Aleksandra Samborska: Zanim rozpocznie się nowy sezon, wróćmy jeszcze raz do najbardziej ikonicznego momentu ostatniego finału playoff. Długo planowałeś to usypianie Kinga „na Stepha Curry’ego” do którego doszło w meczu nr 6 po tym jak wcześniej to was usypiał w końcówce starcia nr 1 w Sopocie Andy Mazurczak?
Jakub Schenk: Nie, wcześniej zdawałem sobie sprawę, że możemy przegrać finał w czterech lub pięciu meczach i okazji do takich scen nie będzie. Jednak już przy stanie serii 3:2 dla Kinga i tym, jak dobrze szedł nam szósty mecz, miałem z tyłu głowy, że muszę zareagować na przedwczesny gest Andy’ego. Czekałem tylko na odpowiedni moment, w którym będę mógł już uśpić Szczecin.
Wcześniej w trakcie playoff do długiego letniego snu układałeś swoją grą także zespoły z Dąbrowy Górniczej i Wrocławia. Ta ofensywna dominacja wymagała wielu dodatkowych seansów video?
Nie, w Treflu skauting mamy już tak szczegółowy, że nie musiałem dodatkowo rozkładać rywali na czynniki pierwsze. Przed meczami na mitingach dostajemy gotowe rozwiązania, a potem konsekwentnie egzekwujemy takie czy inne zachowania przeciwników. Grę ułatwia mi też już zdobyte doświadczenie. Po tylu latach spędzonych w PLK wielu spośród rywali po prostu znam na wylot. Wiem w którą stronę wolą mijać, z której strony będzie łatwiej skończyć akcję przeciwko nim, wiem kiedy w obronie zdarza im się przysnąć i jak to wykorzystać.
A trash talking? Na przestrzeni lat spędzonych w PLK niejednemu rywalowi zaszedłeś za skórę słownymi zaczepkami…
Nigdy nie pozostaję dłużny, nie odejdę w ciszy, gdy ktoś próbuje mnie w ten sposób zagadywać. Sam już jednak nie prowokuję takich nerwowych sytuacji. Fakt, przed laty inicjowałem trochę tego typu potyczek, więc pewnie będę jeszcze długo nosił łatkę „trash talkera”, ale dziś wiem już, że podczas gry lepiej skupiać się na koszykówce.
Wchodząc na parkiet koncentrację kieruję na zespół, wolę pomagać drużynie, nie chcę i nie potrzebuję już tej słownej formy rywalizacji z przeciwnikiem. Jeśli jednak mój bezpośredni rywal zaczyna wymuszać rozmowę na mniej lub bardziej poważny temat, wciąż usłyszy odpowiedź, moje zdanie. Tego w swoim charakterze nie zmienię.
Koszykówka twój charakter mocno zahartowała. Na upragniony szczyt wszedłeś wiosną dopiero kilkanaście lat po debiucie w PLK. Ile razy byłeś po drodze gotowy zwątpić, pogodzić się z myślą, że czołówka najlepszych polskich koszykarzy może okazać się poza zasięgiem?
Nigdy nie zwątpiłem! Nigdy nawet przez myśl nie przeszło, że moja sportowa przygoda mogłaby się nie powieść i miałbym nie zostać rozgrywającym na najwyższym poziomie w kraju. Oczywiście, po drodze wiele razy byłem sfrustrowany, przechodziłem przez cięższe etapy, ale cały czas trzymałem się nastawienia, że następstwem ciężkiej pracy będą konkretne szanse.
Od ponad 10 lat mam tego samego agenta. Współpraca z Hubertem Radke zapewnia mi duży spokój. Często słyszałem, że mój czas nadejdzie i że etykę pracy mam odpowiednią, by w koszykówce osiągnąć coś więcej. Moja głowa była i wciąż jest zaprogramowana na sukces. W domu byłem trochę hamowany, przypominano mi, że muszę pamiętać o nauce, żeby nie pojawił się problem, jeśli w sporcie mi nie wyjdzie. Ale zawsze, jak sięgam pamięcią, trenowałem z nastawieniem, że ciężka praca popłaca. Zresztą – nauczyłem się tego w Sopocie.
Licealny przystanek w młodzieżowym Treflu miał tak duży wpływ na twoją karierę?
Olbrzymi! Praca, którą wykonywaliśmy wtedy była dla nas, nastoletnich chłopaków pełna wyzwań – zarówno mentalnych jak i fizycznych. Byliśmy zlepkiem talentów drugiej kategorii, bo najlepsi z naszych roczników lądowali wówczas we Władysławowie, a mimo to w Sopocie zbudowano wtedy zespół, który w młodzieżowych rozgrywkach potrafił ograć każdego. Większość tamtej ekipy grała lub wciąż gra zawodowo. Podwaliny swoich karier budowaliśmy spędzając w sali niezliczone godziny, pracowaliśmy nad każdym koszykarskim elementem. Tamte dwa lata uświadomiły mi, że jestem gotowy na wiele wyrzeczeń, byle tylko grać w koszykówkę.
Andrzej Mazurczak po pełnieniu roli rezerwowego w Zastalu wypłynął na szerokie wody w Kingu i został MVP sezonu zasadniczego PLK. Ty analogicznie – nagle po przeprowadzce już w trakcie kolejnego sezonu do Sopotu stałeś się wielką gwiazdą ligi i MVP finału. O czym właściwie świadczą te przypadki?
O tym, jak duży potencjał w nas – polskich koszykarzach – drzemie. Polacy w rotacjach są kluczowi, na końcowy sukces drużyny mamy wpływ równie duży jak bohaterowie głośnych transferów zagranicznych. Indywidualne wyróżnienia dla Andy’ego zbiegły się w czasie z finałami Kinga, moje najlepsze granie, czy wysoka forma Jarka Zyskowskiego, jednego z najlepszych Polaków w PLK, przypieczętowały ostatni sukces Trefla. Krajowi gracze są i, dla dobra dyscypliny, dalej powinni być podstawowym elementem klubów mających w naszej lidze duże aspiracje.
Silna liga to silna kadra, a na horyzoncie majaczy EuroBasket 2025. Mimo tego, że w czerwcu z Treflem zdobyliście złoto, a ty nagrodę dla MVP finału, w lipcu w Walencji w reprezentacji niejako twoje miejsce w kadrze zajął właśnie Mazurczak. Podejmujesz rękawicę, by za rok przed ME odbić miejsce w dwunastce reprezentacji Polski?
Oczywiście, gra w reprezentacji to najważniejszy cel, który powinien przyświecać każdemu koszykarzowi. Kadrę mam w głowie i w sercu. Zawsze jestem gotowy, by pojawić się na zgrupowaniu, to się nigdy nie zmieni. EuroBasket przed własną publicznością to marzenie wielu. Wiem, jak trudno będzie załapać się do meczowego składu, znam swoją konkurencję, ale sportowo zrobię wszystko, by się w nim znaleźć.
Pracę nad przygotowaniem do sezonu w Sopocie wznowiłeś już ponad miesiąc temu. Jak przebiega okres przygotowawczy? W sparingach Trefla w oczy rzuca się przede wszystkim wasza fizyczność…
Treningi są bardzo mocne. Nie byłem jeszcze nigdy zawodnikiem zespołu, który dysponowałby takim atletyzmem i mógł pozwolić sobie na narzucanie rywalom takiej presji. Do tego dochodzi styl bycia trenera Tabaka, który potęguje nasz wysiłek swoją osobowością. Czasami na treningach koszykówka zmienia się w zapasy. Musimy jednak właśnie tak ćwiczyć, jeśli chcemy być gotowi na grę w EuroCup. A chcemy!
Mamy wszystko co jest niezbędne, by zdominować polską ekstraklasę. Szczególnie, by tłamsić rywali obroną na obwodzie. Możliwości fizyczne moich kolegów są naprawdę ogromne. Z nowymi zawodnikami będziemy w stanie grać jeszcze szybciej. Jeszcze większy nacisk położymy na większą liczbę graczy dzielących się piłką, dzięki czemu w ataku pokusimy się o jeszcze więcej punktów. Taka gra ma charakteryzować Trefla Sopot w sezonie 2024/2025. Fundamenty zostawiliśmy sprzed wakacji, ale dzięki nowym zawodnikom fizyczność i szybkość naszej gry wskoczą na wyższy poziom.
Przełoży się na częstsze zwycięstwa w elicie spod znaku EuroCup? Ostatnio polskie kluby nie radziły sobie w rozgrywkach zaplecza Euroligi zbyt dobrze…
Taką mamy nadzieję. Nie zakładamy żadnego minimum, większość z nas nie grała jeszcze na takim poziomie – tylko Aaron i Tarik mają doświadczenie z EuroCupu. Znamy realia, również te finansowe. Nie da się ukryć, że daleko nam do europejskiej czołówki. Ale w EuroCupie w poprzednich sezonach niejednokrotnie okazywało się, że pieniądze nie grają, a wolą walki w koszykówce można sprawić niejedną niespodziankę. Chcemy zostawić po sobie jako gracze i klub dobre wrażenie, pokazać się zespołowo z jak najlepszej strony, być ekipą, która naciska, która walczy w każdym meczu tak, by maksymalnie zmęczyć rywala opuszczającego Sopot i ERGO ARENĘ. Nie sprowadzamy naszych planów do liczby wygranych meczów, a maksymalnego zaangażowania w każdym spotkaniu, ale ono siłą rzeczy powinno przynosić zwycięstwa.
Czy Jakub Schenk u trenera Tabaka może grać jeszcze lepiej niż w poprzednim sezonie?
