla mnie jeszcze cenniejsza? Cieszę się jeszcze mocniej.
Oprócz uchodzącego za mózg Kinga trenera i jego duszy – mającego wciąż ważny kontrakt kapitana Filipa Matczaka – pozostaje jeszcze kwestia tego, czy świeżo koronowany mistrz Polski zachowa swoje serce. Andrzejowi Mazurczakowi wygasa kontrakt. Na brak dobrych ofert po sezonie, który zakończył ze złotym medalem i tytułem MVP sezonu zasadniczego pewnie narzekał nie będzie.
Na pewno, ale mocno wierzę w to, że akurat Andrzeja uda się nam się w drużynie zatrzymać. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że zasłużył na podwyżkę. W dwóch poprzednich sezonach w barwach drużyn z Dąbrowy Górniczej i Zielonej Góry nie grał na tak wysokim poziomie, ale u nas jego talent eksplodował. Bez niego tego sukcesu byśmy nie odnieśli. On jako Amerykanin polskiego pochodzenia idealnie łączył amerykańską część składu z polską. Mam nadzieję, że podobną rolę będzie pełnił w przyszłości. Większość naszych koszykarzy opuści Szczecin na początku przyszłego tygodnia. Jestem umówiony z trenerem Miłoszewskim, że do tego czasu spotkamy się z Andrzejem i rozpoczniemy rozmowy o przedłużeniu współpracy.
Jest pan już pogodzony z faktem, że któregoś z innych graczy King po tym sezonie straci?
Tak. Będziemy rozmawiać z każdym, bo chcielibyśmy zatrzymać cały skład. To naprawdę wyjątkowa grupa – nie tylko sportowców, ale przede wszystkim ludzi. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że jej utrzymanie w całości okaże się niemożliwe. Przecież taki Bryce Brown po tym jak zagrał w finale i zdobył tytuł MVP z miejsca dostanie od jakiegoś europejskiego zespołu z bogatszej ligi ofertę kilkukrotnie wyższą. Jestem właściwie pogodzony z tym, że akurat jego nie zdołamy zatrzymać.
Co z resztą zawodników?
Nie chcę spekulować. Gdybym wymienił teraz jeszcze jakieś kolejne nazwisko – albo właśnie jakiegoś nie wymienił, bądź zrobił to w niewłaściwej kolejności, ktoś mógłby się poczuć urażony. Naprawdę ten zespół traktowałem jako wyjątkową grupę równych sobie ludzi, bo tak trener Miłoszewski poustawiał wzajemne relacje. Każdy bez względu na wagę roli sportowej czuł się ważną częścią zespołu. Tak to powinno być.
Każdy z graczy otrzyma ofertę przedłużenia umowy?
Powiem więcej – każdy już ją otrzymał. Propozycja padła ze strony trenera Miłoszewskiego podczas wspólnej kolacji zaraz po fecie na ulicach miasta w piątkowy wieczór. – Każdy kto chce zostać, może podpisać kontrakt tu i teraz. Musi się tylko zgodzić na 50-procentową obniżkę stawki – zażartował w jej trakcie trener. Zawodnicy kupują jego ironiczne poczucie humoru, ale kontraktu jeszcze żaden nie podpisał. Mówiąc już zupełnie serio – będziemy negocjować, zobaczymy co to da. Podczas tej kolacji zrobiło mi się jednak naprawdę smutno.
Dlaczego?
To był moment, w którym dotarło do mnie, że to już naprawdę koniec. Że ta grupa ludzi w takim składzie osobowym na 99 proc. nigdy więcej się nie spotka. A już na pewno nie w takich okolicznościach. I w końcu – zrozumiałem też, że przez kolejne dwa miesiące będę się potwornie nudził.
Wiele osób ze środowiska koszykarskiego okres transferowy lubi nie mniej od samego sezonu. Pan nie należy do tego grona?
