Michał Tomasik: Głosy sugerujące, że King może okazać się wymagającym rywalem w finale, były całkiem dobrze słyszalne, ale chyba nikt nie spodziewał się, że dwa pierwsze mecze przegracie we Wrocławiu różnicą 38 punktów. Co się stało ze Śląskiem?
Jakub Nizioł: Największą różnicą w grze obu drużyn robi zaangażowanie. Statystycznie nasze drużyny wypadają podobnie, ale to jak wyglądaliśmy w drugiej połowie niedzielnego meczu jest po prostu nie do zaakceptowania. Będziemy musieli sobie o tym porozmawiać z resztą kolegów.
Wasz rywal prowadzi 2-0, rywalizacja przenosi się do Szczecina, ale to wciąż wy jesteście obrońcą tytułu mistrzowskiego i najlepszą drużyną sezonu zasadniczego. Wciąż macie swoje plany i marzenia?
Dobrze wiemy o tym, że cała Polska kibicuje Kingowi i oprócz wsparcia naszych, wrocławskich kibiców nie możemy liczyć na inne. Obowiązuje zasada „bij mistrza”. King prowadzi 2-0 i jest to dla nas ciężka sytuacja, ale nie taka, z której nie da się wyjść. Wiemy po co pojedziemy do Szczecina. Bardzo ważny będzie trzeci mecz, bo jeśli znów przegramy, zakopiemy się na dobre i nasza sytuacja stanie się jeszcze cięższa.
W obu meczach finałowych mieliście kłopot nie tylko z powstrzymywaniem ataków Kinga, ale także z rozpędzeniem własnej ofensywy, szczególnie w niedzielę. Na czym polega wasz największy problem?
Koszykarsko wszystko jest ok, natomiast brakuje zaangażowania. Próbujemy wygrywać mecze indywidualnymi akcjami, łącznie ze mną. Nikt nie ma w tym złych intencji, ale nie wychodzi nam to kompletnie. Nie chcę skłamać, ale wydaje mi się, że w niedzielę po raz pierwszy rozegraliśmy w tym sezonie mecz, w którym nie zaliczyliśmy nawet 10 asyst, a King świetnie dzieli się piłką, ma wiele otwartych pozycji. W drugiej połowie Zac Cathbertson się nie mylił, rzucając zza łuku i tej przewagi nie zdołaliśmy już odrobić. Powtórzę: nasze zaangażowanie w tej części gry było nie do zaakceptowania.
Kluczowy moment sezonu, walka o złoto, a wam brakuje zaangażowania? Jak to wytłumaczyć?
Nasza drużyna przeszła w tym sezonie dużą metamorfozę, role w zespole zmieniały się nawet przed samym playoff. W trakcie rozgrywek dołączyło do nas 4-5 nowych zawodników. Oczywiście, to nie tłumaczy braku zaangażowania. Trener nam powtarza przed meczem po kilkanaście razy, że każdy wchodząc na boisko musi dać z siebie 100 procent, bez względu na to czy wchodzi na 5 minut, czy na 35. Sytuacja trudna do wytłumaczenia, ale w tym momencie chodzi już głównie o nasze koszykarskie ego. Musimy pokazać, że jesteśmy w stanie coś jeszcze z tego finału wyciągnąć, a nie oddać serię Kingowi tak naprawdę za darmo.
Jak dużym problemem jest dla was to, że sposób gry, mając przeciwko sobie najczęściej większego Zaca Cuthbertsona, musiał zmienić wasz lider Jeremiah Martin?
To na pewno problem, który musimy przeanalizować. Nie ulega wątpliwości, że trener Kinga dobrze poustawiał matchupy, wystawiając na Jeremiah tak dużego obrońcę. Ale ja nie mam wątpliwości, że Martin jest najlepszym koszykarzem PLK. Jestem pewien, że podniesie się i w kolejnych meczach poprowadzi nas – może do zwycięstw, może do lepszej gry. Parkiet pokaże.
W niedzielę Martin trafił aż cztery razy za 3, choć rzut z dystansu nie jest jego najsilniejszą stroną, ale wciąż przegraliście bardzo wyraźnie. To smuci jeszcze bardziej?
Smutni jesteśmy na pewno, przede wszystkim z tego powodu, że nasi kibice nie zasługują na to, by oglądać taką grę w naszym wykonaniu. Właściwie – nie wiem co więcej jeszcze miałbym powiedzieć? Nie było zaangażowania na takim poziomie, na jakim powinno być i to jest najlepsze podsumowanie obu meczów we Wrocławiu.
Spoglądając na waszą ławkę rezerwowych, im bliżej było końca meczu, tym bardziej można było odnieść wrażenie, że drużyna traci kontakt z trenerem. To tylko efekt frustracji wydarzeniami z boiska czy może jakiś głębszy problem?
Nie od dzisiaj wiadomo, że kiedy idzie dobrze, to łatwo być pozytywnym i przybijać piątki. Gdy w najważniejszym momencie sezonu przegrywa się 0-2 z drużyną, z którą ma się świadomość, że rywalizacja powinna wyglądać zupełnie inaczej, frustracja narasta. Na szczęście mamy teraz kilka dni, by porozmawiać z chłopakami w szatni. Mógłbym tu wymyślać jeszcze niestworzone rzeczy, ale jak nie będzie w naszej grze odpowiedniego zaangażowania, ta seria po prostu skończy się w czterech meczach.
5 komentarzy
Co te lizusy widzą w tym Ślasku, jakby to była jakaś wielka genialna drużyna. Nieładnie Panowie redaktorzy. Prawda jest przecież inna. Śląsk zawdzięcza, swoją grę w finałyach, tylko dzięki zbigowi okoliczności. to prawda, że zajeli pierwsze miejsce w lidze, ale jakby inaczej się ułożyły pary plejofów, to zespół ten, nie miałby prawa awansu ponieważ nie wygrałby ani z Anwilem ani że Stalą Ostrów. Patrząc na ich grę to rzygać się chce. Należy tu jeszcze wspomnąć ich występachach w Pucharach Europy. Była to jedna wielka kompromitacja Mistrz Polski. Niech oni się cieszą, że uda im się zdobyć srebrny medal. Pozdrawiam wszystkich znawców basketu.
Ślask wygrywał w tym sezonie z Ostrowem ( dość niedawno) i z Włocławkiem. Jeśli jest tak słabą drużyną jak piszesz to co powiedzieć o pozostałych . Problemem jest na pewno zmiana trenera który moim zdaniem się pogubił. Miesza składem , nie eyoracował systemu obrony ani ataku. Drużyna nie ma charakteru bo trener nie umie ich mentalnie zmotywować.
Cóż… Patrząc na tabelę rundy zasadniczej to nie przypadek, że Śląsk znalazł się w finale i rywalizuje z Kingiem a drużyny, które wymieniłeś były słabsze i odpadły, więc idąc tym tokiem myślenia lepiej żeby tam nie dotarły, jeśli to Śląsk jest taki „słaby”. King Szczecin nie gra fantastycznie,ale skutecznie i szybko kontroluje grę, jednak jest w zasięgu Śląska. Faworytem jest teraz King, ale póki nie wygrał 4 spotkań nie wręczajmy medali.
Goń się cieciu, Cała Polska w cieniu Śląska !!!
Śląsk jest Mistrzem!