CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
Wall Street w owczej skórze
Jeden z barów na nowojorskim Financial District. Godzina popołudniowa, choć więcej światła bije z zawieszonych na każdej ścianie telewizorów, niż z niewielkich, piwnicznych okien. Gadające głowy na ekranach mówią o footballu, gdy nagle komentator obwieszcza – w meczu z Nets nie wystąpią Anthony Davis i LeBron James.
Załamany głowę ukrywam w rękach, a zza kontuaru słyszę głos barmana:
– Masz bilety? Nie przejmuj się, zostań dzień dłużej. Z Knicks wystąpi na pewno. Jeśli nie, jutrzejsza kolejka idzie na mój koszt.
Płacę rachunek i wychodzę na słońce w lepszym humorze. Czekają mnie w końcu dwa piękne mecze.
Choć rezerwując bilety marzyłem o starciu Duranta z LeBronem.
Później liczyłem na samego Jamesa goniącego królewski rekord Kareema.
Cóż, został wirtuoz Kyrie, wówczas jeszcze nic nie zapowiadało, że postanowi koniecznie opuścić Brooklyn.
Wsiadam do metra, tym razem nie myląc kierunków jazdy i ruszam w dół na Atlantic Avenue, Brooklyn.
Grzegorz w Bruklinie
Idąc Pacific Street już z daleka widać tyleż futurystyczny, co potężny kształt hali Barclays Center, wybudowanej w 2012 roku. Koszt powstania obiektu to bagatela 1 miliard dolarów, który zwraca się między innymi dzięki kupującym bilety kibicom Nets. Na meczu koszykówki może zasiąść 17 732 fanów, a cena pojedynczej wejściówki zaczyna się od 30 dolarów.
Barclays Center mocno kontrastuje z niskimi zabudowaniami Pacific Street, dochodząc do skrzyżowania mijam mural namalowany ku pamięci Gianny i Kobego. Dzieło wykonał Andaluz, artysta z Long Island, który wspomina:
„Dorastanie jako fan Lakers w NY nie było prostą sprawą, ale legendę Bryanta docenia tu każdy. Podczas tworzenia muralu otrzymałem wiele miłości i wsparcia.”
Doceniłem i ja, przystając na chwilę, pomimo tłumu ludzi zmierzającego w kierunki hali i stojącej na rogu przyczepy z Tacosami. Po drugiej stronie jezdni spóźnialscy kupowali na ostatni moment swoje bilety, czy to w kasie okienka, czy od krążących wokół koników, pokrzykujących co jakiś czas hasła w stylu „Lakers bez LeBrona to wciąż Lakers!”. Wpierw pomyliłem wejścia, obiegłem liczący niespełna 63 tysiące metrów kwadratowych obiekt i, po kontroli skrupulatniejszej niż na lotnisku JFK, wszedłem na mecz.
Proszę za mną
Ponoć w „Procesie” Kafki słowo korytarz pada dwadzieścia sześć razy, uwypuklając wrażenie zagubienia Józefa K. w labiryncie sądu. Ja, Grzegorz Sz., potrzebowałem zaledwie czterech korytarzy by zgubić się pomimo wskazówek ochroniarza. Na szczęście napotkałem osobę z obsługi, która poprowadziła mnie okrężną drogę w stronę Pokoju dla Mediów. Wychodząc zza kolejnego zakrętu wpadliśmy wprost na wysiadających z autokaru graczy Lakers i zgięci wpół, by nie zasłonić sylwetki Jamesa, przeciskaliśmy się pod rozstawionymi kamerami licznych telewizji.
Pożegnałem się z moją miłą przewodniczką i…
Warto się zatrzymać przy słowie miły. Zazwyczaj jest ono miałkie, nieokreślone, pasujące zupełnie do wszystkiego, co nie jest okropne. Nowego wymiaru nabiera w zetknięciu z obsługą klienta hal NBA. Całą załogę pracującą przy meczach Nets mogę z czystym sumieniem określić dwoma przymiotnikami: miła i zorganizowana. Cóż to znaczy? Zawsze otrzymasz odpowiedź na nurtujące cię pytanie, z pomocą wskazówek pokonasz plątaninę korytarzy i masz pewność, że kolejne wydarzenia rozpoczną się zgodnie z rozpisanym w Media Roomie harmonogramem. W pakiecie uśmiech, uwaga i zwyczajowe jak się masz?
Przy parkiecie
Miałem się rzecz jasna świetnie, spacerując po skraju parkietu i obserwując indywidualną rozgrzewkę poszczególnych graczy. Jeszcze w tunelu spotkałem Pata Beverly’ego, który stając na palcach sięgał po podawane mu przez dzieci czapki i koszulki Lakers. Żartując z publicznością podpisał wiele gadżetów i wrócił biegiem do szatni.
Pod koszem stał Markieff Morris, znany ostatnio z trenowania zapasów wraz z Sochanem, a za jego plecami kolejne serie rzutów oddawał Seth Curry. Po koźle, z podania, w asyście jednego z trenerów i kilku osób podających piłki. Jego rozgrzewka trwał najdłużej ze wszystkich zawodników.
W pierwszym rzędzie na niespełna trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem siedział już Mr. Whammy, najsłynniejszy fan Nets, który niedawno skończył 87 lat. Jeśli wyobrażacie sobie jednak starszego pana ubranego w schludny sweterek, to pamiętajcie, że jesteśmy na Brooklynie. Bruce Reznick tego dnia miał na sobie koszulkę z numerem 1 własnym pseudonimem wydrukowanym na plecach, modne okulary w czerwonych oprawkach i logo Nets zawieszone na grubym, czarnym łańcuchu. W rękach trzymał jeden ze swoich manifestów, wyraźnymi literami spisany na białej planszy. Tym razem adresatem był LeBron, a tematem… zmęczenie.
Na zmęczonego nie wyglądał z kolei Grant Hill, który kręcił się przy stoliku sędziowskim w idealnie skrojonym garniturze. Nadszedł czas by wracać na miejsce, w tunelu jako pierwszy zameldował się Westbrook, dołączyli do niego koledzy, ręce poszły w górę, krótki okrzyk i wybiegli na parkiet, a ja widziałem ich później już z odległości kopuły hali, gdzie znajdowały się siedzenia dla części prasy. Obiekt jest zbudowany w ten sposób, by nawet z najwyższych sektorów mieć doskonałą widoczność.
.
W drodze do windy minąłem jeszcze tancerzy i cheerleaderki oraz zespół bębniarzy, przywodzący na myśl orkiestrę dętą Dzików Warszawa.
Japonia pod dachem
Siedziałem wśród pozostałych dziennikarzy spoza USA, otoczony głównie korespondentami z Japonii, którzy przyjechali na starcie swoich rodaków: Rui Hachimury (Lakers) z Yutą Watanabe (Nets). Na pytanie kto jest popularniejszy wśród kibiców z kraju kwitnącej wiśni, zgodnie odpowiadali – Rui, Rui!
Za moimi plecami również siedziała para z rozwieszoną na poręczach charakterystyczną flagą z czerwonym kołem, a na hali podnosił się hałas po udanych akcjach obu wymienionych graczy.
Ogółem fani Nets nie byli jednak szczególnie żywiołowi w swoich reakcjach. Największy gwar wytworzyli gdy na telebimie pokazano Michaela B. Jordana, znanego z roli w serii filmów Creed. Trzeba przyznać, że mecz nie rozpieszczał swoim poziomem, gospodarze od początku prowadzili, ułańskim szarżą pod banderą Lakers przewodził Russ, napędzając podaniami prężnie biegających Hachimurę i Thomasa Bryanta.
Kunszt ofensywny prezentował oklaskiwany Kyrie Irving, autor 26 punktów, 7 zbiórek i 6 asyst. Ten sam, który dziś jest na językach wszystkich fanów NBA, zastanawiających się gdzie trafi po wymianie, której sam zażądał.
To pokazuje, ile tak naprawdę o atmosferze w szatni wie zwykły kibic – NIC.
Ile wie miejscowy dziennikarzy, akredytowany na każdy mecz? Trochę.
Poza szatnię informacje raczej nie wyciekają. Ewentualnie są odpowiednio dawkowane wybranym osobom. Konferencje prasowe to zazwyczaj kompilacja dość sztampowych pytań i poprawnych odpowiedzi koszykarzy.
W tym wypadku informacje w ogóle nie wydostały się nawet poza głowę samego Irvinga, gdyż zaskoczony wydawał się nawet KD.
Durant a sprawa Polska
Mecz był rozstrzygnięty, szatnia tym razem niedostępna dla dziennikarzy, więc wróciłem pod wyjście z parkietu. Wszyscy czekali na LeBrona, który tego dnia przemknął tylko w stronę autokaru, odmachując fanom i odmawiając komentarzy. Udało mi się jednak zamienić kilka zdań z Kevinem Durantem, który cały w czerni, jak przystało na The Slim Reapera, krążył po podziemiach Barclays Center.
Pytając czy zna Sochana już chciałem precyzować, o którego gracza mi chodzi, KD jednak doskonale wiedział kim jest Jeremy:
„Jasne, że go kojarzę. Fajny, ciekawy gracz ze sporym potencjałem. San Antonio byli mocno podekscytowani wybierając go w drafcie. Jest chciany w tej organizacji, ma też tam doskonałe warunki do rozwoju pod okiem Popa. Pozostaje mu więc ciężko pracować by odnieść sukces.”
W bardzo podobnym tonie wypowiedział się ostatnio dla prasy sam Sochan, komentując powołanie do turnieju Rising Stars:
„Nie uważam, by nominacja była niespodzianką. To pokazuje, jaką pracę wykonałem ja, moi koledzy z zespołu i trenerzy. To jest tego świadectwo. Od pierwszego dnia we mnie wierzyli, a to najważniejsza rzecz, jaką możesz mieć jako zawodnik, ludzi dookoła ciebie, którzy chcą, byś stał się lepszy. To organizacja, która wierzy w rozwój graczy. Bardzo mi pomogli.”
Szczegóły
Pojedynek Nets z Lakers był kolejnym spotkaniem NBA, które miałem okazję obejrzeć w życiu na żywo. Nie przestaje mnie jednak zadziwiać dbałość o szczegóły w najlepszej lidze świata: perfekcyjne oświetlenie, zgrane co do minuty konkursy i choreografie w przerwach, a nawet proste logo BKN, nadrukowane na opakowaniu od popcornu.
.
Największym skarbem NBA pozostają jednak gwiazdy – to one tworzą show, to one ściągają tłumy i to one mają prawo do sędziowskiej ochrony, na którą czasem tak złorzeczę oglądając mecze z wygodnej pozycji kanapy, gdzieś tam hen za oceanem.
PS. W części drugiej jedziemy do Mekki koszykówki, w której obejrzymy mecz Knicks z Lakers.
CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!