Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Organizatorzy turnieju kwalifikacji olimpijskich w Walencji w swoich materiałach marketingowych zapowiadają Hiszpanię jako „drużynę Santiego Aldamy i Juancho Hernangomeza”. O Polsce piszą jako o „ekipie Mateusza Ponitki i AJ Slaughetra”.
Hm, Slaughter? Nie wystąpił w naszej kadrze od czasu pamiętnego EuroBasketu, zakończonego grę w meczu o brązowy medal – w którym jeszcze kilka minut przed końcem remisowaliśmy z obecnymi mistrzami świata!
Koszula bliższa ciału? Mimo upływającego czasu 36-letni obecnie AJ wciąż rzuca po kilkanaście punktów na mecz w hiszpańskiej ACB, a jego Gran Canaria nieustająco plasuje się w czołówce tabeli. Czy dlatego organizatorzy turnieju spodziewają się ujrzeć Slaughtera latem w biało-czerwonym stroju?
A może po prostu wiedzą coś więcej?
Z naszych informacji wynika, że występ Slaughtera w Walencji faktycznie jest bardzo prawdopodobny. Zresztą trudno się dziwić. Po fiasku pomysłu z nadaniem polskiego obywatelstwa Jordanowi Lloydowi, o którym zadecydowała głównie poważna kontuzja koszykarza Monaco, przedstawiciele naszej kadry już rozmawiali z AJ na temat gry w lipcu. Słusznie! Później mogłoby okazać się za późno. Slaughter mógłby w czerwcu, tak jak chociażby rok temu, wylądować w jednej z lig południowoamerykańskich, gdzie latem lubi grać w basket i przy okazji dorabiać do nieuchronnie zbliżającej się sportowej emerytury.
Amerykanin z polskim paszportem wstępnie potwierdził już chęć wykonania „last dance” w biało-czerwonych barwach. Ostateczna decyzja o powołaniu zależy jeszcze oczywiście do Igora Milicicia, ale nie sposób uwierzyć, by ten – mając możliwość skorzystania z Slaughtera – wolał się nagle porozumieć z Andrzejem Mazurczakiem lub też w większym stopniu zaufać jednemu z obwodowych graczy z PLK (Andrzej Pluta jr, Jakub Schenk).
Szczególnie po dwóch lutowych meczach kadry. Tak, to była przykra niespodzianka, ale tak naprawdę nie ma sensu z niej wyciągać zbyt daleko idących wniosków, przynajmniej jeśli chodzi o najbliższe sportowe perspektywy naszej drużyny narodowej. Co najmniej z kilku powodów.
1.Nasi najgroźniejsi rywale też mają problemy. Niemałe
Hiszpanie to obecni mistrzowie Europy i mają swoje atuty – to fakt niezaprzeczalny.
Mają też prezesa FIBA Europe Jorge Garbajosę i turniej kwalifikacyjny rozegrają na własnym terenie. Wcześniej z koszykarskiej centrali europejskiej federacji dochodziły informacje, że do organizacji zawodów niezbędna będzie nie tylko wola krajowej federacji poparta przelewem na konto FIBA Europe siedmiocyfrowej kwoty wyrażonej w euro, ale także nowoczesna hala z kilkunastoma tysiącami miejsc. Tymczasem w do Pabellón Fuente de San Luis – skądinąd fantastycznego obiektu, takiego z koszykarską duszą – nie zmieści się więcej niż 9 tys. kibiców.
Hiszpanie to obecni mistrzowie Europy, którzy mają swoje problemy. Całkiem spore, to też fakt niezaprzeczalny. Przegrali trzy/cztery ostatnie mecze o stawkę. To dla nich lekki szok.
Nas rozczarował podczas lutowego okienka reprezentacyjnego duet Pluta/Schenk, a Hiszpanii nie uratował obwodowy kwartet Ricky Rubio– Alberto Diaz – Dario Brizuela – Xabi Lopez-Arostegui, z których tylko ten ostatni jest wyraźnie młodszy od Schenka. Jasne, gospodarze lipcowego turnieju przegrali mecze z być może nieco silniejszymi rywalami (Łotwa i Belgia) niż Polacy. Polegli też po bardziej zaciętej walce. Ale nie i tak w hiszpańskich mediach można zauważyć wyraźną nutę zaniepokojenia ostatnimi wynikami.
