Rozpoczynający się w niedzielę czwarty występ olimpijski LeBrona Jamesa odegra na odbiorze jego kariery ogromną rolę. Być może decydującą. Może przesądzić losy najważniejszego wyścigu, w którym LBJ od lat bierze udział.
Tego z Jordanem.
To właśnie podczas koszykarskiego turnieju w Lille i Paryżu w przynajmniej jednej, naprawdę poważnej kategorii, King James może zdystansować wielkiego poprzednika: poprowadzić amerykańską kadrę do trzeciej olimpijskiej wygranej. W sytuacji, gdy światowa dominacja amerykańskiej koszykówki nie uchodzi już za nic tak dla wszystkich oczywistego. Gdy w głosowaniach na MVP NBA od lat dominują Serb, Grek, czy ostatnio Kanadyjczyk, a za rogiem czai się Słoweniec z Francuzem. Gdy w czołówce kolejnych draftów NBA też królują obcokrajowcy.
Czy nawet, gdy Amerykanie są zmuszeni walczyć o to, by ten niedoszły Francuz – który otwarcie mówi, że tak naprawdę zawsze chciał grać dla Kamerunu – pomógł ich drużynie. Zachowując wszelkie proporcje – Joel Embiid jest w amerykańskiej kadrze trochę takim… koszykarzem naturalizowanym.
Wielkość w karierze sportowca najwyraźniej widać w okolicach jego sportowego prime? Niby banał – faktycznie, właśnie wówczas najlepsi najmocniej dominują nad rywalami. To zazwyczaj wtedy, w najbardziej spektakularnych momentach swoją wielkością odbierają rywalom chęć do walki. To wówczas – w sytuacjach, gdy tego akurat NAWET po nich nikt się nie spodziewa…
…pozbawiają oponentów nadziei, powodują, że opadają im ręce.
Ale może jednak nie tylko? Osobiście w pamięci nie mniej niż jedyny mecz Jordana, który oglądałem z bliska na żywo i w którym zdobył tylko sześć punktów, utkwiły mi dwa kolejne, w których zdobył 51 i 45 punktów. Będąc mniej więcej w wieku, w którym obecnie znajduje się LeBron.
– Te dwa występy i pokaz siły woli, którą w sobie wówczas wciąż Jordan potrafił wyzwolić, były dla mnie nie mniejszym dowodem jego wielkości niż wcześniejszych sześć tytułów mistrzowskich – wspominał po latach trener Jordana z początków i końcówki kariery Doug Collins.
LeBron James na podobnym etapie kariery staje przed szansą błyśnięcia czymś podobnym. Tylko nie w grudniowych, niewiele znaczących meczach sezonu zasadniczego NBA, ale – w przypadku igrzysk przyznają to nawet koszykarsko wciąż zadufani w sobie Amerykanie – na dużo większej scenie.
LeBron James po 21 latach gry w basket na najwyższym poziomie też ma kilka fantastycznych momentów definiujących karierę. Albo i kilkanaście. Więksi fani naliczyliby pewnie ok. 27. Mniejsza o to. Nawet gdyby za wygrany finał 2016 z „Golden State 73-9 Warriors” przyznać mu – na okoliczność ważenia wagi tytułów i dyskusji „kto najlepszym koszykarzem w historii jest/był” – trzy wirtualne pierścienie mistrzowskie, nie wyprzedziłby w liczbie zdobytych Jordana.
Trzeci kolejny złoty olimpijski medal? Tego nawet MJ nie dokonał. Amerykańskiej flagi w trakcie ceremonii otwarcia igrzysk też nie dźwigał. LeBron właśnie znalazł się w TYM momencie kariery, w którym naprawdę może przyćmić to, czego dokonał Jordan.
Oryginalny Dream Team w Barcelonie 32 lata temu był ekipą MJ, Magica Johnsona i Larry’ego Birda. Nie mówimy tu o sportowej hierarchii w tamym zespole. Bo i po co? Wówczas naprawdę sportowa przewaga Amerykanów była tak duża, że właściwie szkoda dyskutować kto sportowo był drugim najlepszym graczem drużyny. Zresztą – przecież wiadomo, że Charles Barkley.
Obecna reprezentacja USA? Ekipa LeBrona, Stephena Curry’ego i Kevina Duranta. O sportowej hierarchii w tym zespole – także biorąc pod uwagę brak Duranta w sparingach – ciężko cokolwiek powiedzieć z pełnym przekonaniem. Poza jednym: to zespół LeBrona Jamesa. Nieprzypadkowo to jego akcje ratowały go przed porażkami z Sundem Południowym i Niemcami.
Czy bilans 5:0 w sparingach powoduje, że LeBron może spać spokojnie? Skądże znowu! Amerykanie dostali podczas nich wyraźny sygnał ostrzegawczy. Przecież gdyby Niemcy w ostatnim sparingu trafiali otwarte rzuty za 3 na swoim normalnym poziomie, mecz by wygrali.
Ważniejsze jest jednak coś innego! Być może właśnie doczekaliśmy nowego etapu koszykarskich stosunków w istniejącej przecież relacji „USA/NBA kontra reszta świata„? Większość reszty świata wcale – przynajmniej w sparingach – nie rzuca się już na słynniejszych i bogatszych rywali niczym zwariowany na punkcie sportowej rywalizacji kilkunastolatek, gdy po miesiącu spędzonym podczas wakacji z rodzicami otrzymuje szansę spróbowania się z kolegami ze starszej klasy.
Serbowie podczas sparingu z Amerykanami długimi momentami wyglądali na nieszczególnie złaknionych walki na całego.
Jasne, skład Amerykanów wysłany do Francji robi wrażenie. Sam tercet LeBron – Steph – KD to przecież razem 10 tytułów mistrza NBA, 7 tytułów MVP oraz 44 (!!!) wybory do gry w Meczu Gwiazd.
Poza tym?
Być może kolejny, długo wyczekiwany amerykański władca najlepszej ligi świata? Na Ziona w USA już nikt poważny nie liczy. W świecie, w którym kolejne tytułu MVP w NBA zgarniają obcokrajowcy, pojawił się on – Anthony Edwards. Nieprawdopodobne warunki fizyczne i ogromna łatwość gry w basket powodują, że oglądanie go z bliska zrywa na nogi pasjonatów koszykówki. To właśnie Edwards może być w najbliższych dniach najważniejszym pomocnikiem LeBrona w Lille i Paryżu. 5 sierpnia, czyli dzień przed rozpoczęciem olimpijskiej fazy ćwierćfinałowej, lider Minnesota Timberwolves będzie świętował urodziny.
Oczywiście, że dwudzieste trzecie!
Ale co, jeśli Edwards okaże się do walki w kluczowych momentach na boisku i zasadach FIBA nieszczególnie gotowy? Jeśli Durant nie będzie zdrowy? Jeśli debiutujący (!) na igrzyskach Curry będzie pudłował rzuty niczym w trakcie większości sparingów? Jeśli Joel Embiid zamiast skupić się na grze w basket wciąż będzie opowiadał o tym, że LeBron jest stary, a on marzył o grze dla Kamerunu?
Wówczas prędzej niż nagłego przejęcia zespołu przez Devina Bookera czy bardziej Jaysona Tatuma lub – tym bardziej! – Anthony’ego Davisa staniemy się świadkami heroicznego boju LeBrona Jamesa, próbującego ratować swój USA Team.
I to właśnie wówczas może zacząć na dobre dystansować Jordana!
Pamiętajmy o jednym – ten gość w grudniu skończy 40 lat. Osiągnięcie szczytowej formy w tym wieku, nagle w środku lata – od kilkunastu lat szykował ją na późną jesień – musiało go wiele kosztować.
Doceńmy to! W trakcie najbliższych dwóch tygodni na naszych oczach wydarzy się wielka historia. Do walki o złoto znów staje tercet legend NBA: MJ – Magic – Larry LBJ – Steph – KD. Pamiętacie finały NBA z lat 2016-18? Coś z tej magii powinno wrócić, tylko tym razem Curry będzie rzucał piłkę na alley-oopa do Jamesa. To właściwie pewne, że za jakiś czas – 5, 10 czy 20 lat – obejrzymy o tej drużynie i kilkunastu dniach spędzonych przez nią latem 2024 roku we Francji film dokumentalny.
Albo i serial.
Czy z tytułem „LeBron James najlepszym koszykarzem w historii był, koniec dyskusji”? Całkiem prawdopodobne. Bukmacherzy są przekonani, że Amerykanie w Paryżu triumfują. Trzy złota olimpijskie kontra tylko dwa Jordana? Ten argument sam w sobie by ważył. Gdyby jednak King James zaciągnął USA na najwyższy stopień olimpijskiego podium w znanym ze sparingów stylu „sam to wygram!” – ważyłby podwójnie.
A jeśli Amerykanom powinie się noga? Narracja błyskawicznie może się zmienić. Na znaną wielu fanom teorii „nigdy nie będzie lepszego od MJ”: jedynym sukcesem zapisanym na kartach historii, którego nie ma Jordan, a znajduje się w dorobku LeBrona pozostaje – wciąż nie tak wcale lekko wyśmiewany przez kibiców za oceanem – puchar za triumf z Lakers w „In-season tournament”.
3 komentarze
LBJ nigdy nie zblizy się do Jordana, nie mówiąc o prześcignięciu. Jordan to ikona popkultury, ktoś więcej niż wybitny sportowiec. A LeBron? Niesamowity rzemieślnik, ale żaden artysta. NBA jest dzisiaj gdzie jest i byle ogórek zarabia 20 baniek rocznie dzięki Jordanowi.
Tomek, właśnie. Tu nie chodzi o liczbę zdobytych punktów, czy mistrzostw ale o charyzmę i wpływ na dyscyplinę jaką miał MJ. Lebron może i do 60ki grać na takim poziomie a nie przeskoczy Jordana w byciu ikoną sportu, charyzmy, poplultury.
pacynka, pajac, marionetka masonów (ilumonatów), bez nich nic by nie osiągnął. Wystarczy wiedzieć jakie głupie, dziwne symbole wykonuje. Megazakompleksiony typ (kompleks Jordana). Mamona to tylko jego bóg, drużyna, pierścienie się dla niego nie liczą, tylko kasa, dlatego w takim wieku podpisał maxa. antywzór człowieka, szkoda dzieciaków, którzy się na nim wzorują.