– Widziałeś to? Ten poziom fizyczności w czwartej kwarcie meczu finałowego? Wow, to było coś. Coś, czego polska liga dawno nie miała – zwracał mi uwagę, robiąc wielkie oczy, chwilę po zakończeniu finału turnieju o Superpuchar Polski jeden z przedstawicieli klubów PLK.
Klubu, który w Radomiu nie zagrał. Rywalizacja rozpoczynająca de facto sezon 2024/25 ściągnęła do miasta na południu Mazowsza sporo osób ze środowiska koszykarskiego. Wszyscy zmierzali przekonać się, jak prezentuje się czołówka PLK chwilę przed rozpoczęciem walki o ligowe punkty. Niektórzy też – w perspektywie zbliżających się wyborów nowego prezesa PZKosz – chcieli być na bieżąco z krążącymi po środowisku plotkami.
Byli też tacy, którzy chcieli zdobyć gazetę o polskiej koszykówce.
To był naprawdę ciekawy koszykarski weekend!
Fizyczność odmieniana przez wszystkie przypadki
– Miałem wrażenie, że my zbudowaliśmy latem tego roku pod względem rozmiarów naprawdę fajny zespół. Taki, który będzie wygrywał nie tylko dzięki umiejętnościom koszykarskim, ale także centymetrom oraz sile mięśni. A później przyjechałem do Radomia – kontynuował swoje spostrzeżenia wspomniany powyżej rozmówca, po zakończeniu walki o Superpuchar. – Poziom intensywności, który ujrzałem w czwartej kwarcie w wykonaniu Śląska i Kinga zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zrozumiałem, że my tu rozmawiamy o – jakby to powiedzieli za oceanem – innym rodzaju zwierzyny. Agresja, chęć wyrwania zwycięstwa, były z obu stron ogromne. A i umiejętności chociażby nowych, amerykańskich liderów Śląska robiły wrażenie. O Mazurczaku nie wspominając. W drodze powrotnej do domu nie będę mógł wyrzucić z głowy wrażenia, że pod względem fizyczności ciężko będzie nam w tym sezonie rywalizować z drużynami z ligowego topu – kończył analizę z nutą zatroskania w głosie.
Słowo „fizyczność” dominuje w ligowych kuluarach od dawna, jest wielokrotnie odmieniane przez wszystkie przypadki. Fizyczny jest Trefl – przecież mówił o tym Jakub Schenk w rozmowie z nami przed turniejem w Radomiu, zapowiadając, że mistrzowie Polski szczególnie na obwodzie będą w nowym sezonie rywali po prostu tłamsić.
Mimo porażki ekipy z Sopotu z Kingiem – nie sposób tych słów nie brać na poważnie. Trzy dni po 41 minutach spędzonych na parkiecie w meczu Eurocup z rathiopharm Ulm Tarik Phillip wciąż prezentował się w Radomiu znakomicie. Schenk też. Tym razem obaj nie zbliżyli się jednak nawet do 30 minut gry, co w pewnym sensie zdradza, że o ile Żan Tabak na pewno chciał wygrać sobotni półfinał z Kingiem, to nie był gotowy za ten sukces umierać.
King też, mimo tego że stracił Superpuchar na ostatniej prostej czwartej kwarty meczu ze Śląskiem, fizycznością zaimponował. Przemożną chęcią zwycięstwa także – 33 minuty dla Mazurczaka w starciu back-to-back 72 godziny przed meczem inaugurującym walkę w Lidze Mistrzów przed własnymi kibicami? Przypadku tu nie ma – trener Kinga Arkadiusz Miłoszewski robił wszystko, by rozpocząć sezon od triumfu.
Nie wiem ile razy w tym sezonie Śląska zagra z Kingiem, ale o jedno jestem przekonany – żaden z tych meczów nie będzie miał letniej temperatury, jeśli chodzi o poziom emocji. „Efekt Aleksandra Dziewy”, który latem wybrał Szczecin zamiast Wrocławia, powinien się utrzymać.
O fizyczności sporo rozmawiano także w kontekście Legii. Kibice z Warszawy woleliby raczej opinii krążących na temat zespołu zbudowanego przed Aarona Cela i Ivice Skelina nie słyszeć. Nie potrafię jedynie rozstrzygnąć którą z nich wymieniano częściej:
– Legii w duecie obwodowym Jawun Evans – Andrzej Pluta brakuje nieco szybkości, by mijać pierwszą linię obrony rywali, i siły mięśni też
– Legia w duecie podkoszowym Mate Vucić – Shawn Jones ma odpowiednią dawkę rozmiaru, lecz jej też może dynamiki (Jones) i – tak po prostu – umiejętności (Vucić)
O tym, że Kameron „Chudy” McGusty może mieć problemy z fizycznością w PLK mimo jego słabego występu w półfinale ze Śląskiem (1/11 z gry) było stosunkowo najciszej.