Wyraża się w czterech najczęściej padających pytaniach.
1. Może ten sukces na EuroBasket 2022 to była przede wszystkim zasługa Lorenzo Browna?
2. A co, jeśli pożegnanie się z ostatnimi mistrzostwami świata jeszcze przed fazą ćwierćfinałową – pierwsze tak szybkie wypadnięcie z wielkiego światowego turnieju od 2000 roku – było zwiastunem dłuższego kryzysu?
3. Co zrobić z faktem, że nasza świetnie szkolona, zdolna i liczna koszykarska młodzież w wieku 19-22 lat tak często – ze względu na wymagania stawiane przez rosnącą w siłę ACB – napotyka na problem z przebiciem się do rotacji hiszpańskich drużyn klubowych?
4. Dlaczego Francuzi hurtowo dostarczają graczy do NBA, a Hiszpanie się w USA nieszczególnie przebijają?
2. Jeremy Sochan jest lepszy niż Santi Aldama
Wspominałem już o marketingowym przekazie organizatorów lipcowego turnieju kierowanym w stronę miejscowych kibiców – „przyjdź i zobacz jak radzi sobie nasza kadra z nowym liderem Santi Aldamą”?
O ile tylko nasza kadra wydostanie się z grupy eliminacyjnej turnieju w Walencji – czytaj: wygra przynajmniej jeden mecz z dwóch (rywalami będą Bahamy i Finlandia) – z Hiszpanią zagra tylko raz. W półfinale lub w upalnym, niedzielnym finale 7 lipca. Jak mówi stara koszykarska prawda: jeśli w koszykówkę grasz tylko jeden mecz, którego zwycięzca bierze wszystko, zawsze możesz go wygrać, jeśli masz w składzie najlepszego zawodnika na parkiecie.
Nie wiemy, czy Sochan okaże się w lipcu lepszy od Aldamy. Wiemy jednak, że póki co – choć jest od Hiszpana o ponad dwa lata rok młodszy – na parkietach NBA znaczy więcej, nie ograniczając się nawet do suchych statystyk.
Dorobek Aldamy z dwóch niepełnych jeszcze sezonów NBA? 156 meczów, 8.4 punktu, 4.6 zbiórki oraz 1.4 asysty na mecz.
Dorobek Sochana z dwóch niepełnych jeszcze sezonów NBA? 116 meczów, 11.1 punktu, 5.7 zbiórki i 3.0 asysty.
Przy okazji – skończmy debatę „czy Sochan na zgrupowanie kadry przyjedzie?”. Jeśli tylko będzie zdrowy, przyjedzie!
By dojść do tego wniosku, nie trzeba być żadnym prorokiem. Nie trzeba nawet bywać w San Antonio regularnie – za chwilę zjawię się tam po raz trzeci w tym sezonie, tym razem na starcie „Sochan kontra Podziemski” – i przykładać ucho do drzwi klubowych gabinetów Spurs, by usłyszeć sakramantalne „my nie widzimy żadnych przeszkód”.
Jeremy Sochan to ambitny, młody koszykarz. Będzie chciał nie tylko zagrać w Walencji. Będzie chciał przede wszystkim zagrać w Paryżu. Koszykarze NBA mogą psioczyć na grę w traktowanych po macoszemu mistrzostwach świata. Największe gwiazdy mogą patrzeć z dystansem na to, co ich może czekać podczas EuroBasketu. Ale niemal KAŻDY koszykarz NBA chciałby przynajmniej raz wystąpić podczas igrzysk. Bez względu na narodowość!
Gdyby ktoś nie zauważył, a mam wrażenie, że wiele osób w Polsce wciąż dokonań Jeremiego nie docenia: Sochan to już koszykarz NBA, taki pełną gębą. O ile tylko zdrowie mu pozwoli, spędzi w tej lidze kolejnych kilkanaście lat i przyćmi dokonania Marcina Gortata.
