Strona główna » Fakty czy plotki? Legia i Śląsk na kursie kolizyjnym. Zaglądamy do zeszytu Aarona Cela
PLK

Fakty czy plotki? Legia i Śląsk na kursie kolizyjnym. Zaglądamy do zeszytu Aarona Cela

0 komentarzy
Amerykański rozgrywający JeQuan Lewis znajduje się wysoko na liście życzeń przynajmniej dwóch klubów Orlen Basket Ligi – Śląska Wrocław i Legii. Warszawski zespół jest również na tropie zamknięcia rotacji w strefie podkoszowej. Sprawdzamy także potencjalne zarobki nowego środkowego Anwilu i zastanawiamy się, kogo na rodzinny obiad nie powinien zapraszać trener włocławskiego zespołu, Selcuk Ernak.

Założenie, że w każdej plotce jest źdźbło prawdy bywa ryzykowne, lecz w tych, które krążą po polskim środowisku koszykarskim nierzadko kryje się przynajmniej jej część. Obiecujemy nie powtarzać wszystkich, jak również – nie unikać informowania o faktach.

Chciała go Legia, teraz próbuje Śląsk

Już właściwie do znudzenia piszemy tego lata, jak trudny jest rynek w kwestii poszukiwań graczy na pozycję „1” i „5”, jeśli jesteś trenerem/dyrektorem sportowym/konsultantem/prezesem klubu PLK z ambicjami walki o medale. Nawet w przypadku posiadania całkiem przyzwoitych pieniędzy do wydania. Wiodącego rozgrywającego z zagranicy poszukują jeszcze aż trzy z pięciu klubów, które naszym zdaniem walczyć będą o mistrzostwo Polski w najbliższym sezonie Orlen Basket Ligi.

Dwa z nich, Legia Warszawa i Śląsk Wrocław, w ostatnim czasie wysoko na swojej liście życzeń miały JeQuana Lewisa. To, że wymieniliśmy więcej niż jeden klub nie jest przypadkowe. Rynek rozgrywających jest nie tylko trudny, ale też w tym przypadku mówimy o zawodniku reprezentowanym przez agencję, która często oferuje zawodników w naszym kraju. Dba o interesy choćby Jabrila Durhama, nowego playmakera Arki Gdynia.

Pierwsza z Lewisem swoich sił spróbowała Legia. Dotychczas bez skutku. W jej przypadku kwestia namówienia Amerykanina mogła się rozbić nie tylko o pieniądze, ale również o grę w niewystarczająco wystawowych pucharach (liga ENBL). W tej drugiej kwestii więcej argumentów – dzięki planowanym występom w Lidze Mistrzów FIBA, ma Śląsk, ale spełnienie wymagań finansowych 29-latka też nie jest proste.

Chociaż jeszcze dwa sezony temu zarabiał on w Rostocku tylko 80 tysięcy dolarów, to w minionych rozgrywkach francuski Bourg-en-Bresse płacił mu już 130 tysięcy euro. Lewis na boiskach Betclic Elite gwiazdą nie został – jego średnie to 8 punktów i 4 asysty – ale nie przeszkadza mu to w walce o kolejną podwyżkę. Czy dostanie ją od jednego z polskich zespołów? 9 sierpnia stopień desperacji w klubach potrafi rosnąć odwrotnie do liczby dostępnych na rynku zawodników.

Francuski zeszyt Aarona Cela

Wspomniany Lewis nie jest jedynym zawodnikiem, który ostatnio występował we Francji i tego lata znalazł się na radarze Legii. Wykorzystanie tamtejszych kontaktów miało być silną stroną nowego dyrektora sportowego Aarona Cela i jak na razie koszykarska Brzytwa Ockhama się potwierdza – najprostsze rozwiązanie często bywa tym właściwym.

Stołeczny klub potrzebuje nie tylko pierwszego rozgrywającego, ale również dodatkowego gracza pod kosz, który zamknie rotację na pozycjach 4-5 tworzoną obecnie przez Mate Vucicia, Ojarsa Silinsa i Dominika Grudzińskiego. Niewykluczone, że zostanie nim Mamadou Ndieye Niang.

