Szeroką ofertę oraz pakiet powitalny 1400 PLN znajdziesz u legalnego bukmachera Betcris – TUTAJ >>
Pamela Wrona: Czy nie jest tak, że zawód trenera często zmusza do odpinania łatek?
Radosław Soja: Jakie trudne pytanie (śmiech).
Mówił pan przed poprzednim sezonem, że nie chce mieć łatki „wieczny asystent”. W Krośnie udało się pracować niemal do końca sezonu w roli pierwszego szkoleniowca, choć nie było to łatwe wyzwanie. Co zatem sprawiło, że zdecydował się pan kolejny sezon spędzić w Łańcucie, u boku trenera Dariusza Kaszowskiego?
Podobał mi się sposób grania zespołu i relacje międzyludzkie, które były w poprzednim sezonie. Czułem, że prorodzinny system to coś, co będzie dawało mi satysfakcję. Jednocześnie mogłem znaleźć się w ekstraklasie i podjąć nowe wyzwanie. Sądziłem, że trenerowi Kaszowskiemu byłbym pomocny, nasze koszykarskie filozofie okazały się być bardzo podobne – obaj nie jesteśmy trenerami, którzy prowadzą drużyny w stylu wojskowym, dajemy zawodnikom wiele wolności, wierząc, że będą się dzięki temu rozwijać i pokazywać nowe możliwości.
Przekonała mnie również sama osoba trenera. Interesowało mnie to, w jaki sposób wygrał ponad 400 spotkań w 1.lidze. Ma w sobie gen zwycięstwa i chciałem to zobaczyć z bliska. Poza tym, mogłem sprawdzić się w czymś, w czym czuję się mocny.
Ma pan na myśli szukanie zawodników zagranicznych?
Zgadza się. Pomyślałem ponadto, że to może być moja droga powrotna do ekstraklasy i w przyszłości do bycia pierwszym trenerem. Trener Kaszowski zasugerował, że potrzebowałby pomocy w szukaniu zawodników zagranicznych. Miał swój koncept, wiedział kogo chce szukać. Było wielu graczy, których odpadało już w przedbiegach, mimo że w mojej ocenie mogliby się sprawdzić na tym poziomie. Kontakty nabyte dzięki doświadczeniu w ekstraklasie i za granicą, sprawiły, że łatwiej było szukać zawodników o konkretnych cechach.
Mimo to, wybory w ocenie innych – przynajmniej początkowo – z wielu powodów wydawały się kontrowersyjne.
Tak już jest, że kibice mają różne opinie i wydają własne osądy. A propos zawodników, o których mowa, byliśmy bardzo dobrze poinformowani. Wiedzieliśmy też, czego szukamy, jakich cech charakterologicznych, nie tylko czysto koszykarskich. Sprawdzaliśmy ich dokładnie i myślę, że nie tylko w szatni wśród pozostałych graczy, ale i na parkiecie udowadniają, że to był dobry wybór.
Odniosłam jednak wrażenie, że nastawienie zaczęło zmieniać się w momencie ogłoszenia transferów.
Uważam, że nie należy kierować się tym, co mówią inni. Trzeba wykonywać swoją pracę i postawić na swoim. Nie mamy dwóch zawodników od jednego agenta. Każdy jest od kogoś innego, a przypadkiem złożyło się, że kiedyś ze sobą grali. I owszem, był pomysł na czwartego obcokrajowca z Atlanty – bardzo dobrego gracza, który podpisał kontrakt w Hiszpanii, miał ciekawsze oferty i się na nas ostatecznie nie zdecydował.
I wydaje mi się, że rzeczywiście ludzie zaczęli się z nami liczyć. Nawet w przedsezonowych zabawach, które zainicjowano na Twitterze, część kibiców nie stawiała nas na ostatnim miejscu. Te transfery tylko to potwierdziły.
Otoczył się pan osobami, z którymi miał przedtem możliwość współpracować.
Sądzę, że w takich warunkach, w jakich jesteśmy i przy środkach, jakie mamy na zespół i organizację, szukaliśmy jak najbardziej optymalnych rozwiązań. Ludzie sprawdzeni są zdecydowanie pewniejsi i bezpieczniejsi. Znałem Marcina Wita (asystent – przyp.red), który pracował razem ze mną i Alessandro Magro w Dąbrowie Górniczej, Dorota Murska (kierownik – przyp.red) zresztą to samo.
Z Julianem Jasińskim współpracowałem w zeszłym sezonie w Krośnie, ale był to wybór trenera Kaszowskiego, któremu bardzo się spodobał i chciał go mieć w swoim zespole. A Lee Moore? – chyba nie trzeba tłumaczyć.
Jak ważne w pana pracy jest zdanie szkoleniowca Alessandro Magro?
To trener, który po dobrym sezonie w Polsce udowodnił swój profesjonalizm w lidze włoskiej. Oczywiste jest, że gdy spotyka się osoby, od których można się wiele nauczyć, to warto jest z tego korzystać. Dotychczas spotkałem przynajmniej trzech trenerów, którzy mają ogromną wiedzę. Z dwoma utrzymuję stały kontakt, natomiast trzeci Raul Jimenez niestety już nie żyje.