Nie, dłuży mi się ten czas niemiłosiernie. Lubię być przy drużynie, spędzać z nią czas, patrzeć z bliska jak ona powstaje, jak się cementuje. Uwielbiam zajmować się codziennymi rzeczami związanymi z jej funkcjonowaniem. Sam zamawiam bilety lotnicze. Sam rezerwuję hotele. Sam pilnuję księgowości. Osobiście dbam o to, by nasza hala była należycie przygotowana do meczów. Wykonuję tę codzienną pracę z prawdziwą przyjemnością, dzięki czemu zdecydowaną większość pieniędzy z budżetu możemy przeznaczać na pensje zawodników i trenerów. To mnie naprawdę kręci. Ale czas dobierania składu jest dla mnie właściwie martwy. To nie są decyzje, które należą do mnie.
Trenerzy nie pytają pana o zdanie?
Nie muszą. Przed sezonem wiedzą jaki mają budżet i tylko on ich ogranicza. W jego ramach się poruszają. Do mnie trafiają właściwie już tylko gotowe kontrakty.
Nie wierzę, by nie zgłaszali się z sytuacjami, że chcieliby zatrudnić gracza X, ale w zakładanym wcześniej budżecie nie ma wystarczająco wiele pieniędzy.
Wiadomo, takie sytuacje mają miejsce. Ale rzadko. Tak było w tym sezonie, gdy pod koniec okienka transferowego zatrudniliśmy Alexa Hamiltona. To nie był tani zawodnik, ale spędził z nami tylko kilka miesięcy. Na całoroczny kontrakt z zawodnikiem tej klasy nie byłoby nas po prostu stać.
Czy w kolejnym sezonie, chociażby w związku z planowaną grą w Lidze Mistrzów wasz budżet ulegnie zwiększeniu?
Powiem tak – po raz pierwszy od 9 lat widzę na to realne szanse. Nadzieja jest.
Na czym ją pan opiera?
Podczas piątkowej fety mistrzowskiej siedziałem obok prezydenta Szczecina. Usłyszałem sporo miłych słów. Otrzymałem też zaproszenie, byśmy szybko spotkali się w sprawie dalszych działań, dzięki którym koszykarski boom, który ewidentnie wybuchł w naszym mieście kilka tygodni temu, utrzymał się dłużej. W piątek naprawdę mnóstwo szczecinian pozdrawiało nas, gdy autobusem jechaliśmy spod Netto Areny do centrum miasta. Jest nadzieja, że miasto dostrzeże, że do stworzenia solidniejszych podstaw klubu, niezbędne są większe środki. Od 9 lat dofinansowanie, które otrzymywaliśmy z ratusza, nie było nawet waloryzowane o wskaźnik inflacji.
Inni, prywatni sponsorzy też się do pana zaczęli odzywać z propozycją pomocy w budowie koszykarskiej potęgi Szczecina?
Jakieś zapytania się pojawiają, Jeden z deweloperów – firma Siemaszko – przed decydującym meczem wyznaczył premię dla najlepszego zawodnika w wysokości 5 tys. dol. Może pojawią się kolejni?
A może to wasi kibice zaczną częściej zapełniać Netto Arenę w równie dużym stopniu jak podczas finału ze Śląskiem i staną się waszym realnym sponsorem?
Oby, oby. Ten komplet ludzi na trzech meczach finałowych był budujący. W lekkim szoku byłem przed ostatnim meczem. Na dwa wcześniejsze finały w Szczecinie normalne bilety sprzedawaliśmy po 60 złotych, a ulgowe po 40. Na trzeci ceny podnieśliśmy do poziomu 85 i 70. 40 zł kosztowały tylko wejściówki na najgorsze sektory za koszami. Wszystkie sprzedały się na pniu, w ciągu 1,5 godziny. Zainteresowanie było ogromne, serwery firmy sprzedającej bilety ledwo wytrzymały.
To co pan teraz będzie robił przez kolejne dwa miesiące?
