Odpowiedzi pozornych, bo umówmy się – mistrzostwa NBA nie wygrywa się w grudniu. A tym bardziej nie w październiku (to do was, świętujący kibice Boston „O Patrzcie, Nie Ma Ime Udoki, Nie Ma Tego Większego Williamsa, A I Tak Rządzimy w NBA” Celtics).
Ale nie ma to jak radość z tego, że już po pierwszej nocy, przy porannej kawie można się pokusić o kilka zdecydowanie przedwczesnych wniosków.Takich, które mogą zostać brutalnie zweryfikowane. Niektóre jeszcze przed zakończeniem tego tygodnia.
76ers już nie są zespołem Joela Embiida
Bardzo śmieszne, prawda? Mówimy o gościu, który w dwóch poprzednich sezonach był drugi w głosowaniu na MVP i w rozpoczętym ma po tę nagrodę w końcu sięgnąć. Po prostu – wziąć jak swoją.
No to spójrzcie na pierwszą kwartę meczu Celtics – 76ers. Ze względu na dwa szybkie faule na ławkę szybko siada Al Horford. Celtics muszą przeciwko Embiidowi posłać Noah Vonleha. Tak, tego gościa, który grał w ciągu ośmiu lat w ośmiu klubach NBA, a w poprzednim sezonie musiał szukać koszykarskiego szczęścia w Szanghaju.
Aż się prosi, by Embiid wykorzystał przewagę wzrostu, siły i – przede wszystkim – umiejętności?
Doc Rivers i James Harden nic sobie z tego nie robią. Embiid kilka minut później siada na ławkę. Nie trafiając po drodze choćby jednego rzutu. Ba, żadnego nie oddając.
Tegoroczni 76ers mieli być najlepszą drużyną, jaką kiedykolwiek miał Embiid. Póki co nie wyglądają nawet jak jego drużyna. James Harden zdobył 35 punktów z 14 rzutów, dołożył do tego 8 zbiórek i 7 asyst. Wyglądał jak James Harden z Houston Rockets.
Duet Tatum/Brown – najlepszy w NBA, kontrakt tego drugiego też
Wniosek banalny, ale po tym jednym spotkaniu zasadniczo nie do zbicia. Choćby człowiek się nie wiadomo jak starał. 70 punktów z zaledwie 44 rzutów i zaledwie – jak na ich dokonania z wiosennego play-off – 7 strat.
70 w meczu inaugurującym sezon po raz ostatni zdobyli Wilt Chamberlain i Jerry West w 1726 1969.
Pomyśleć, że Celtics kładli na stół tego Browna, gdy Nets pytali latem „a kogo moglibyście nam oddać na Kevina Duranta?”. Jaylen jest w tej chwil, z zawodników kalibru All-Star – wyjmując tych będących jeszcze na debiutanckich kontraktach – właścicielem najkorzystniejszego dla klubu kontraktu w NBA. Dopiero w kolejnym sezonie zacznie zarabiać ponad 30 mln dol.
Mówicie, że Brown nie załapał się do ostatniego Meczu Gwiazd? Że po trzech miesiącach poprzedniego Celtics szorowali po mieliźnie tabeli Konferencji Wschodniej? Minęło zaledwie 9 miesięcy. A jednak jakby lata świetlne.
Russell Westbrook wcale nie jest taki najgorszy!
W drugiej kwarcie meczu z Warriors zawodnik, którego LeBron James sam sprowadził do Lakers, a teraz najchętniej obwiniłby go również za zmiany klimatyczne, zagrał kilka naprawdę fajnych akcji. I nawet kolegom z zespołu umiarkowanie przeszkadzał.
Serio, widywaliśmy go w gorszej formie. A i po kontuzji ani śladu.
Że nie uratował Lakers? A LeBron James (31/14/8) uratował? A Anthony Davis (27/6) uratował?
Oczywiście, że Westbrook miał lepszy +/- od wyżej wymienionych! Oczywiście że minus – ale tylko 6 (LBJ -9, AD -21).
Oczywiście, że nic nie może uratować tych, którzy zainwestowali swoje pieniądze w Lakers.
Wiseman nigdy nie będzie lepszy od Kevona Looneya
Skoro o – jakże często wprowadzającym w błąd – wskaźniku +/- mowa, jego królem po pierwszej nocy został Kevon Looney. Wykonał +30. W ciągu zaledwie 21 minut.
James Wiseman, największa podkoszowa nadzieja Warriors, będzie najpewniej po tym meczu chwalony. Nie doznał kontuzji , zdobył 8 punktów i 7 zbiórek. A w ciągu jego 17 minut gry jego zespół był gorszy (!) od Lakers jedynie o 11 punktów.
Dla wszystkich, którzy myślą, że Wiseman niczym młoda gazela pięknie porusza się po parkiecie, a kwadratowy Kevon Looney potrafi tylko stawiać zasłony i bić się o zbiórki:
Wiseman nigdy nie będzie tak dobry jak Looney. NIGDY!