CZY TY JUŻ POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
Śląsk wygrał, ale po sobotnim hicie także Legia ma powody do optymizmu. Debiut nowego rozgrywającego Kyle’a Vinalesa wypadł obiecująco. Doświadczony Amerykanin – niezależnie od 22 punktów – daje zespołowi z Warszawy energię, jakiej jej bardzo brakowało, nawet jeśli wiąże się to z pierwiastkiem szaleństwa.
Goście byli wyraźnie lepsi w pierwszej połowie. Po serii trójek Travisa Leslie prowadzili nawet 44:34. Kilka razy obronę Śląska zaskoczył Vinales, wreszcie na pewniejszego siebie wyglądał Grzegorz Kulka. Warszawiacy kilkupunktową przewage mieli jeszcze po przerwie.
Śląsk, choć grał bez swoich bardzo ważnych skrzydłowych (Ramljaka, Nizioła i wciąż Karolaka) okazał się jednak na tyle mocnym zespołem, że dość spokojnie przejął mecz. I zdecydowała o tym nie tylko mocna, systemowa obrona, która zatrzymała Legię na 15 punktach w ostatniej kwarcie.
Okazało się, że to Andrej Urlep może mieć rację, cierpliwie czekając na Justina Bibbsa (18 pkt.), a nie wszyscy kibice nawołujący od miesięcy o zwolnienie Amerykanina. Potwierdziło się, że Aleksander Dziewa coraz lepiej rzuca za 3 pkt. (3/4 z dystansu), co czyni obronę przeciwko niemu już naprawdę bardzo trudną. Jeremiah Martin zaś przypomniał, dlaczego to on jest w tym momencie liderem wyścigu o nagrodę MVP sezonu.
Legia wpędziła się w kłopoty serią głupich przewinień na początku czwartej kwarty, przez co do końca nie mogła już bronić na swoim wysokim poziomie. Tak mądry zespół jak Śląsk wykorzystał to bez litości.
Wrocławianie wygrali mając 6 graczy, którzy byli w stanie zdobyć punkty i przy najgorszym w sezonie (1-12 z gry) występie Łukasza Kolendy. Mistrz siedzi mocno na tronie i ma potencjał, aby grać jeszcze dużo lepiej.
CZY TY JUŻ POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
