– Poziomem talentu odstajemy od innych drużyn, więc musimy grać nawet nie na 100, ale na 110 proc. możliwości, aby wygrywać mecze na EuroBaskecie – powtarzał w rozmowach z polskimi dziennikarzami doświadczony, 35-letni skrzydłowy naszej kadry po trzydziestopunktowej porażce z Finami.
Właściwie – nic dodać, nic ująć. Można co najwyżej doprecyzować. Nie chodzi o to, że Polacy, przychodząc na świat, mając mniej talentu do gry w koszykówkę od dzieci z Niemiec, Finlandii czy choćby i Litwy. Raczej po prostu mniej garną się do tego sportu. I mają mniej talentu do pracy.
– Albo to my, ich trenerzy, nie nadajemy się do niczego? Gdy patrzę na poziom wyszkolenia niektórych zawodników, których wystawiliśmy do gry w tym turnieju, dochodzi do mnie, że to właśnie nas, trenerów polskich koszykarzy, powinno się zwolnić w pierwszej kolejności – bije się w piersi Radosław Hyży, który spędza trwający turniej w gronie polskich kibiców.
To nie czas i miejscy, by analizować czy recepta byłego reprezentant Polski i trenera Śląska Wrocław, obecnie prowadzącego drugoligowy klub z Siechnic, mogłaby uzdrowić polski basket. Póki co, pamiętając o słowach Cela, trzeba się przede wszystkim skupić na trzech pozostałych meczach biało-czerwonych w Pradze.
Choćby z tego powodu, że na kolejne w turnieju tej rangi – biorąc pod uwagę skomplikowaną sytuację w kwalifikacjach do eliminacji do EuroBasketu 2025 – możemy poczekać naprawdę długo. Jeremy Sochan w 2029 roku będzie miał już 26 lat.
W poniedziałek i wtorek Polacy ponownie, jak w meczu z Finami, zagrają o godzinie 14. Mecze z Izraelem i Holandią zadecydują o tym, czy pojadą do Berlina, by zagrać w 1/8 finału.
Pierwszy rywal Polaków też zebrał w zespole więcej talentu. Ma w składzie gracza o ustabilizowanej pozycji w NBA. Deni Avdija może i nie został jeszcze za oceanem gwiazdą, ale ma za sobą dwa dość jednak obiecujące sezony w Washington Wizards. Tymczasem to koszykarz młodszy od najmłodszego w naszej ekipie Olka Balcerowskiego. Który już poprowadził swoją ekipę do dwóch zwycięstw w tym EuroBaskecie. W kluczowych momentach gra naprawdę wybornie.
Nie mamy – z całym szacunkiem dla Mateusza Ponitki – gracza tego formatu. Gdyby się pochylić nad składem obu drużyn na tym przewaga naszych poniedziałkowych rywali się, niestety, nie kończy. Ale większość z pozostałych graczy reprezentacji Izraela, którzy w poniedziałek wyjdą na parkiet, grała w pamiętnym, czerwcowym meczu eliminacji do MŚ 2023 w Lublinie.
To nic, że wygraliśmy wówczas rzutem na taśmę – po dogrywce, do której doprowadził w ostatniej chwili rzut Jarosława Zyskowskiego. To nic, że rywale do tej pory żartują, że na przeszkodzie w lubelskiej hali stanęła im temperatura rodem z sauny. W poniedziałek trzeba po prostu – choć tak naprawdę będzie to bardzo skomplikowane – ostudzić zapędy Avdiji. Albo go sfrustrować, wyprowadzić z równowagi, bo to gracz z gorącą głową. Mamy od tego całkiem niezłych specjalistów, Michale Sokołowski.
Igor Milicić dał w drugiej połowie meczu z Finami odpocząć swoim liderom: Ponitce i AJ Slaughterowi. Sam podkreśla, że czasu na odpoczynek, a nawet sen praktycznie nia miał. Może przynajmniej z niedzieli na poniedziałek zdoła dłużej zmrużyć oko. W końcu podobnie jak trener reprezentacji Izraela postanowił zrezygnować z zaplanowanych wstępnie zajęć treningowych w dniu meczu.
Miejmy nadzieję, że koszykarzom naszej kadry nie zabraknie w poniedziałek sił do szybkiego przemieszczania się po parkiecie – z czym mieli problemy w sobotę, a ich trenerowi świeżości umysłu do podejmowania dobrych decyzji. A jeśli zabraknie? Pamiętajmy o prawdzie Aarona Cela – rywale talentu mają więcej. Jeśli 110 proc., które dadzą z siebie Polacy na Avdiję i jego kolegów nie wystarczy – nie miejmy do nich większych pretensji. Napawajmy się występem Polaków na EuroBaskecie.
Póki w nim występują.
Bukmacherzy dają naszej drużynie w starciu z Izraelem całkiem spore szanse. Nasz partner – legalnye zakłady bukmacherskie Betcris zwycięstwo biało-czerwonych wycenia na 2,05. Za nieznacznych faworytów uchodze jednak ekipa Avdiji – kurs na ich wygraną to 1,68.