30-letni Senegalczyk w ostatnim sezonie biegał po drugoligowych parkietach w barwach drużyny Orleans (9.5 punktu i 5 zbiórek na mecz). Było to sporym zaskoczeniem, gdyż wcześniej wiele lat spędził w Hiszpanii, gdzie szczególnie w barwach Realu Betis i Granady był podstawowym graczem w rotacji drużyn ACB na około 15-20 minut w meczu.

Z tego, co słyszymy Niangowi obecnie bliżej do Warszawy niż dalej, chociaż on także nie jest tanim zawodnikiem. Jego kontrakt we Francji wynosił 130 tysięcy euro. Akurat z tej sumy sporo wydaje się jednak możliwe do zbicia.

Wcześniej Legii nie udało się namówić na przeprowadzkę do Polski innego podkoszowego. Stołecznej drużynie odmówił Amerykanin Malcolm Daindridge, tegoroczny absolwent uczelni Memphis.

Skarbonka Nicka Ongendy

Nowy nabytek Anwilu Włocławek opisaliśmy, przy okazji przedstawienia jego transferu. Pozostał nam jednak jeden temat na którego sprawdzenie potrzebowaliśmy kilku chwil więcej – mowa oczywiście o pieniądzach. Anwil na pozycję środkowego miał do wydania około 150 tysięcy dolarów, a po zatrudnieniu – tańszego niż oczekiwano rozgrywającego w osobie Luke’a Nelsona – może nawet ciut więcej.

Wygląda na to, że także w przypadku Nicka Ongendy wszystkie pieniądze nie zostały rozdysponowane, co może sugerować zostawienie pewnych środków na później. Ciekawią też ewentualne zapisy kontraktowe u 23-latka, którego sufit wydaje się wisieć naprawdę wysoko, ale też podłoga może zapaść się niemalże w każdej chwili.

Nowy środkowy Anwilu przez swoją agencję oferowany był choćby do Niemiec czy Izraela z oczekiwaniami finansowymi na poziomie 110-130 tysięcy dolarów. Otrzymał stamtąd kilka ofert, ale oscylowały one w granicach 70-90 tysięcy, więc do podpisania umów nie doszło. Wśród polskich trenerów do czwartku Ongenda był graczem zupełnie nieznanym, co wskazuje na to, że Polska na liście jego priorytetów nie figurowała.

Wiele wskazuje zatem na to, że to Anwil – zapewne korzystając z bazy danych konsultanta ds. sportowych Bronisława Wawrzyńczuka – sam zwrócił się do agenta zawodnika. Spodziewamy się, że w tym przypadku do finalizacji transferu trzeba było wspomniane wcześniej oferty przebić, czyli prawdopodobny wydaje się roczny kontrakt w wysokości 100-110 tys. dol.

Selcuk Ernak zaprasza na obiad

O wywiadzie Michała Fałkowskiego z trenerem Selcukiem Ernakiem wspominaliśmy już kilka dni temu, z jednoczesnym zastrzeżeniem zapisania sobie kilku wypowiedzi tureckiego szkoleniowca do wykorzystania w przyszłości.

Jedną z nich jest kwestia budowy składu z zawodnikami o dobrym, rodzinnym charakterze. Idea to szlachetna, ale w obecnym składzie Anwilu jest trzech zawodników, których skauci – przynajmniej ci nie będący Bronisławem Wawrzyńczukiem – niekoniecznie chcieliby widzieć w swoich zespołach właśnie z przyczyn charakterologicznych. O przygodach Justina Turnera wspominaliśmy wcześniej. Nieszczególnie wysoko oceniani są również DJ Funderburk Jr. i zatrudniony w czwartek Ongenda.

Szczegóły? Brak. Jednak rozmawiając z osobami znającymi obu graczy zwrot „Bad Intel” przewija się zaskakująco często. Niepisaną zasadą w budowie składu jest możliwość posiadania jednego takiego zawodnika, którego reszta koszykarzy poszczególnego zespołu – bardziej profesjonalna w podejściu do zawodu – jest w stanie „spacyfikować”. Czy tak korzystne rozwiązanie może się jednak powtórzyć w przypadku trójki zawodników?

O tym, czy powyższe opinie mają realne podstawy przekonamy się pewnie dopiero w trakcie rozgrywek. Ich start przybliża się z każdym dniem, a pierwsze zespoły już za kilka dni rozpoczną przygotowania do sezonu 2024/25.

.

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet