CZY TY JUŻ POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
Śląsk na wyjazd do Stargardu zabrał bardzo okrojoną kadrę, bo ledwie 10 zawodników, a dodatkowo w tej grupie byli mało grający Mindowicz czy Wiśniewski. Z punktu widzenia kibica z Wrocławia można było więc mieć obawy, jak ten mecz z coraz lepiej grającą Spójnią będzie wyglądał. Pierwsza kwarta sprawiła, że zmartwień tylko przybyło, bo goście nie radzili sobie z mocną obroną stargardzian i przez 10 minut zdobyli tylko 13 punktów.
Trener gospodarzy, Sebastian Machowski, zdecydował się na grę przez długie minuty na dwie wieże, Barreta Bensona i Ajdina Penavę, którzy na ofensywnej desce wyrządzili rywalom sporo krzywdy. Duet środkowych ze Stargardu w pewnym momencie miał więcej zdobytych punktów niż zespół z Wrocławia.
Śląsk musiał się wziąć do pracy i odrobienia strat, co zaczęło się od przyspieszenia gry przez Łukasza Kolendę. Do polskiego obwodowego dołączył szybko Jeremiah Martin, który przed tym spotkaniem odebrał nagrodę za MVP grudnia. Duet polsko-amerykański rozbujał atak Śląska, w którym wreszcie znalazły się otwarte rzuty dla Conora Morgana i Aleksandra Dziewy.
Goście dzięki temu zdołali jeszcze przed przerwą wyjść na minimalne, 1-punktowe prowadzenie. Pierwsza połowa trzeciej kwarty to wojna nerwów, co przełożyło się na masę niecelnych rzutów. Przełamał tę niemoc jako pierwszy Śląsk, w barwach którego uaktywnił się Jakub Nizioł. Skrzydłowy najpierw świetnie ściął po linii końcowej, a potem zamienił pozycję na obwodzie na trójkę.
Spójnia zgasła, brakowało pomysłu na wykreowanie dobrej okazji na zdobycie punktów, ale w grze mimo to trzymały stargardzian zbiórki w ataku. Świetnie w tym względzie w tym spotkaniu wypadł Benson – Amerykanin skończył ten mecz z potężnym double double, 14 punktów i 18 zbiórek, w tym 9 w ataku.
Końcówka trzeciej kwarty już za to nie zawodziła, a wręcz jeszcze bardziej rozbudziła apetyt na dobre granie. Podobać się mógł pojedynek rozgrywających z przeszłością w NBA, bo na skuteczną grę Martina w końcu odpowiedział Courtney Fortson, który albo zdobywał punkty z bliskiego półdystansu, albo świetnie podawał do Penavy.
Spójnia w minutach, gdy na parkiecie nie było ani Martina, ani Dziewy, znów się napędziła i po trójce Fortsona prowadziła +6. Wściekły trener Andrej Urlep szybko do swoich liderów i Śląsk natychmiast odżył. Gospodarze mieli nadal jednak swoje szanse, ale duet Gruszecki-Mathews strasznie mylił się tego dnia z dystansu (3/18 za 3).
Goście zdawali się przejmować inicjatywę, ale kompletnie z rytmu wybiła ich kontuzja Jakuba Nizioła, który z grymasem bólu opuścił parkiet. Fortson za to łapał wiatr w żagle i prowadzenie przeszło na stronę gospodarzy.
Na minutę przed końcem na tablicy wyników po niecelnych rzutach wolnych Dziewy było 78:77. W kolejnych arcyważnych akcjach więcej zimnej krwi zachowali jednak goście – Karol Gruszecki znów nie trafił z daleka, a po drugiej stronie Kolenda skończył akcje z prawej strony. Spójnia miała 22 sekundy na to, by wygrać to spotkanie (-1).
Trener Sebastian Machowski narysował ostatnią akcję, ale raczej na pewno na parkiecie nie wyglądało to tak, jak on sobie wyobrażał. Ostatecznie trudną trójkę na 2 sekundy przed końcem oddawał Jordan Mathews, ten sam który miał 1/9 za 3 do tej pory. Amerykanin jednak w najważniejszym momencie trafił, a hala w Stargardzie wybuchła w euforii.
Goście mieli jeszcze ułamki sekundy na swoją akcję i zrobili wszystko perfekcyjnie – Morgan miał czyściutką pozycję za linią 6,75 metra, ale tym razem nie trafił. Spójnia pokonała więc mistrza i lidera – 80:78.
CZY TY JUŻ POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!