Strona główna » Tomasik: Co myśli Struski? Co Ponitka? Ktoś we Wrocławiu myśli o Urlepie?

Tomasik: Co myśli Struski? Co Ponitka? Ktoś we Wrocławiu myśli o Urlepie?

1 komentarz
Połowa koszykarskiej Polski po piątkowych wydarzeniach w Łańcucie może zastanawiać się nad tym jak czuje się Filip Struski. Drugie pół – nad tym jak w sobotę w meczu Legii z Kingiem wypadnie Marcel Ponitka. Moją uwagę w piątek najmocniej przykuł jednak I-ligowy obrazek z Wrocławia.

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

OK, przecież wiadomo, że to nieprawda! Połowy, o których piszę powyżej są nie tylko sobie nierówne, lecz na dodatek jedynie przysłowiowe. Przecież wiadomo, że kibice z Włocławka i Ostrowa Wielkopolskiego czekają obecnie głównie na sobotni meczu w Hali Mistrzów. Anwil – Stal to ligowy klasyk, a mowa tu o dwóch bardzo licznych grupach fanów. Rozterkami niespełna 30-letniego skrzydłowego Sokoła Łańcut, czy nieszczególnie wyszukanym słownictwem „tego mniej utalentowanego” Ponitki się raczej nie przejmują.

Trudno. Tu będzie o tym, czym przy okazji wybuchu koszykarskiej empatii w weekend poprzedzający weekend wigilijny przejmuje się niżej podpisany.

Filip Struski – głowa i myśli

Internet jest bezlitosny. Niezbyt rozsądne zagrania Filipa Struskiego z końcówki meczu Sokół – MKS zostało już wczoraj wieczorem rozebrane na czynniki pierwsze,. Te dowcipy o tym, że skrzydłowy drużyny z Łańcuta otarł się o powołanie do siatkarskiej reprezentacji Polski… Przecież wszyscy już to widzieliście?

Podobne też. Wysypało się tego trochę, prawda?

To nie pierwszy w tym sezonie właściwie już wygrany mecz Sokoła, który kończy się jego porażką w przykuwających uwagę okolicznościach. Najpierw była jednopunktowa porażka po trafieniu (jedynym w całym meczu!) Jamesa Washingtona po dogrywce z Zastalem. Później kompletnie niezasłużona porażka z Dzikami w Warszawie – ten prawidłowy blok Adama Kempa, który sędziowie zamienili na dwa punkty, zapewniające beniaminkowi zwycięską jak się później okazało dogrywkę. Teraz to…

Naprawdę nieszczególnie wiele brakowało, by Sokół zamiast 3-10 miał obecnie 6-7. OK, lekka przesada – przecież nie można wygrywać wszystkich zaciętych końcówek, a w poprzedniej kolejce w Gdyni Sokół w podobnym meczu triumfował. Ale 5-8, mimo wszelkich przeciwności nie tylko losu, było naprawdę na wyciągnięcie ręki.

Raz za sto? Tysiąc? Więcej?

Jak często taka sekwencja wydarzeń po siatkarskim zbiciu piłki przez koszykarza w końcówce doprowadziłaby do takiego zakończenia, jakie miało miejsce w piątek w Łańcucie? W piątkowy wieczór przez chwilę głowiłem się nad odpowiedzią na to pytanie rozmawiając z Markiem Łukomskim. Co czuje trener po tak kuriozalnie przegranej końcówce meczu? Spomiędzy wierszy składających się z równie słusznych co standardowych uwag typu „przecież mecz trwał 45 minut, więc nie przegraliśmy go tylko ostatnią akcją” przebijała mocno empatyczna postawa w stylu „ja jak ja – poradzę sobie, bardziej martwię się o głowę Struskiego”.

FIlip, głowa do góry!

Vlade DIvac grał od ciebie trochę lepiej w kosza. OK, w TAMTEJ akcji miał obok siebie Shaqa w jego prime, być może największego podkoszowego potwora jakiego koszykówka widziała, więc mógł się nieco bardziej bać o piłkę będąc w jego pobliżu, niż Ty w piątek. Ale też – Vlade swoim zagraniem właściwie przegrał Sacramento Kings mistrzostwo NBA.

Tej tezy można bronić, nawet jeśli ostatecznie Kings pokonali wówczas w siódmym meczu finału Zachodu 2002 głównie faworyzujący Lakers sędziowie. Ty w piątek Sokołowi pomogłeś przegrać zaledwie jeden z 30 meczów sezonu zasadniczego. Na dodatek gdzieś w połowie stycznia. Wszystko można odrobić.

Aha, paralela z Divacem została wyciągnięta z rękawa przez Łukasza Ceglińskiego.

