CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
Kilka porażek z rzędu drużyny Andreja Urlepa to nic szczególnego. Sam przeżywałem to jako jego podopieczny w pierwszym sezonie pracy Słoweńca w Polsce. Przegraliśmy w pewnym momencie sezonu 1997/98 sześć ligowych spotkań z rzędu. Później zdobyliśmy złoty medal.
Na tym jednak podobieństwa się kończą. Ćwierć wieku temu Urlep świadomie poświęcił kilka zwycięstw i walkę o pierwsze miejsce w tabeli po rundzie zasadniczej, szykując szczyt formy na play-off. Dostawaliśmy mocno w kość, a liderzy raz na jakiś czas opuszczali mecze. Zadziałało.
Teraz jest kompletnie inaczej.
Urlep, choćby nie wiem jak chciał, nie miał szans przeprowadzić cięższych treningów – nie w sezonie, w którym momentami miał do dyspozycji siedmiu zdrowych zawodników i grał po dwa mecze tygodniowo.
Obecna fatalna postawa Śląska – 1 zwycięstwo w 11 ostatnich meczach – nie wzięła się znikąd. Oczywiście, kontuzje, choroby i zmiany w składzie miały na nią swój wpływ. Niemały. Ale, tak naprawdę może czas najwyższy, by prawdzie prosto w oczy. Sny o potędze i dominacji nad ligowymi rywalami przy 14-0 mogli mieć kibice klubu, ale nie jego szefowie.
By wyjść z kryzysu trzeba sobie najpierw odpowiedzieć na jedno podstawowe pytanie: co się stało, że Śląsk pod wodzą Urlepa był tak skuteczny w końcówce poprzedniego sezonu i na początku obecnego? Za ubiegły nikt Słoweńcowi nie odbierze zasług – to on wprowadził z powrotem Wrocław na koszykarski szczyt. Niesamowity wyczyn, biorąc pod uwagę to jak zwykłą, przeciętną ligową drużyną był w poprzednich miesiącach, czy wręcz latach Śląsk. Przecież ten klub od czasu powrotu w 2019 roku do PLK aż do ubiegłorocznego play-off niczym szczególnym nie imponował. To fakt.
Mniejsza o te okoliczności. Spójrzmy na rzeczywistość, która nas otacza. Jakim cudem Śląsk miałby być takim dominatorem? OK, Olek Dziewa jest reprezentantem Polski pełną gębą. Świetny gracz. Ale poza nim? Łukasz Kolenda jest od jakiegoś czasu w kadrze, ale póki co gra tam drugie-trzecie skrzypce. Jakub Nizioł jeszcze rok temu był graczem Astorii. To o czymś, z całym szacunkiem dla klubu z Bydgoszczy, świadczy. Ma duży talent, ale gra dopiero pierwszy sezon w klubie z większymi ambicjami. Tak naprawdę dopiero puka do reprezentacji.
To bardzo fajny tercet Polaków. Być może nawet faktycznie najlepszy w PLK. Ale na pewno nie jest to zestaw, który miałby się po polskiej lidze przejechać się jak walec.
Śląsk niszczył rywali na początku sezonu głównie dzięki znakomitej grze Jeremiaha Martina. Obecnie to właśnie on – gracz uważany przez wielu wciąż za kandydata nr 1 do zdobycia tytułu MVP – wydaje się, największym problemem wrocławskiego klubu.
Na początku sezonu Martin był znakomity, bo Urlep oddał mu lejce do powożenia karetą z napisem „Śląsk Wrocław” i rozsiadł się wygodnie z tyłu. Amerykanin kręcił świetne cyferki, a drużyna – przynajmniej w Polsce – wygrywała. Ale taka sytuacji nie mogła trwać wiecznie. Andrej Urlep nie jest przyzwyczajony do tego, by to koszykarze decydowali o tym, jak gra prowadzony przez niego zespół. A i koledzy z zespołu zaczęli krzywiej patrzyć się na kolejne indywidualne akcje swojego lidera. Szczególnie po porażkach.
Później jeszcze ta scysja Martina w social mediach z narzekającymi po porażce w Stargardzie wrocławskim kibicem. A także kusząca finansowo oferta, którą – co nie jest przecież żadną wielką tajemnicą – otrzymał z ligi tureckiej. I jeszcze nieporozumienia w sprawach wizji sportowej z trenerem.
Ktoś się naprawdę jeszcze dziwi, że Martin przychodzi na treningi Śląska z nosem spuszczonym na kwintę? To wciąż młody chłopak, który po początkowych sukcesach poczuł się nagle niczym gwiazda NBA, a teraz nagle ma mocno pod górkę. Pod względem mentalnym czeka go niemałe wyzwanie.
Sytuacja nie jest komfortowa ani dla klubu, ani dla Martina. Ktoś ją musi przeciąć. Decyzja o tym co należy zrobić dalej nie będzie łatwa. Są jednak w Śląsku ludzie z dużym doświadczeniem, którzy za podejmowanie takowych pobierają niemałe pieniądze.
Czytałem ostatnio na tych łamach listę 10 grzechów głównych Urlepa według Piotra Karolaka. Z częścią opinii się zgadzam bardziej – choćby z tą o Vasy Pusicy, że powinien być inaczej wykorzystywany, by Śląsk bardziej korzystał z jego umiejętności strzeleckich. Z innymi nieco mniej. Najbardziej zgadzam się z jednym stwierdzeniem – to nie Andrej Urlep jest największym problemem Śląska.
I nie mówię tego tylko dlatego, że czasami grywam z Andrejem Urlepem w tenisa!
Powrót do gry Ivana Ramljaka, Jakuba Karolaka i dojście DJ Mitchella pomoże drużynie, tu nie ma wątpliwości. Szerszy skład to podstawa. Ale do opanowania obecnego kryzysu może nie wystarczyć. On sam się nie rozwiąże.
Problemem Śląska jest obecnie – zdaniem wielu – najlepszy koszykarz PLK, Jeremiah Martin. Paradoks? Tak. Ale i fakt. Albo ktoś z klubu do niego dotrze i Amerykanin przestanie sią dąsać na cały świat, albo…
Myśli na papier pomógł przelać: Michał Tomasik
CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
1 komentarz
Brawa za wypowiedź! Martin gra zbyt samolubnie nie widząc kolegów, myśli że sam wygra spotkania a hala będzie krzyczeć MVP. Zgodzę się, że facet ma umiejętności,jednak sposób w jaki gra jest już tak czytelny, że coraz więcej drużyn potrafi go skutecznie wyłączyć. Martin nie ma rzutu za 3 a tego Śląsk bardzo potrzebuje przykład Trice z zeszłego sezonu. Martin przypomina mi Johnsona z Legii z sezonu, gdzie zespół zdobył tytuł Vice. Nie ukrywam, że strzelanie fochów drużynie nie pomaga. Śląsk wywalczył tytuł Mistrza Polski, gdyż gracze nawet z kontuzją gryźli parkiet ( Kanter) a generałem był Trice. Brakuje Ivana,Karolaka lepszej defensywy, dzielenia się piłką (asysty) skuteczności i rzutów za 3 oraz radości! Bez tego nie będzie Mistrza. Pozdrawiam