Pierwsze mecze turnieju igrzysk olimpijskich w Paryżu rozpoczną się już równo za tydzień. Zespół Trójkolorowych zagra już w pierwszym dniu zmierzy się z Brazylią. Kibice drużyny gospodarzy olimpijskich zmagań mają coraz większe powody do obaw, oglądając sparingi swojej drużyny. W piątek zespół Victora Wembanyamy zagrał przed prawie 10 tysiącami kibiców w położonym niecałe dwie godziny drogi od Paryża Orleanie z Kanadą. Wypadł bardzo blado.
Mecz potoczył się mniej więcej tak, jakby się można tego spodziewać, patrząc na klasyfikację końcową ubiegłorocznych mistrzostw świata. Francuzi zajęli wówczas zaledwie 18. miejsce – między innymi za Sudanem Południowym i Gruzją – a ich piątkowi rywale świętowali największy sukces w historii występów w koszykarskich mundialach, sięgając po brązowy medal.
– Szczególnie 20 strat w naszym wykonaniu świetnie podsumowało wszystkie największy problemy, które ma nasza drużyna, szczególnie po atakowanej stronie boiska – podsumował dziennik „L’Equipe”.
Faktycznie, męczarnie Francuzów przy solidnej defensywie rywali momentami naprawdę ciężko było w piątek oglądać. Taka sama liczba asyst i strat w wykonaniu prowadzącego zespół od 15 (!) lat Vincenta Collet mówiła wszystko. Wembanyama szybko popełnił dwa faule, co też nie pomogło jego drużynie. Mecz zakończył z dorobkiem 10 punktów, 7 zbiórek i 4 asyst. Rudy Gobert nie spudłował żadnego z 6 rzutów z gry, lecz miał też najgorszy w zespole wskaźnik +/- na poziomie -13.
Równie źle pod tym względem wypadł jedynie inny francuski gwiazdor z NBA Evan Fournier, który usiłował momentami brać na swoje barki ciężar gry, ale nie okazał się zawodnikiem, który mając piłkę z ręku jej pomagał. Dodatkowo z siedmiu rzutów z gry trafił zaledwie jeden, kończąc mecz z mizernym dorobkiem 3 punktów. Najlepszym koszykarzem Francuzów był Guerschon Yabusele (19 punktów, 6/11 z gry).
Indywidualne popisy Wembanyamy na niewiele mogły się zdać.
Jeśli ze względu na niedoskonałości graczy obwodowych kolega klubowy Jeremy’ego Sochana będzie musiał podczas decydować się na podobne zagrania, Francuzi mogą się znaleźć w opałach. Pocieszać może ich obecnie głównie to, że w pierwszej fazie trafili do najsłabszej grupy – ich rywalami będą Brazylia, Japonia i Niemcy. Awans do ćwierćfinału wywalczą dwie najlepsze drużyny oraz dwie z trzech, które zajmą w swoich grupach trzecie miejsca.
– Spokojnie, to tylko sparingi. Przezwyciężenie wszystkich przeciwności losu w okresie przygotowawczym nie zawsze gwarantuje sukces, a osuwanie się na dno i jedna porażka za drugą niekoniecznie zwiastują późniejsze niepowodzenie – uspokajał francuskich dziennikarzy jeszcze przed meczem z Kanadą Fournier.
Po zakończeniu meczu nastroje nad Sekwaną stały się jednak jeszcze bardziej nerwowe.
– W końcówce meczu nasi zawodnicy po prostu spuścili głowy. Broniliśmy lepiej niż w poprzednich meczach, ale nie byliśmy w stanie wykorzystywać okazji do szybkiego ataku, jak rywale. W tego typu sytuacjach taki Nando De Colo był zazwyczaj błyskawicznie powstrzymywany przed defensywę rywali, a po drugiej stronie RJ Barrett (21 punktów, 4/8 z gry, 10/12 z linii rzutów wolnych) w podobnych okolicznościach zdobywał punkt za punktem – narzekał dziennikarz „L’Equipe”.
Francuzi rozpoczęli serię sparingów przed igrzyskami z wysokiego „C” – najpierw pokonali aż 96:46 Turcję, a następnie rozbili 90:66 Niemców. Później przegrali jednak rewanż z mistrzami świata 65:70, a następnie wyraźnie ulegli Serbii (67:79) i w piątek Kanadzie.
Dla Kanadyjczyków był to dopiero drugi sparing przed walką o olimpijskie medale. Wcześniej ulegli jedynie 72:86 Amerykanom. W Orleanie imponowali mimo tego, że nie zagrał jeszcze mistrz NBA z 2023 roku Jamal Murray. Oprócz Barretta błyszczał oczywiście Shai Gilgeous-Alexander – do 23 punktów dołożył po 5 zbiórek i asyst. Nie sprawiał też wrażenia gracza, który w trakcie tego meczu wszedł na najwyższe możliwe obroty.
Obie drużyny rozegrają jeszcze przed rozpoczęciem walki w igrzyskach po jednym sparingu. W niedzielę Francuzi zmierzą się z Australią, a Kanadyjczycy z Portoryko.