We Wrocławiu nagle wszystko ładne, wszystko piękne
Dwa poprzednie sezony były dla kibiców Śląska trudne, rozczarowujące. Głośne rozstanie z Andrejem Urlepem w pierwszym po zdobyciu mistrzostwa. Nieustająca transferowa karuzela transferowa w ostatnim… Kibice z Wrocławia pamiętają o tych niekończących się zawirowaniach nie mniej niż o fakcie, że zespół w obu przypadkach zakończył rozgrywki na podium.
Teraz, u progu rozgrywek, fani wrocławskiej drużyny mogą być w końcu naprawdę szczęśliwi i pełni optymizmu. Halę w Radomiu opuszczali z takim samym uśmiechem rysującym się twarzy, jakim trener Śląska Miodrag Rajković imponował chwilę po zakończeniu walki z Kingiem.
Jeśli w trakcie rozpoczynającego się sezonu Śląsk znów zmieni trenera, będę w szoku. Serb noszący uroczy pseudonim „Kicia” pasuje do tej drużyny jak początek sezonu koszykarskiego do października.
Po zakończeniu finału dłuższą chwilę rozmawiałem na środku boiska z Isaiahem Whiteheadem. Wielu graczy z bogatą przeszłością w USA, szczególnie taką w NBA, podpisując lata później kontrakt z klubami pokroju tych, które rywalizują w PLK, miewa problemy ze znalezieniem motywacji. Na zadawane pytania dziennikarze często słyszą gotowe formułki typu „najważniejszy jest kolejny mecz”.
Whitehead, nieco otwierając się tuż po meczu z Kingiem, miło mnie zaskoczył. Ewidentnie jest świadomy tego, w jakim klubie wylądował i o jakie cele zamierza się z nim bić.
Zaskoczony byłem nie tylko ja. Także z okolic obozu Śląska doszły do mnie głosy zdziwienia, że „Whitehead zaczął się odzywać więcej niż jednym zdaniem”. Może radomski sukces okaże się dla wrocławskiej drużyny kołem zamachowym nie tylko pod względem sportowym? U progu sezonu Śląsk wygląda po prostu pięknie. Przynajmniej chwilowo.
Fakt, że to Reggie Lynch a nie Whitehead odebrał nagrodę MVP? Wiele osób się dziwiło, pamiętając doskonały występ tego drugiego w półfinale z Legią (20 punktów, 8/10 z gry i rzut układający rywali do snu w końcówce). Tak, Isaiah był najlepszym koszykarzem turnieju. Kłopot w tym, że nagrodę MVP wręczano jedynie za mecz finałowy. Tutaj trudno zanegować fakt, że to Lynch swoimi pięcioma blokami odcisnął na nim największe piętno. Tylko spójrzcie na zdjęcie ilustrujące ten tekst…
Żołnierewicz w tej akcji szedł jak po swoje. Chwilę później, w podobnej sytuacji, zbliżając się do kosza i widząc przed sobą patrolującego okolice obręczy Lyncha pokornie odrzucił piłkę do kolegi na obwód.
Kto zostanie nowym prezesem PZKosz?
To pytanie krążyło po kuluarach i trybunach hali RCS w Radomiu nie rzadziej niż opinie na temat fizyczności.
Głównie plotkowano.
Najwięcej oczywiście o Filipie Kenigu, który zgodnie z naszymi informacjami z sobotniego przedpołudnia postanowił ubiegać się o stanowiska prezesa PZKosz. Niewiele osób wierzy w jego końcowe zwycięstwo.
Najczęściej kolportowana informacja? Sugerowała, że wskazany przez Marcina Gortata kilka dni wcześniej Jacek Jakubowski ostatecznie nie wystartuje w wyborach. Pamiętacie naszą definicję z pewnej popularnej letniej rubryki? „Założenie, że w każdej plotce jest źdźbło prawdy bywa ryzykowne, lecz w tych, które krążą po polskim środowisku koszykarskim nierzadko kryje się przynajmniej jej część”.
Póki co można założyć, że tutaj jej jednak nie zanotowano.
Inne plotki nt. wyborów, które się nie sprawdziły? Były! Na nieoficjalnej liście kandydatów, którzy mieliby zgłosić się do wyborów, przewijało się też nazwisko senatora Platformy Obywatelskiej z Torunia Tomasza Lenza. Ostatecznie jednak poza znaną już wcześniej czwórką kandydatów chęć rywalizacji zgłosiła także kobieta, wielokrotna reprezentantka Polski Elżbieta Nowak.
„Nie chcę zawieść syna”
Dla SuperBasketu turniej w Radomiu też był wyjątkowy. Z jego okazji wydaliśmy specjalny, 20-stronicowy magazyn, w którym każdy kibic zainteresowany walką o Superpuchar mógł znaleźć wszystkie niezbędne informacje.
Fajnie było spoglądać na fanów basketu, którzy kartkowali gazetę na trybunach przed meczami, a także – gdy sięgali po nią w trakcie przerw w grze, by pogłębić znajomość biegających po boisku koszykarzy.
Jeszcze przyjemniej zrobiło się po pierwszym z meczów półfinałowych, gdy okazało się, że taka publikacja to też świetny materiał do zbierania autografów. Nie tylko Andrzej Mazurczak z uwagą szukał miejsca poświęconego swojej osobie, by złożyć podpis w odpowiednim miejscu.
Bardzo miło było słyszeć gratulacje za inicjatywę wydania magazynu od osób, które spotkałem na hali w Radomiu. Nie mniej sympatycznie jest nam, gdy czytamy pochlebne komentarze w Internecie!
Najmilej zrobiło mi się jednak, gdy mniej więcej godzinę po drugim meczu półfinałowym w sobotni wieczór opuszczałem halę w Radomiu. Zatopiony w myślach, ze słuchawkami w uszach, otwierając drzwi wyjściowe z hali nie zauważyłem, że ktoś stał obok. Gdy ruszyłem przed siebie, zostałem złapany za ramię.
– Proszę pana, czy mógłby pan wrócić do środka? – to nie było pytanie, którego się spodziewałem usłyszeć, gdy już pozbyłem się słuchawek.
Sekunda konsternacji.
– Aaale dlaczego? – pytam.
– Bo widzę, że ma pan plakietkę, to pana wpuszczą. Ja nie miałem biletu, więc mnie nie wpuścili.
– No dobrze… Ale… Po co pan chce tam wchodzić? Przecież mecz się dawno skończył.
– Syn do mnie zadzwonił, żebym wracając z pracy tu zajechał. Nie mógł dzisiaj się zjawić, a jest wielkim fanem kosza. Wysłał mnie, bym zdobył dla niego „taką czerwoną gazetkę”. Widzę ją, po tam leży, niech pan spojrzy. Może mi pan jedną wynieść? Nie chcę zawieść syna!
Czasami, by uwierzyć w sens tego co się robi, trzeba w bardziej zawiły sposób szukać motywacji. Czasami pojawia się sama.
Żeby była jasność – przez PLK jeszcze wyboista droga, by na poważnie walczyć o nowych kibiców i odbudowywać potęgę utraconą wiele lat temu, pewnie gdzieś w okolicach początku XXI wieku. Żeby podejmować próby zdobycia nowych sympatyków, liga najpierw musi jednak jak najlepiej dbać o tych, których już ma.
Marketing to nie jest żadna fizyka kwantowa. Ostatecznie to właśnie oni, zadowoleni kibice/klienci PLK muszą nabrać na tyle dużo pewności, że pasjonują się czymś fajnym, kolorowym i interesującym, by nie tylko chwalić się swoim hobby znajomym, ale także w kolejnym odruchu próbować ich wyciągnąć na mecz kosza.
Odnoszę wrażenie, że – z naszym skromnym udziałem – PLK wykonała w Radomiu pod tym względem krok w dobrym kierunku.
PS. Następnym razem przy pracy nad taką publikacją obok informacji o każdym z zawodników umiejscowimy też ramkę z miejscem na złożenie autografu. By zawodnicy, biorąc się za podpisywanie, nie musieli zadawać pytania „na tekście czy na zdjęciu?”.
2 komentarze
Byli też tacy, którzy chcieli zdobyć gazetę o polskiej koszykówce.
No to jak to jest że gazety upadaja o tu takie historii Gdzie jest prawda W naszym kraju jest jeden dziennik sportowy wychodzący dwa ryaz w tygodniu NP w Itali są trzy ukazujące się siędem dni NAWET W NIEDZIELĘ Więc jak to?
Jesteśmy Wrocławia, kiedyś jako nastolatka czytalam regularnie Super Basket, tata kupował, czytaliśmy razem. Mojego męża poznałam na meczu Śląska , też czytał te gazetę. wciąż łączy nas wspólna pasja do koszykówki. Teraz nasz syn gra w koszykówkę w Ślasku Wrocław. Ok mamy tradycje, mamy historię ale brakuje marketingu, trzeba zachęcać nowych! . Macie głos, macie możliwości , twórzcie drukujcie , sprzedacie nakład. czekam na możliwość zakupu takiej Gazetki w papierze. Jako fani żużla
i wrocławskiej Sparty polecamy Do Lektury Niezbędnik Żużlowy na 2024 rok, o całej lidze w PL. nasz syn wypełnia ,czyta. Papier ma moc! czekam na takie dobre papierowe nakłady o naszej Męskiej Lidze koszykówki, do zakupu przez internet.