BETCRIS PROPONUJE TRZY FREEBETY ZA TRZY KUPONY – SPRAWDŹ JUŻ TERAZ!
Michał Tomasik: Słyszałem, że po zwycięstwie w drugim meczu finałowym wszedł pan do szatni i powiedział coś w stylu „trzymaliście się mojego planu, to jakoś to wyszło”. Na tym oschłym komunikacie zakończył pan przemowę po 27-punktowej wygranej, czy też padły jeszcze jakieś słowa?
Arkadiusz Miłoszewski: Moja wypowiedź była nieco bardziej szczegółowa, bo chwaliłem zespół, że trzymał się planu, który rozrysowałem przed meczem zarówno w ataku, jak i w obronie. Ale żarty żartami – moim zawodnicy znają moje poczucie humoru i zazwyczaj je kupują. Po chwili powiedziałem jednak już zupełnie serio, że są niesamowici i bardzo mocno im tego występu gratuluję. Oczywiście, musiałem jeszcze dość szybko dodać, że to jeszcze nie koniec walki w finale. Taka prawda – prowadzimy tylko 2:0.
Tylko i aż – to już połowa liczby zwycięstw wymaganych w finale do zdobycia złota, a dwa kolejne mecze rozegracie przed własnymi kibicami.
Jasne, w związku z czym zakomunikowałem też swoim podopiecznym, że nie wyobrażam sobie, abyśmy musieli jeszcze w tym sezonie do Wrocławia wracać. Przekonywałem ich, że coś takiego jak magia Śląska istnieje. Nie mówię tylko o wielkich drużynach z tego miasta z przeszłości, mam na myśli także obecny zespół. On nieprzypadkowo grał w EuroCup. To wciąż bardzo dobra drużyna, nie możemy jej dać wrócić do tego finału. Ale musimy być na przygotowani na to, że może się nagle odrodzić.
Bilety na środowy mecz w Szczecinie zostały już wyprzedane. Liczycie, że w waszej hali poczujecie magię Kinga?
Oczywiście, z tyłu głowy mam taką myśl, że gdy nadejdzie ten środowy wieczór to nasi kibice będą nas dopingiem nieśli po zwycięstwo. Mam bardzo skoncentrowany na osiągnięciu celu zespół, ale jeśli dopadnie nas jakiś kryzys, wsparcie fanów może mu pomóc. Zrobimy wszystko, aby dokończyć dzieła w Szczecinie, lecz musimy pamiętać, że to nie będzie łatwe. Śląsk wciąż może być groźny.
Jednym z kluczowych pomysłów na powstrzymanie ofensywy Śląska w dotychczasowych meczach okazał się ten z posłaniem Zaca Cuthbertsona na Jeremiah Martina. Od dawna chodził panu po głowie?
Od dłuższego czasu. Ale to jest tak, że trener Miłoszewski nagle coś odkrył tuż przed rozpoczęciem finału. Zac zajmował się utrudnianiem życia rozgrywającym rywali już wcześniej. Tak było chociażby w ostatnim meczu półfinałowym ze Stalą, gdy wyszedł bronić Aigarsa Skele i zapewniliśmy sobie awans. Wcześniej pamiętam też, że posyłałem go podczas meczu ze Spójnią na Courtneya Fortsona. To może nieco inny przypadek, ale był też jeden mecz z Anwilem, gdy dużo złego robił nam Victor Sanders i Cuthbertson też go nieźle ograniczył. Na pewno jego gra przeciwko rozgrywającym rywali nie jest dla nas niczym szczególnie nowym, wynika z naturalnej ewolucji zespołu.
Czego spodziewa się pan po trzecim meczu w Szczecinie?
Niesamowitej atmosfery, bo już wiemy, że wszystkie bilety zostały wyprzedane. Słyszałem, że w trakcie samej drugiej połowy niedzielnego meczu we Wrocławiu sprzedał się tysiąc wejściówek na piątkowe spotkanie nr 4. A sportowo – spodziewam się, że Śląsk coś w swojej grze zmieni, bo przecież musi. Musimy to pilnie obserwować. I reagować, ale nie zatracać swojego stylu gry. Dostaję ostatnio wiele wiadomości, że naszą grę ludziom przyjemnie się ogląda. To strasznie mnie cieszy, bo radość w życiu jest naprawdę ważna. Zwycięstwa zwycięstwami, ale jeśli sprawiamy swoją grą ludziom radość – to też jest cholernie istotne.
Po pierwszym meczu we Wrocławiu Bryce Brown twierdził, że poniekąd wzorujecie się na Golden State Warriors. Faktycznie tak jest? Ogląda pan regularnie NBA?
Nie w sezonie zasadniczym, bo irytuje mnie patrzenie na to jak tak bardzo utalentowani niektórzy zawodnicy NBA sobie bimbają. Ale playoff oglądam. A czy jesteśmy trochę jak Warriors? Może trochę, bo prezentujemy ofensywny basket. Ale Warriors w tym sezonie już odpadli, a my wciąż gramy. Różnica jest taka – oczywiście zachowując proporcje – że my w końcówce sezonu zaczęliśmy naprawdę dobrze bronić. Mieliśmy z tym duży problem na początku rozgrywek, ale na szczęście im bliżej jego końca, tym mniej o nim pamiętamy.
Wciąż twierdzi pan, że trójki nie są w koszykówce najważniejsze? W piątek trafiliście ich 13, w niedzielę 15. Sporo.
Tak, upieram się, że to dla nas jedynie dodatek, taki bonus, nagroda za dobrą obronę. To jednak od niej zaczynają się nasze sukcesy.
Wielokrotnie powtarzał pan też, że łatwiej gra się wam w sytuacji, w której niewielu na was stawia. Mam złe wiadomości – po dwóch zwycięstwach we Wrocławiu bezspornie jesteście już faworytem tego finału. I to dość zdecydowanym.
Faktycznie, trochę niefajnie. Ale coś wymyślę. Już wiem nawet co – słyszałem, że Justin Bibbs po pierwszym meczu finałowym mówił w wywiadzie u was, że oni wciąż czują się lepsi od nas. Myślałem o wykorzystaniu tego do zmobilizowania drużyny przed meczem nr 2, ale w końcu tego nie zrobiłem. Powiem też w szatni, że Martin wyszedł i powiedział, że jesteśmy słabi.
Ale on niczego takiego nie powiedział. Po pierwszym meczu nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.
Trudno, skłamię. Rzadko to robię, ale jeśli będę musiał, bo zauważę, że zespół potrzebuje dodatkowej motywacji – nie zawaham się, zacznę kłamać.
BETCRIS PROPONUJE TRZY FREEBETY ZA TRZY KUPONY – SPRAWDŹ JUŻ TERAZ!
1 komentarz
Co to jest środkowy wieczów? Która to dokładnie godzina? Korekta znowu śpi?