Najpierw uspokajał żonę, że jednak tego wywiadu udzieliłem i naopowiadałem to, co naopowiadałem. A później? Będę nasłuchiwał informacji od trenera Miłoszewskiego w sprawie jego decyzji kontraktowych. Sam jestem ciekaw jaki zespół zbuduje na kolejny sezon. Wiem, że czasu nie będzie miał wiele, bo jako trener pod koniec lipca wybiera się z polską reprezentacją na Uniwersjadę, a wcześniej – na jej kilkutygodniowe zgrupowanie. Ale wierzę, że mając dostęp po Internetu i telefonu znów zbuduje fajny zespół Kinga. To łebski facet.
BETCRIS PROPONUJE TRZY FREEBETY ZA TRZY KUPONY – SPRAWDŹ JUŻ TERAZ!
8 komentarzy
Z perspektywy gościa ze Szczecina, który pamięta pierwszy mecz Kinga po powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej z AZSem Koszalin, mogę powiedzieć jedno – pan Król jest bardzo normalnym człowiekiem. A zdanie że wszysto zawdzięczamy trenerowi Miłoszewskiemu to nie do końca prawda. Trener faktycznie jest niesamowity co widać było bardzo wyraźnie w pojedynku finałowym na tle trenera Erdogana… Ps. Na ten pierwszy mecz Wilków z AZSem przyjechało tylu ludzi z Koszalina, że po hali niosło się „gramy u się, AZS gramy u siebie…” nie potrafiliśmy wtedy nawet kibicować Wilkom
Zgadzam się w 100 % z Crisem. Znam osobiście p. Króla. Jest to bardzo fajny i lubiany człowiek. Za to co zrobił dla klubu i miasta należy mu się dozgonny szacunek. Tak jak Cris, również pamiętam mecz z AZS – em i jeszcze parę innych z liczbą publiczności przekraczającą liczbę z tegorocznych play – off ( poza samym finałem i derbami). Mam nadzieję, że tegoroczny sukces pozwoli wrócić do liczby publiczności z czasów, gdy King pojawił się na stałe klasie rozgrywkowej. Wtedy to normą było ponad 3 tys. na każdym meczu. Tak jak we Włocławku czy w Ostrowie kibice mogą dołożyć cegiełkę do budżetu klubu. T jest niezmiernie ważne. W końcu grają również dla nas.
Nie dziwię się panu Królowi, że unika mediów. Gówno-teksty, clickbaity, szukanie taniej sensacji… Lepiej zostać w cieniu, być cierpliwym i robić swoje. Bardzo go szanuję i cieszę się, że dotrwał do tego momentu, w którym odebrał swoją nagrodę, bez wydojenia przy okazji 140 spółek skarbu państwa i lizania dupy Piesiewiczowi.
Wielki szacunek od kibica z Wrocławia. skromny człowiek, który wie, co ma, do czego dąży i czego chce. i widać miłość do koszykówki, nie do zarabiania kasy. brawo, panie Król!
Nie do zarabiania kasy a ceny biletów na ostatni mecz podniósł.
cena biletów była wyższa ze względu wa większą liczbę oglądających. To wynika bezpośrednio w większych kosztów zabezpieczenia, ochrony, ekip pogotowia itd.
Szacunek za to, że zależy mu na utrzymaniu składu a nie jak w Śląsku, gdzie po sezonie trzeba zawsze budować drużynę od początku:/
Odnośnie dobrej atmosfery dla basketu w Szczecinie chciałabym przypomnieć, że szkolenie dzieci i młodzieży ledwo zipie, a klub Ogniwo Szczecin właśnie zakończył działalność. Nie piszę o tym w opozycji do p. Króla i drużyny King Szczecin. Chciałbym jednak, aby ten wspaniały sukces nie przesłonił tego, co ma miejsce na niższym poziomie koszykówki w Szczecinie. Pozdrawiam i dziękuje za wywiad!