Suma szczęście w sporcie zazwyczaj oscyluje wokół zera, więc Sokół jeszcze powinien w tym sezonie jakiś mecz wygrać. Albo i dwa. Mowa o tych wygranych przy odrobinie farta. Do utrzymania będzie potrzebował większej liczby zwycięstw, ale to już inna sprawa.

Podobnie jak ta, że w Sokole występuje dwóch najlepszych obecnie snajperów PLK.

1. Terrell Gomez – 21,3 pkt na mecz

2. Tyler Cheese – 21,1

Marcel Ponitka – słowa i czyny

Jakość sportową najlepiej opłacanego polskiego koszykarza Legii nieco bliżej analizowaliśmy kilka dni temu, więc nie będę się powtarzał. Na boiskach PLK brat kapitana naszej kadry w tym sezonie zawodzi. Zastrzeżenie można mieć jednak także do jego postawy obok parkietu. Ostentacyjne lekceważenie uwag trenera podczas meczów w wykonaniu Ponitki można było zauważyć w okolicach ławki rezerwowych Legii już niejeden raz.

W ostatnim meczu FIBA Europe Cup Ponitka spędził na parkiecie niespełna 8 minut. Legia w tym czasie zdobyła tyle samo punktów co rywal. W pozostałych 32 minutach – aż o 39 od niego więcej. Z okolic warszawskiej szatni słychać, że to nic szczególnego. Że od początku tak to miało wyglądać. W sensie, że Ponitka miał w tym meczu być oszczędzany.

OK.

Pod względem przygotowania fizycznego temu koszykarzowi nie można niczego zarzucić, a w sobotę Marcel w świetnie zapowiadającym się meczu z Kingiem powinien być dodatkowo głodny gry. Legia po ubiegłotygodniowym blamażu na Bemowie w starciu ze Śląskiem też. Jeszcze w tym sezonie nie wygrała żadnego meczu z ligowym rywalem, który miałby na koncie więcej zwycięstw niż porażek.

Czy tym razem jej się uda? Dobre pytanie! Czy Marcel Ponitka przejdzie od słów do czynów? Też świetne.

Andrej Urlep – brak słów

Internet bywa niesłychanie pomocny – bez niego nie dowiedziałbym się jakiego bezeceństwa dopuszczają się szefowie wrocławskiego Śląska.

Najbardziej utytułowany polski klub koszykarski powinien lepiej dbać o swoje największe legendy. Po prostu. Koniec, kropka.

– Mogliby przynajmniej z pomocą plastra tę czwórkę na piątkę przerobić. Albo po zdobyciu przez Andreja kolejnego mistrzostwa w 2022 roku po prostu ten baner zdjąć. Nawet jeśli zwykle w takich chwilach zwykło się je raczej wciągać – usłyszałem od jednej z legend koszykarskiego Śląska (i nie był to skonfliktowany z klubem Maciej Zieliński, będący największą z nich).

Baner wciąż wisi sobie tak po prostu. I to w Kosynierce, czyli hali która sama w sobie legendą jest. Nie reaguje prezes klubu Michał Lizak. Widok ten nie kłuje w oczy pełniącego od lat nieformalną funkcję nadprezesa Grzegorza Schetynę, ani pracowników klubu.

Naprawdę? Aż taka znieczulica?

Przecież mówimy tu o hali, w której gra (i to świetnie!) drużyna rezerw, obecny lider Pekao I ligi. Niechby Kuba Piśla czy Szymon Nowicki, rzucając się następnym razem po bezpańską piłkę na parkiet Kosynierki robili to z przeświadczeniem, że warto. Że robią to dla klubu, który – o ile tylko w przyszłości zbliżą się do statusu Zeliga, Zielińskiego czy Urlepa właśnie – będzie potrafił im się odwdzięczyć czymś więcej niż tylko sowitymi kontraktami.

Choćby odrobiną należytego szacunku.

PS. Bez przesady – nie kupuję plotek rozsiewanych w okolicach Mieszczańskiej, że zanim Śląsk kilka tygodni temu postanowił zamienić Olivera Vidina na Jacka Winnickiego, jego szefowie choćby przez chwilę zastanawiali się nad tym, czy nie wybrać numeru telefonu rozpoczynający się od +386.

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

1 komentarz

Daro 17 grudnia 2023 - 00:30 - 00:30

Trener nie ma sie o co bac. Glowa Struskiego jest tak samo pusta jak murzynski beben i juz taka zostanie. Niech sie cieszy ze za swoje rasistowskie podejscie do zagranicznych zawodnikow nie wylecial jak Szczypinski. Tez chodza pogloski ze mobbingowal fizjoterapeltke ktora na ten sezon juz w Sokole pracowac nie chciala. Karma przyszla za jego zachowanie. Szkoda Sokola i reszty druzyny. Gracz jest absolutnie do wywalenia. Nie bylo kolo niego nikogo mogl zlapac pilke.

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet