CZY JUŻ POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
„Łączka” podniósł zespół
To był fantastyczny mecz Kamila Łączyńskiego, który ustanowił w sobotni wieczór swój rekord kariery, jeśli chodzi o asysty. „Łączka” zaliczył aż 15 kluczowych podań (choć mogło być i nawet więcej), ale przede wszystkim sprawił, że każdy zawodnik Anwilu grając obok niego stawał się z automatu lepszy. Zespół z Włocławka potrzebował takiego impulsu, takiego generała, bo pod jego nieobecność ofensywa Anwilu wyglądała mizernie i statycznie.
Od powrotu do gry Łączyńskiego Anwil jest 2-0, choć porażki na Cyprze i we Wrocławiu wcale by pewnie nikogo nie zdziwiły. Kapitan podniósł swój zespół – zarówno sportowo jak i mentalnie, a z perspektywy całego sezonu jego powrót po kontuzji może się okazać przełomowym momentem, który, chyba nie będzie w tym dużo przesady, uratował Anwilowi sezon.
Malik nadrabia
Po pierwszych trzech meczach określiłem Malika Williamsa niewypałem transferowym. Amerykanin nie zdobył w tym czasie punktu, ale przede wszystkim nie wyglądał na gotowego do gry, a Anwil potrzebował zawodnika na tu i teraz. Williams przeszedł jednak szybką przemianę (zadziwiająco szybką) i zarówno w meczu z Keravnosem, jak i we Wrocławiu, był naprawdę przydatny.
Wciąż widać u niego braki motoryczne, widać sporą przerwę od grania, ale jeśli będzie w stanie dawać choć solidną obronę (po zmianach krycia i blisko obręczy) i zabezpieczenie zbiórki, to jego transfer będzie się bronił (w pierwszych meczach miał nawet problemy z łapaniem piłek). Kto wie, być może kolejny miesiąc (dwa) treningów może nawet z Malika zrobić atut Anwilu, choć po jednym meczu lepiej nie popadać w hurraoptymizm.
Śląsk ma problem
Ciężko nie odnieść wrażenia, że w lidze pojawił się pomysł na zatrzymanie Śląska. Wrocławianie cierpią teraz w ataku z uwagi na swój skład. W tej kwestii na pewno zmienią wiele zawodnicy, którzy wrócą po kontuzjach, ale wciąż, ten roster ma swoje ograniczenia i Anwil jest kolejnym zespołem, który je uwypuklił (w dodatku uwypuklił najbardziej).
Włocławianie w sobotę wybrali sobie Conora Morgana na zawodnika, przy którym, choćby nie wiadomo co się działo, trzeba być blisko. W przypadku reszty zawodników włocławianie zrobili krok w tył, przechodzili dołem pod zasłonami czy zmieniali krycie, a więc zachęcali do rzucania.
Śląsk się z taką obroną męczył – Jeramiah Martin nie był w stanie rozrywać obrony swoimi wjazdami, a Aleksander Dziewa rzadko kiedy miał okazję na grę w pick and rollu z rozgrywającym.
Trójki
Anwil dobrze pocelował w słabość Śląska, a więc w trójki. Nie chodzi tu nawet o skuteczność, bo ta była naprawdę dobra – 9/23 (39,1%), ale o liczbę oddanych rzutów. Jeśli trafiasz blisko 40% trójek, to trzeba ich oddać 30, 35 w meczu, nie 23.
Śląsk jednak chyba za bardzo nie ma kim tego zrobić – w sobotę Łukasz Kolenda podciągnął zespół w tej statystyce (4/8), ale strzelców za bardzo w tym składzie nie widać (jest nim Morgan, do którego przyklejony był obrońca).
Największym problemem jest niechęć Martina do oddawania trójek. Amerykanin miał masę miejsca, ale mimo to się na takie próby nie decydował. Sądzę, że nawet sam fakt podejmowania takich 2-3 prób w meczu sprawiłby, że obrona zachowywałaby się inaczej.
Posiadanie rozgrywającego bez rzutu za 3 punkty oznacza, że wszyscy inni na parkiecie powinni razić trójkami, by jakkolwiek rozciągnąć grę, a jednak większość graczy Śląska lepiej się czuje we wjazdach na kosz czy grze izolacyjnej bliżej obręczy. To jest potężna czerwona flaga przy tym składzie, który będzie się męczył z takimi fizycznymi zespołami jak Anwil czy Spójnia.
Niesamowity Greene
Phil Greene ma za sobą znakomite tygodnie i w końcu można powiedzieć, że doskoczył do poziomu, na jakim widział go w swoich przedsezonowych opiniach trener Przemysław Frasunkiewicz. Amerykanin stał się najpewniejszym strzelcem Anwilu, ale też trzeba zwrócić uwagę, że jego trafienia w dużej mierze to były akcje typu catch and shoot (złap i rzuć).
Greene może oczywiście sam sobie wykreować pozycje, ale widać, że lepiej się czuje, gdy może się złożyć do rzutu od razu po złapaniu piłki. To delikatna zmiana pomysłu na niego, ale bez dwóch zdań słuszna – jeśli masz w składzie zawodnika, który trafia 8 z 14 rzutów z dystansu, to większość akcji ustawiasz właśnie na jego wyjście do rzutu.
Bezproduktywność
Zawodnicy zagraniczni w PLK często stanowią o sile swoich zespołów. W Śląsku za to wypełniają rotację (oprócz Martina i Morgana), bo co dobrego można powiedzieć o Justinie Bibbsie i Artiomie Parachowskim? Amerykanin jest podejrzanym strzelcem (32% za 3 w sezonie), który sam sobie raczej okazji na zdobycie punktów nie wykreuje, a tego właśnie Śląsk często potrzebuje (wszystko jest na barkach Martina albo Kolendy).
Białorusin z kolei wygląda na gracza, który powinien mielić pod koszem swoją fizycznością rywali, ale za bardzo nie ma nawet dla niego akcji. Oznacza to najpewniej, że trenerzy nie do końca ufają jego dyspozycji, która z racji ciągłych problemów zdrowotnych nie może być wysoka. Śląsk zaczyna więc cierpieć na brak atutów i widać to od początku sezonu w EuroCup i powoli zaczyna też to tak wyglądać w PLK.
Anwil jest duży
Transfer Williamsa, powrót do składu Macieja Bojanowskiego, a zaraz także dojście do składu kolejnego wysokiego obwodowego – Anwil zrobił się duży i silny. Fizyczność w PLK ma ogromne znaczenie i pod tym względem rywalem mogą się delikatnie zespołu z Włocławka obawiać. Kiedy na parkiecie są jednocześnie Williams, Petrasek i Bojanowski, długość rąk i możliwości atletyczne Anwilu stają się niesamowite.
Włocławianom udało się zabrać Śląskowi punkty z ponowienia (10 zbiórek w ataku, ale głównie tych dalekich po trójkach), udało się także przeszkadzać obwodowym we wjazdach na lewą rękę. Zatrzymanie Martina i Kolendy 1 na 1 jest często niemożliwe, ale jeśli oni na końcu muszą i tak oddać rzut nad rękoma kolejnego zawodnika, trzeba to nazwać sukcesem obrony.
Wiele wskazuje na to, że Anwil za chwilę będzie kadrowo gotowy do tego, by zaatakować pierwsze miejsce w efektywności defensywnej w lidze.
CZY JUŻ POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!