Aleksandra Samborska: Jak czuje się największy dominator strefy podkoszowej dwóch pierwszych rund fazy playoff PLK 2025 kilka dni przed pierwszym meczem wielkiego finału?
Mate Vucic: Czuje się świetnie, ale to o czym powiedziałaś biorę tylko jako twoją opinie, nie widzę siebie w ten sposób (śmiech). Mam świadomość, że na przestrzeni całego sezonu nie dowoziłem ataku jak inni wysocy w lidze, ale szczyt mojej dyspozycji przyszedł najważniejsze mecze. To też nie jest jednak tak, że nie mogłem, czy nie chciałem grać ofensywniej. System mamy taki, że nie ma potrzeby wykorzystywania mnie w każdym meczu, ale w serii z Anwilem, gdzie było dużo przekazań. czułem się bardzo dobrze. Schodziłem na dół, dostawałem piłkę i atakowałem. Nabiegałem na short rollu.
Tak, to wspaniałe uczucie, kiedy wykorzystując swoje umiejętności zaczynasz często punktować w meczach, gdy gra toczy się o wielki wynik.
W PLK czysta siła pod koszem jest istotniejsza od wzrostu, zasięgu ramion?
To zależy od rywala i konkretnego match-upu, ale tak – tej fizyczności jest dużo, są drużyny, które grają naprawdę brudno. Ja już się do tego przyzwyczaiłem, bo to nie był mój pierwszy sezon w PLK, ale są gracze, którzy trafiają tu z lepszych lig i muszą się wdrożyć, bo nie spodziewali się aż takich przepychanek. Są bardzo dobrymi zawodnikami, ale ta liga ma swój styl. Jeśli chcesz odnieść tu sukces, musisz się naprawdę mocno przepychać.
Co jeszcze jest w PLK charakterystycznego?
Bardzo dobry skauting, bo większość drużyn gra raz w tygodniu, więc ma się odpowiednio dużo czasu na przygotowanie taktyki na rywala. Jeśli jesteś obrońcą i masz słabszy rzut, rywal będzie cię prowokował, przechodząc pod zasłoną. Kiedy jesteś wysokim, dobrym na low poście – nie licz na wiele miejsca, na pewno będą cię podwajać.
Skoro już o mocnych blisko kosza graczach mowa – kim inspirował się młody Mate Vucic w swojej koszykarskiej ojczyźnie?
Ci wszyscy nasi wielcy wysocy byli ode mnie dużo wyżsi – mieli po 210, 213 cm wzrostu, ale wśród chorwackich centrów miałem dwie inspiracje. Byli to Ante Tomić – zawodnik, który w wieku 38 lat łapie się do pierwszej piątki ligi ACB i Miro Bilan – sięgający po MVP ligi włoskiej w wieku 35 lat. Tomić jest ode mnie sporo wyższy, więc nie mogę powiedzieć, że się na nim boiskowo wzorowałem czy wzoruję, ale to wielka kariera.
Zacząłem grać w kosza w wieku 10 lat i jak zaczarowany oglądałem wtedy pojedynki Kevina Garnetta z Timem Duncanem. Patrzyłem na nich jak na najlepszych z najlepszych. Kiedy uświadomiłem sobie, ile jeszcze urosnę, że ich nie dogonię wiedziałem, że przewag upatrywać trzeba będzie w sile i chłodnej głowie. Zawsze bardzo analizuję i przygotowuję się na przeciwnika. Wiem, na ile stać mnie w pierwszym kroku, lubię podać, spokojnie wypracowałem sobie już swoją grę. Teraz mogę ją pokazywać w Legii.
Chorwacka szkoła to nie tylko świetni środkowi, ale też charyzmatyczni i głośni trenerzy. Ich przeciwieństwem zdaje się być wasz aktualny coach. Co poza przyspieszeniem gry wniósł do Legii Heiko Rannula?
Spokój. Bardzo dużo spokoju! Kiedy mecz nie układa się po naszej myśli, a rywal notuje niebezpieczny run, a ty zerkasz w stronę ławki i widzisz na ławce kogoś, kto zachowuje spokój –on naturalnie udziela się i tobie. Myślę, że to właśnie spokój odmienił Legię. Mamy w szatni kilka mocnych charakterów, potrzebowaliśmy kogoś, kto nas zrozumie, ostudzi emocje, komu nie będzie udzielała się panika z żadnej strony i kto konsekwentnie przearanżuje naszą grę, żeby móc konsekwentnie rotować.
W tej rotacji estoński trener Legii ma m.in. EJa Onu. Jak się trenuje z gościem o tak potężnym zasięgu ramion?
To kosmos. Nigdy wcześniej, nawet w lidze ABA, gdzie miałem naprzeciwko siebie centrów z Euroligi, nie grałem przeciwko komuś, kto w taki sposób utrudniałby rzuty. Zawsze kiedy podnosi rękę i skacze, masz wrażenie, że dotknie czubka tablicy. W ataku tak samo – dogrywasz mu jakimś floaterem, kiedy jest 3 czy 4 metry od kosza, bo co to dla niego za odległość.
