Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Sokół Łańcut, informując o wyjeździe swojego lidera, Coreya Sandersa, na Dominikanę, oficjalnie dał znać lidze i swoim kibicom, że resztę sezonu już odpuszcza. Klubowy skarbnik z pewnością jest zadowolony, mniej do wypłacenia, a może i kontrahent z drugiej strony coś dorzuci. Prezes też nie narzeka, bo przecież klub w debiutanckim sezonie utrzymał się w ekstraklasie, pokonując turbulencje z pierwszych miesięcy. Tylko kibicom się taka postawa nie podoba, no ale najwyraźniej uznano, że nie jest to aż takie ważne.
Fani polskiego basketu w końcówce tego sezonu i tak nie mają powodów do narzekań. Walka o utrzymanie i miejsca w playoff jest ciekawsza niż zazwyczaj. Na dwie kolejki przed końcem rundy regularnej mamy tylko 4 zespoły, które nie grają już o nic – poza Sokołem są to Arka, MKS i Start. I co ciekawe, bardzo fajne emocje mamy także w walce o trzymanie. Nawet jeśli określenia „fajne emocje” z pewnością nikt w Toruniu, Bydgoszczy czy Gliwicach by nie użył.
Moim zdaniem, spokojnie można byłoby to wszystko jeszcze dodatkowo uatrakcyjnić. Pikanterii sezonowi dodałby zarówno turniej play-in (zatem z szansami na sukcesy jeszcze dla drużyn z miejsc 9-10), jak i zwiększenie liczby spadających zespołów do dwóch. Większa presja, większe wymagania, więcej emocji – nigdy więcej nudy!
Skoro po dwa zespoły spadają z takich lig jak turecka, niemiecka czy hiszpańska, to dlaczego nie mogłyby również z PLK? Przewietrzenie pokoju zazwyczaj wszystkim służy dobrze, a i dołączanie dwóch zespołów z 1. ligi też byłoby takim dodatkowym powiewem świeżości. Sokół z Łańcuta poradził sobie z PLK, to poradzą sobie i inni.
Na pewno mniej byłoby takich sytuacji, jak przykładowy MKS Dąbrowa, wystawiający co marzec swoje sportowe atuty do lombardu. I mnie byłoby przypadków, jak teraz w Toruniu, że zespół zabiera się na poważnie do roboty po 2/3 sezonu.
Nam strzelać nie kazano?
Zerkając wczoraj na statystyki Daniela Szymkiewicza, spostrzegłem coś, czego mamy od lat świadomość – bardzo ograniczonej liczby Polaków w ważnych rolach w lidze. W Top 40 najlepszych strzelców PLK jest ich zaledwie 6. Najlepszy z nich, Przemysław Żołnierewicz (15.6 pkt. na mecz w Zastalu) jest na 13. pozycji. Miejsca pozostałych?
23. Dziewa, 25. Kulig, 33. Mazurczak, 38. Garbacz, 39. Szymkiewicz.
Szału nie ma – powiecie zapewne. To prawda. Ale to i tak jest postęp! W ubiegłym sezonie żadnego Polaka nie było bowiem w Top 30. Najlepszy (Bartłomiej Wołoszyn, 12.6 pkt. w Arce) był 32. strzelcem PLK. Pod koniec czwartej dziesiątki byli jeszcze tylko Aleksander Dziewa i Jarosław Zyskowski.
Niezatapialny
„Historia lubi się powtarzać – pierwszy raz jako tragedia, drugi jako farsa”.
4 komentarze
Myślę, że spadek dwóch ekip to niekoniecznie. Natomiast ciekawym rozwiązaniem byłoby rozegranie przez 15 ekipę EBL baraży z 2 ekipą z I ligi. Uważam, że zdecydowanie trudniej awansować, niż się w lidze utrzymać!
W 1 lidze możesz mieć 1 obcokrajowca a PLK aż 5. Z powyższego artykułu jasno wynika, że to przepaść (tylko 6 Polaków w top 40 strzelców).
Dla mnie mogli by zwiększyć liczbę meczy w sezonie do 40 lub 50 i wtedy by to pokazało obliczę ligi. Było by co grać po 2 mecze w tygodniu wtedy by nie było że jeden mecz może przesądzić o spadku lub play off. Turniej Play in to też ciekawe rozwiązanie.
a może system coś na miarę NBA tylko na naszych warunkach?