To są rzeczy, które dla młodego trenera są bardzo istotne i nieocenione, by mieć swojego mentora, którego można o wszystko zapytać i na nim polegać. Nie ukrywam, że bardzo często korzystam z pomocy Alessandro Magro, a także Nemanji Jovanovicia. Cieszę się, że mogę nazwać ich swoimi przyjaciółmi.
Niespodziewanie szybko przyszło panu zostać tym „pierwszym”. Co pan czuł, gdy dowiedział się, że jeszcze przed rozpoczęciem sezonu będzie pan jednak w innej roli?
To była długa rozmowa z trenerem Kaszowskim, który dodał mi mocnej otuchy, mówiąc, że poradzę sobie w tej roli.
A co czułem? Czułem, że będę musiał poświęcić wiele czasu i spędzić wiele godzin nad rzeczami, o których nie myślałem wcześniej. Dużo pewności siebie dała mi przygoda w Krośnie, miałem już swoje odczucia co do samodzielnego prowadzenia zespołu. Pomyślałem wówczas, że takich wyzwań trzeba się podejmować. Miałem wsparcie zawodników i czułem, że jesteśmy w tym razem.
Kluczowy był czas. Gdyby było go więcej, mógłby podjąć pan wówczas inne decyzje?
Pytasz, czy wziąłbym Sokoła Łańcut do prowadzenia jako pierwszy trener? Myślę, że nie. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, natomiast wydaje mi się, że bym się mocno zastanawiał, mając świadomość, jak dużą transformację musi przejść organizacja, by zmierzyć się z czołowymi zespołami w kraju.
W innej sytuacji, prawdopodobnie byłyby jakieś korekty. Uważam jednak, że trener Kaszowski, który na tym stanowisku był przez wiele lat, miał nosa do zawodników i do ludzi. Ci gracze sukcesywnie robili postępy, niekiedy się odbudowywali i wracali na właściwą ścieżkę swojej kariery.
Poznając drużynę od środka, utwierdziłem się w przekonaniu, że jest tu spory potencjał. To nie brało się znikąd, że od zawsze panuje tu rodzinna atmosfera, a Ci zawodnicy walczyli dla niego, dla klubu i dla miasta, wreszcie ostatni sezon kończąc historycznym awansem.
Jakie jest nastawienie beniaminka do pierwszego sezonu w ekstraklasie?
Nasze sparingi, które rozegraliśmy w okresie przygotowawczym mogły napawać nas optymizmem i wiarą w to, że możemy rywalizować na tym poziomie. To, w jaki sposób pracują zawodnicy i sztab trenerski, pokazuje, że może być to bardzo ciekawy sezon. Czujemy, że będzie sporo pozytywnych niespodzianek.
To szczególny moment dla klubu i lokalnej społeczności.
To ogromne wydarzenie dla miasta i organizacji. Da się to odczuć. Wszyscy ciężko pracują, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Marzyłoby się pokazanie z jak najlepszej strony, danie radości kibicom, którzy kupili bilety, a te sprzedały się bardzo szybko. Wszyscy tu żyją koszykówką, ale musimy uczyć się jej na najwyższym poziomie.
Co – na tle innych zespołów – ma wyróżniać Sokoła?
Ostry dziób (śmiech). Chcielibyśmy utrzymać DNA klubu, czyli dobrą atmosferę wśród zawodników, wspólne dążenie do celów, zwłaszcza zwycięską mentalność, a przynajmniej zaangażowanie i waleczność.
Dla beniaminka nie ma łatwego terminarza, jakikolwiek by on nie był. Trzeba być przygotowanym do każdego spotkania, pracować nad poprawą wszelkich mankamentów, a przede wszystkim budować kulturę zwycięzców, o którą nie będzie łatwo beniaminkowi. Wierzę, że pomysły, które mamy, jak i nasz potencjał ludzki będzie w stanie to osiągnąć. Chcę, aby zawodnicy się rozwijali, co przybliży nas do osiągnięcia wyznaczonego celu, czyli utrzymania się w lidze.
W zespole będą grali Ci, którzy będą najlepsi dla zespołu w danym momencie. Chłopcy, którzy mają mniej doświadczenia na takim poziomie, mogą wywalczyć sobie większe role w zespole ciężka pracą i dobrymi występami.
Czy jest coś, co teraz stoi na przeszkodzie?
W tym momencie, brakuje nam czterech zawodników, by móc intensywnie trenować. Od dłuższego czasu nie możemy pracować w pełnym składzie, bo jesteśmy osłabieni brakiem kontuzjowanych Mateusza Bręka i Juliana Jasińskiego. Musimy koncentrować się na tym, co mamy. Natomiast dołączył do nas czwarty koszykarz z zagranicy (Quinterian Latrell McConico – przyp.red), zatem trzeba być dobrej myśli.
W tym sezonie udowadnia pan, że łatka została niesłusznie przypięta?
Raczej sam ją sobie przypiąłem. W tej lidze jest wielu dobrych trenerów, jest konkurencja, są też świetni fachowcy, którzy pozostają bez pracy lub podejmują ją w niższych ligach. To czas, żeby wykorzystać szansę, pokazać, czego do tej pory się nauczyłem. Jeśli wszyscy wokół będą stawać się lepsi i przekujemy to w zwycięstwa, będę bardzo szczęśliwy.
Szeroką ofertę oraz pakiet powitalny 1400 PLN znajdziesz u legalnego bukmachera Betcris – TUTAJ >>