Myślę, że obaj się od siebie sporo uczymy. Ja muszę znajdować nowe sposoby na punktowanie przeciwko niemu, a on odnaleźć się w Europie, więc skazany jest na mocną przepychankę ze mną, a nie na podniebną rywalizację z podobnymi sobie atletami jak wcześniej. Efekty naszej pracy na treningach są widoczne w meczach.
Co nowego masz dzięki temu w repertuarze?
W porównaniu z zeszłym sezonem w Toruniu, gdzie grałem dużo z piłką i na low poście, na pewno dziś jestem bardziej mobilny, nowoczesny. Dużo rolluję, dostosowuję się do Kama czy Andrzeja. Czuję większy ciąg na kosz.
Inni byli też rywale z których odprawialiście na ryby w ćwierć- i półfinałach. Dlaczego z Anwilem poszło wam tak gładko? Z nieobliczalnym Górnikiem było trudniej?
Nie powiedziałbym, że z kimś było łatwiej albo ciężej. Górnik miał dużo węższą rotację, to była drużyna, która nie rzucała nie wiadomo ilu punktów, ale stworzyli pakę z olbrzymimi serduchami do gry. Mieli swój pomysł na obronę pick’n’rolla, gdzie kiedy obrońca zawahał się z podaniem zaraz miał wokół siebie czterech graczy, a wtedy ani podać ani zrezygnować z pomysłu i rzucić. Przegrywali, gdy nie opłacało im się ryzyko związane z zostawianiem otwartych pozycji shooterom, ale niemal do perfekcji opanowali właśnie taką grę. Te naciski na niskiego gracza próbującego grać pick’n’rolla dawały świetne efekty. W ofensywie większość pakowali do pomalowanego, gdzie Amerykanie grali swoje 1 na 1, a jak Wyka dodał do tego swoje dwie trójki to w zestawieniu z doskonałą publicznością dostawali skrzydeł.
Anwil miał znacznie głębszy, bardziej utalentowany skład, a ich gra była dużo bardziej skomplikowana. Mnóstwo zawodników dawało szerokie spektrum opcji w ataku, nie musieli walczyć o pozycje do penetracji. Obrona na nas miała dość tradycyjny system, odcinali drogę do kosza chłopakom przy piłce, a następnie wracali do swoich zadań, no i było dużo tych przekazań. 3-0 wygląda na łatwą serię, ale przecież w pierwszym meczu cegliliśmy całe spotkanie, mieliśmy chyba 6 celnych trójek na 30 prób, przestrzeliliśmy mnóstwo otwartych rzutów, ten buzzer-beater Michała wpadł naprawdę rzutem na taśmę. Natomiast Anwil pudłował jeszcze bardziej.
Myślę, że te zwycięstwa pokazały naszą siłę mentalną. Odkąd prowadzi nas trener Rannula, mieliśmy sporo powrotów, potrafiliśmy się spiąć i skoncentrować, mamy graczy, którzy się nie odpalają, którzy potrafią zagrać zachowując spokój.
Kto zachowa go więcej, kiedy przyjdzie wam zagrać izolację decydującą o zwycięstwie w finale? Andrzej Pluta czy Kameron McGusty?
Nie mam pojęcia! Obaj mają umiejętności i głowę, żeby wziąć to na siebie. Ja bym pewnie postawił na gracza, któremu danego dnia będzie po prostu lepiej rzut siedział.
A kto przed finałami uśmiechał się już o porady stylisty?
Wiedziałem, że bez tego się nie obędzie. (śmiech) Wiesz o co chodzi z tymi włosami? Po którymś wygranym meczu, kończymy odprawę w szatni i trener bierze Michała na konferencję. Więc ja mówię do Michała: powiedz coś miłego o mnie. Po czym oczywiście w ogóle o tym zapomniałem.
Wracam do domu, sprawdzam telefon, a tam już kilka wiadomości o moich włosach. Zdziwiony odpalam zapis konferencji, a tam Michał mówi o moich włosach. Potem podłapali to komentatorzy, reszta chłopaków, a ja po prostu – jak każdy facet – lubię mieć dobrą fryzurę. No i ogarniam to w domu a nie w hali. Zajmuje mi to zazwyczaj chwilę!
Za chwilę z Warszawy Centralnej uruchomione zostanie bezpośrednie połączenie kolejowe do twojej rodzinnej Rijeki. Dla kibiców, którzy w wakacyjnych planach mają taką podróż poproszę o 3 miejsca, gdzie koniecznie trzeba odpocząć.
W moim Top 3 to będzie oczywiście stare miasto z całą zabudową i knajpkami. Poza tym lubię zamkową dzielnica Trsat, gdzie jest fajna restauracja z olbrzymim tarasem w stronę zatoki. Polecam też rejs na wyspę Krk, a tam już konkretny relaks i plażowanie.
W takim razie widzimy się latem nad północnym Adriatykiem, a wcześniej wszystkie koszykarskie oczy w Polsce skierowane będą na Legię…
Mamy świadomość tego, jak dobrze koszykarsko wyglądamy. Jesteśmy w bardzo dobrej formie i w pełnej gotowości. Tak, mam nadzieję, że z Legią sięgnę po mistrzostwo Polski.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie