Trener Ertugrul Erdogan po porażce w pierwszym meczu w kotle postanowił zamieszać naprawdę solidnie – wstawił aż 3 nowych zawodników do pierwszej piątki (Kolenda, Dziewa, MItchell) i… zaliczył spektakularną katastrofę w pierwszych minutach gry. W połowie kwarty było już nieprawdopodobne 1:16, Bruce Brown miał na koncie 3 celne trójki, a gracze Śląska w ataku wyglądali, jakby po raz pierwszy poznali się godzinę przed meczem.
Pod koniec kwarty było już nawet 27:12 dla gości, po dobrej zmianie Filipa Matczaka i trafieniach Tony’ego Meiera. Sprawy zaczęły jednak zmieniać się radykalnie, gdy na boisku pojawił się zestaw rezerwowych Kinga, którzy tym razem zupełnie nie dawali sobie rady. Śląsk ruszył do szturmu, kilka ważnych punktów zdobył Jakub Nizioł, a Jeremiah Martin zaszokował wszystkich (zwłaszcza obronę Wilków) dwoma trafieniami zza łuku z rzędu.
Po efektownej serii 17:2 i przy genialnej atmosferze w rozgrzanej do czerwoności Hali Stulecia Śląsk dogonił rywala (29:29), a do przerwy było „tylko” 39:36 dla Kinga.
Czasem przełom następuje w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Po niemądrym przewinieniu technicznym Arkadiusz Miłoszewski przywołał i ofuknął Zaca Cuthbertsona, ale nie zdecydował się posadzić go karnie na ławce. Ten pięknie się zrewanżował trenerowi – trafiając aż 3 razy z rządu za 3 punkty. Obrona Kinga wybijała – znów apatycznemu – Śląskowi jakąkolwiek sensowną ofensywę z głowy i przewaga gości rosła – po 30 minutach było już 66:51 dla Morskich Wilków.
Gdy przewaga koncertowo grających i dominujących atletycznie gości przekroczyła 20 punktów na 7 minut przed końcem (74:53), w Hali Stulecia zrobiło się szokująco cicho, a kryzys Śląska sięgnął zenitu. Niemoc znów miały przełamać rzuty Justina Bibbsa, znów nic to nie dało.
Emocji nie było – mecz zamknął serią znakomitych, indywidualnymi akcjami Alex Hamilton, ośmieszając wręcz obrońców swoim niespiesznym stylem. Trenerzy zdążyli dać pograć zawodnikom z końca ławki, a wrocławska publiczność skierowała się do wyjścia, nie czekając na ostatni gwizdek.
Fantastyczny King prowadzi zatem w finale 2:0 i ma teraz przed sobą dwa mecze na własnym parkiecie. Czy my w ogóle wrócimy jeszcze na mecze do Wrocławia?
Pełne statystyki z meczu Śląsk Wrocław – King Szczecin >>
3 komentarze
Niesamowita jest ta dominacja Kinga w tych dwóch meczach. Fizyczność, atletyzm, realizacja założeń w obronie, egzekucja w ataku. Jeszcze jakby tego było mało, ponadprzeciętnie odpalili za trójkę. Imponujące. Śląsk odbija się od nich jak od ściany. Dramatyczny Kolenda, wiecznie rozpłakany Dziewa i ten cały zaciąg zagranicznych przeciętniaków (Mitchell!). Zeszłoroczny Śląsk z tegorocznego zrobiłby marmoladę…
To bardzo interesujące, że wg redaktora Sobiecha mecz koszykówki kończy się ostatnim gwizdkiem. Chyba ktoś tu koszykówkę ogląda na flashscorze…
Pisałem po pierwszym meczu, że jeśli WKS przegra drugi mecz ( dzisiejszy) to przegra final 4:0. Podtrzymuje, King zdeklasował, są w gazie, nakręceni, świetna taktyka Miloszewskiego. W piątek mamy nowego mistrza Polski.