Ewentualny wyjazd z Polską na igrzyska w Paryżu jest dla niego przede wszystkim wielką sportową szansą. To jednak także okazją wzmocnienia i tak już silnego wizerunku cennego marketingowo gracza, najlepszego kumpla przyszłego władcy NBA Victora Wembanyamy, Latem we Francji przy okazji igrzysk wokół kolegi klubowego Polaka wybuchnie niemałe szaleństwo.
Olimpijski turniej koszykarski zapowiada się fantastycznie. Przecież Amerykanie wytoczą najcięższe działa – przywożą największe gwiazdy. Kevin Durant zapowiada, że chciałby, aby jego drużyna „znów wygrywała swoje mecze 40, 50-punktami”.
Mhm, na pewno.
Pojawienie się w tym towarzystwie i dla Sochana może być warte całkiem niemało. Nasz koszykarz może już w ciągu kolejnych kilkunastu miesięcy otrzymać od Spurs propozycję przedłużenie kontraktu. Nawet o wartości wyrażonej w dolarach dziewięcioma cyframi. Oczywiście, kluby NBA płacą swoim graczom głównie za potencjał sportowy. Ale nie tylko!
Już słyszę te głosy – Sochan kręci lepsze statystyki od Aldamy, bo gra w słabszym klubie. No nie. Memphis Grizzlies nie są obecnie poważniejszym zespołem koszykówki od San Antonio Spurs.
Santo Aldama zaledwie sześciokrotnie w swojej karierze przekroczył w meczu NBA granicę 20 punktów (rekord – 28). Sochan już trzykrotnie osiągał granicę co najmniej 30. Jeśli któryś z tych dwóch skrzydłowych miałby w decydującym meczu o awansie w pojedynkę przejąć mecz, dominując go po obu stronach boiska – na dzień dzisiejszy jest bardziej prawdopodobne, że będzie to Polak.
3. Mateusz Ponitka będzie. I będzie lepszy (chyba)
Jeremi może wygrać pojedyncze mecze, ale nawet w duecie ze Slaughterem, sam nie będzie w stanie udźwignąć ciężaru odpowiedzialności za wynik w Walencji. Tu nie ma żadnych wątpliwości: szanse naszej reprezentacji będą w lipcu uzależnione od tego, w jakiej formie psycho-fizycznej znajdzie się wówczas jej lider – Mateusz Ponitka.
Problemy, z którymi boryka się w tym sezonie w Partizanie Belgrad lider naszej kadry są obecnie jej największym zmartwieniem. Nie wchodząc w szczegóły – Ponitka nie jest w tym sezonie po prostu sobą. No ludzie, ja rozumiem, że gra w meczach Euroligi średnio tylko po 10 minut, w rolę w ataku zespołu ma bardzo ograniczoną. Ale żeby w ciągu ponad 200 minut, które spędził na parkietach najlepszej europejskiej ligi wykonał… 2 rzuty wolne? Słownie: dwa.
Przy jego stylu gry? To wynik bardziej niż kuriozalny, wręcz nie do wytłumaczenia. Dla porównania – podczas 9 meczów ostatniego EuroBasketu Ponitka spędził na boisku łącznie tylko o 30 minut więcej, ale stanął na linii rzutów wolnych aż 44 razy.
Ponitka wrócił szybciej z lutowego zgrupowania kadry do klubu, lecz szanse na zmianę swojej pozycji w rotacji drużyny z Belgradu ma umiarkowane. Tymczasem mecze Ligi Adriatyckiej to trochę mało, by nabrać ponownie wiary typu „jestem koszykarzem, który na europejskiej scenie może wszystko”.
Oby coś się zmieniło.
Lub w ostateczności – oby plan odbudowywania formy i pewności siebie naszego lidera, nad którego szczegółami pracują szefowie kadry, wypalił.
Jesienią Mateusz Ponitka już w Belgradzie udzielił bardzo ciekawego wywiadu Michałowi Falkowskiemu z serwisu reprezentacji koszkadra.pl. Warto się zapoznać!
– Może niebawem będą takim dziadkiem kadrowym, choć do Koszara mi jeszcze trochę brakuje? – rzucił Ponitka w pewnym momencie.
– Pewnie jeszcze kilka lat będę się sportowo bronił. A może nie? Nie wiem, życie pokaże – dodał chwilę później.
Początek zachwianej przygodą w Serbii pewności siebie czy po prostu twarda ocena doświadczonego już sportowca chwilę po 30. urodzinach? Pewne jest jedno – jeśli nasz zespół ma w lipcu podbić Walencję, Ponitka musi grać na podobnym poziomie, jak 14 września 2023 roku podczas ćwierćfinału EuroBasketu, gdy przyćmił Lukę Doncicia.
4. Aleksander Balcerowski zagra lepiej (niemal na pewno)
On też jest zagrzebany na końcu ławki rezerwowych euroligowego klubu z ambicjami gry w Final Four i też stał się sportowym niewolnikiem podpisanego latem korzystnego finansowo kontraktu. Tego typu kluby jak Partizan czy Panathinaikos nie decydują się łatwo na zmiany kadrowe w trakcie sezonu. W razie kontuzji chcą mieć na ławce graczy gotowych do gry. Są chętne za tę gotowość płacić im roczne kontrakty nawet od pół miliona dolarów w górę. O zmianie barw klubowych nie ma mowy, nawet gdyby któryś z liderów naszej kadry miał taki szalony pomysł.
Osamotniony brakiem Ponitki Balcerowski wypadł ostatnim w meczu z Macedonią fatalnie, ale jestem dziwnie spokojnie, że – o ile tyko Mateusz zdoła wydostać się ze swojego belgradzkiego doła – to i środkowy naszej kadry po raz kolejny w jej barwach odżyje do poziomu sportowego „żadne Jusufy Nurkicie mi niestraszne”.
Kto może być najgroźniejszym rywalem pod koszem Balcerowskiego w Walencji? W fazie grupowej najpewniej DeAndre Ayton w meczu z Bahamami. Były numer 1 draftu NBA gra obecnie w Portland Trail Blazers. Kibice drużyny z Oregonu nie są przekonani, że jest koszykarzem lepszym od swojego poprzednika, czyli… Jusufa Nurkicia.
5. Igor Milicić będzie miał więcej czasu, chyba
Wszyscy wieszają psy na koszykarzach, szczególnie na Balcerowskim i tych z PLK po ostatnich wpadkach kadry, ale prawda jest też taka, że mecze z Litwą i Macedonią mogły być jednymi z gorszych w wykonaniu trenera naszej kadry. Ten zespół nie był dobrze taktycznie przygotowany do walki. Pospieszne rzuty za 3 po prostej zasłonie ze środka boiska – pal licho gdy Pluty, ale także Schenka czy Balcerowskiego – zapamiętamy jako wyraz nieodrobionej pracy domowej, także przez trenera kadry. Zabrakło pomysłu na ten zespół.
Igor Milicić pojawił się na zgrupowaniu późno, bo jeszcze w niedzielny wieczór świętował z Napoli zdobycie Pucharu Włoch. Niezaprzeczalny sukces! Czy w Sosnowcu, czując jeszcze zapach szampana i wiedząc, że dwa kolejne mecze kadry nie mają właściwie żadnej stawki, miał prawo czuć się lekko rozkojarzony?
Niech podniesie rękę ten, kto 24 godziny po życiowym, zawodowym sukcesie (zdobycie Pucharu Włoch jest takim niewątpliwie, jeśli chodzi o klubowe dokonania Milicicia) może o nim zapomnieć i twardo stąpając po ziemi, skupić się na kolejnych zadaniach.
W czerwcu sytuacja będzie wyglądać inaczej. Zanim kadra uda się do Walencji, spotka się na zgrupowaniu. Zapewne rozegra 2-3 sparingi. Po EuroBaskecie jesienią 2022 roku i turnieju w Gliwicach latem 2023 nie mamy powodów by wątpić, by w trakcie dłuższych przygotowań Igor Milicić był w stanie zbudować zespołu, będącego w stanie bić się z najlepszymi. Może znów z pomocą Ponitki i Balcerowskiego – a także ich wspomnieniami nieudanych indywidualnie sezonów – uda się odbudować „syndrom oblężonej twierdzy” na zasadzie „teraz to my wam pokażemy”?
Chyba, że czwarte obecnie w tabeli włoskiej ekstraklasy Napoli dotrze do wielkiego finału playoff. Ten zazwyczaj kończy się w okolicach 20 czerwca. Ewentualny sukces drużyny klubowej selekcjonera reprezentacji mógłby być dla reprezentacji sporym problemem.
6. Michał Sokołowski w roli superstar
Podobno podczas wizyty w Sosnowcu wspomniany wcześniej Jorge Garbajosa, mówiąc o Michale Sokołowskim, korzystał z formułki „Euroleague player like Sokolowski”.
„Sokół” nigdy nie latał na tak wysokim koszykarkim poziomie. On w przeciwieństwie do euroligowego duetu naszej kadry nie ma problemów z tym, by przekonać klubowego trenera do własnej wartości. Milicić siłę Napoli buduje właśnie od swojego najbardziej zaufanego koszykarza.
Jeśli Balcerowski i Ponitka w czerwcu nie zdołają wrócić do pełni formy i zobaczymy z ich strony tylko dajmy na to 90 procent tego, na co ich stać – może te braki zasypią nie tylko Sochan, ale także znajdujący się w życiowej formie Sokołowski?
Czy gdyby latem zagrał na igrzyskach, jesienią mógłby w końcu – zgodnie z sugestiami szefa FIBA Europe – spróbować sił w Eurolidze?
7. Może znajdziemy graczy nr sześć, siedem, osiem i dziewięć?
Piątka Slaughter – Ponitka – Sokołowski – Sochan – Balcerowski wygląda naprawdę zacnie. I dość uniwersalnie. W Walencji czekają nas jednak mordercze wyzwanie. Przy optymistycznym scenariuszu (awansu do finału) terminarz skazuje nas na rozegranie czterech meczów w ciągu pięciu dni.
(Właśnie dlatego, chcąc walczyć o olimpijski awans, dobrze jest robić wszystko, by zostawać organizatorem turnieju, wówczas dziwnym trafem rośnie szansa na to, by trafić na słabszych rywali w grupie eliminacyjnej – Hiszpanie zagrają z Angolą i Libanem – lub przynajmniej zyskać dzień dłużej na odpoczynek).
Przetestowany w najważniejszych meczach kadry Jarosław Zyskowski, już „europejski” Aleksander Dziewa, otrzaskany w reprezentacyjnych warunkach Michalak czy bezczelny Pluta – kolejność dowolna. Albo i Jakub Garbacz! Każdy z nich w lipcu będzie musiał dać od siebie więcej niż ostatnio w Wilnie i Sosnowcu. Możliwe? Możliwe!
Czy końcówka sezonu PLK wykreuje jeszcze innych kandydatów do gry w Walencji? Zobaczymy, Przemysławie Żołnierewiczu. W końcu z bliska przyjrzymy się też, czy do tej kadry lepiej niż przykładowy Luke Petrasek nie pasowałby po prostu Tomasz Gielo.
Zmienić bieg historii, czas na koszykarskie Wembley
W Walencji spędziłem ostatnio kilka dni. Jest fantastyczna. Spuściznę generała Franco oceniają historycy. Mieszkańcy tego miasta, biegając po parku Turia, patrząc na imponujące gmachy opery czy oceanarium, czy będący rajem dla dzieci część z Guliwerem znajdujące się w dawnym korycie rzeki nie mają jednak wątpliwości – generał podjął ponad 60 lat temu słuszną decyzję. Wylewającą regularnie Turię postanowił przenieść” trzy kilometry dalej – za centrum miasta. I zmienił oblicze miasta.
Lipcowy turniej w tym mieście nie zmieni ogólnej sytuacji polskiej koszykówki – jest w niej wciąż mnóstwo rzeczy do nadrobienia – ale może na stałe odmienić oblicze reprezentacji koszykarzy. Wyobraźcie sobie, że za rok Polacy do fazy grupowej kolejnego EuroBasketu w Katowicach przystępują w roli finalisty poprzednich igrzysk i czwartej drużyny Starego Kontynentu, a do debiutu w jej barwach szykuje się Brandin Podziemski.