Trener wykrzesał ze mnie bardzo dużo, ale mam nadzieję, że to co pokazałem w finale nie było moim maksimum. Dzięki współpracy z naszym szkoleniowcem w dość naturalny sposób odnajduję się na poziomie, który jeszcze niedawno był tylko w sferze moich ambicji i marzeń. Apetyt mam jednak niezaspokojony, chcę więcej!
Żan Tabak to trener, u którego jako sportowiec zyskałeś najwięcej?
Wydaje mi się, że miałem kilku trenerów, od których nauczyłem się naprawdę wiele i robiłem postępy. To dzięki nim ostatecznie sięgnąłem po złoto i statuetkę MVP.
Nieżyjący już świętej pamięci trener Mindaugas Budzinauskas wyciągnął do mnie rękę i wciągnął do rotacji ekstraklasowej Polpharmy. Trener Bogicević znalazł dla mnie miejsce w pierwszej piątce, dał minuty i pozwolił decydować na boisku, co zaowocowało kolejnym telefonem – znów od trenera Budzinauskasa i przeniesieniem do nowych, sportowych realiów w walczącym w playoff Kingu…
Z Kingiem, jako rywalem z najwyższej półki, znacie się doskonale – w poprzednim sezonie potykaliście się wiele razy. Po raz kolejny z podopiecznymi trenera Miłoszewskiego zmierzycie się w turnieju o SuperPuchar Polski, który rozegrany będzie w szczególnym dla ciebie mieście…
Bardzo cieszę się na ten powrót koszykarskiej elity do Radomia! Spędziłem w tym mieście 4 lata, to tu mieszka rodzina mojej żony. W Radomiu jesteśmy każdego lata. Miasto stale się rozwija, nie brakuje klimatycznych miejsc do spędzania wolnego czasu w sercu Śródmieścia, wzdłuż ulicy Żeromskiego. Myślę, że kibice, którzy przyjadą na turniej o Superpuchar, nie będą się między meczami nudzić, każdy znajdzie dla siebie fajny lokal.
Jestem bardzo podekscytowany turniejem. Grałem już w hali RCS w noworocznym meczu w roku 2022. Pamiętam dogrywkę i komplet widzów na trybunach. Liczę na podobne emocje! Na pewno z trybun wspierać mnie będą bliscy, przyjedzie mój fan club z Tarnowa, będzie też przyjacielskie wsparcie z Lublina.
Radom kocha sport. Ma mocne ligowe zespoły – siatkarki, siatkarzy, piłkarską ekstraklasę i społeczność, która potrzebuje dobrego basketu. Śledzę występy Hydrotrucka, jestem w stałym kontakcie z prezesem Kardasiem, z którym znamy się już ponad 12 lat. Mam nadzieję, że największe wyzwania są już za jego klubem, bo to miasto zasługuje na miejsce w koszykarskiej elicie. Niech przedsmakiem tego nieuchronnego powrotu niech będzie pełna hala i przyjazd czołówki PLK na turniej o SuperPuchar Polski.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie
5 komentarzy
Oj Jakubek wszyscy Cię w Szczecinie pamiętamy, jakiego fermentu narobiłeś. Trener Ramirez nie mógł nad toba zapanować, nawet Maciek Lampe o tym wspominał. Nigdy więcej. Jeszcze żeby polscy sędziowie częściej reagowali na twoja brudną grę i okaże się, że niewiele zostanie
Tłamsić, jak? Wieszając się na rękach (jak w finale uwiesiłeś się udeze), czy może szarpiąc za ramię (w finale cutbertsonowi). Chyba liczy, że sędziowie w europie też są niewidomi jak polscy
Miło się patrzy na płacz kibicow że Szczecina widać że wciąż czują pustkę po finałach. Zapomnieli chyba o miłości sędziowskiej do cuthbertsona i reszty ekipy szczecina. Pozdrowienia z Wroclawia
Jako kibic ze Szczecina drażni mnie wieszanie psów na Kubie. Tak, w pierwszym meczu finałów w Szczecinie – po brudnej grze w Sopocie -po raz pierwszy gwizdałem na naszego byłego gracza czyli Kubę Schenka. Nigdy wcześniej tego nie zrobiłem… W następnych meczach okazał się naszym katem, ale to my przegraliśmy bo graliśmy coraz gorzej. Natomiast Kuba grając wcześniej w Kingu zawsze gryzł parkiet i za to ma u mnie szacunek. To że doprowadzał mnie do szewskiej pasji głupimi stratami w końcowkach to inna sprawa.
Wciąż przegrana finały to wielka zadra w sercu, ale trzeba się skupić na sobie, na naszej drużynie i zostawić to za nami. Prezes zareagował właściwie i widać, że chce odzyskać tytuł. Trzymam kciuki i wspieram naszą drużynę, a Kubie życzę sukcesów w EuroCapie
Jak trefl awansuje do półfinału play-off to będzie dobrze. King i Anwil są duzo silniejsi, potencjał ma również Śląsk.