Marzenie? Aby je spełniać – najpierw trzeba je mieć.
—————
My przy okazji lipcowego turnieju w Walencji też będziemy żyli olimpijskim marzeniem polskich koszykarzy, ale przy okazji zamierzamy spełnić swoje – chcemy zorganizować w tym mieście bazę polskich kibiców, którzy spędzą z nami tydzień i w grupie z wiarą w końcowy sukces będą się z nami wybierać na kolejne mecze Biało-Czerwonych, by wspierać Ponitkę, Sochana i spółkę.
W obecnym sezonie zorganizowaliśmy już kilka chwalonych przez uczestników wyjazdów na mecze NBA, wspierając za każdym razem Sochana z trybun hali Frost Bank Areny. Za kilka dni ruszy kolejny – „nasza” 30-osobowa grupa fanów z trybun hali Spurs obejrzy z bliska pojedynek Jeremy’ego ze wspomnianym Podziemskim. A przy okazji też starcie Wembanyamy z Currym! To właśnie od kilku kibiców, którzy byli już z nami za wielką wodą, słyszeliśmy w ostatnich tygodniach powtarzające się pytanie „ale do Walencji chyba też nas zabierzecie?”.
Zabierzemy! Znaleźliśmy już nawet odpowiednie miejsce – w otoczonej murem imponującej posiadłości na jednej z willowych dzielnic Walencji!
Jesteśmy pewni, że nasza grupa będzie równie kameralna, co wyjątkowa. W zarezerwowanej już przez nas willi są „tylko” 22 miejsca noclegowych.
LEĆ Z NAMI NA TURNIEJ KWALIFIKACJI OLIMPIJSKICH DO WALENCJI
Termin: 1-8 lipca 2024
Liczba miejsc: ograniczona – 22
Co gwarantujemy:
– 7 noclegów w luksusowej willi z basenem*****
– karnet na wszystkie mecze turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Paryżu
– możliwość zwiedzenia głównych atrakcji miasta z przewodnikiem
– transport z lotniska i na lotnisko
– transport między do Pabellón Fuente de San Luis w dniu meczów – w obu kierunkach
– „koszykarskie” śniadania połączone z odprawami taktycznymi przed kolejnymi meczami turnieju – oczywiście, że przy basenie
– towarzystwo największych pasjonatów koszykówki w Polsce
– konkurs typerski – do wygrania prawo wyjazdu z nami na mecz NBA w kolejnym sezonie „za pół ceny”
Informacje dotyczące miejsca noclegowego:
– 9 klimatyzowanych sypialni i 9 łazienek
– w pełni wyposażona, 80-metrowa kuchnia
– dwie ogromne lodówki
– mnóstwo fantastycznie wyposażonych części wspólnych
– basen z leżakami i łóżkami balijskimi
– ogromny drewniany taras
– jacuzzi
– sauna
– grill
– zadaszona weranda
– pralnia
– światłowodowe Wi-Fi
– sześć rowerów do dyspozycji
– stół do ping-ponga
– stół do bilarda
– stół do piłkarzyków
– boisko do badmintona
– łóżeczka dziecięce
– bar przy basenie z zimnym piwem (dodatkowo płatny: 80 euro za 30-litrową beczkę)
Co gwarantuje Walencja w lipcu:
– słońce
– genialną pogodę – tak w dzień (zazwyczaj ok. 30 stopni) jak i w nocy (minimalnie ok. 22 stopnie).
– kilka znakomitych miejskich plaż
– wiele atrakcji turystycznych
Co może zagwarantować reprezentacja Polski:
– możliwość stania się naocznym świadkiem „koszykarskiego Wembley”
CENA: 7 900 zł plus koszt biletu lotniczego (obecnie – od 750 do 1200 pln w obie strony, w zależności od miasta wylotu).
KONTAKT/SZCZEGÓŁY:
mail: wyjazdy@super-basket.pl
tel. 519 44 12 33 lub 502 10 91 19
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
2 komentarze
Typowe pierdolamento i gdybologia…
Wy piszecie to po ćpaniu czy po prostu nie macie pojęcia o koszykówce?