ZAJRZYJ NA NASZ KANAŁ NA YOUTUBE – DAJ SUBA!
– O nie, to nie tak jak myślicie, ja tylko do toalety! – jeden z kibiców Legii poczuł się wywołany do tablicy samym wzrokiem kilku fanów siedzących obok.
Faktycznie, obrazek był wymowny. Był jednym z kilkudziesięciu sympatyków Legii, którzy zerwali się na równe nogi wraz z końcem trzeciej kwarty niedzielnego (niedoszłego) szlagieru PLK. Większość ze wstających nikomu z niczego się nie tłumaczyła. Chwyciła kurtki w ręce i udała się do wyjścia.
Legia przegrywała różnicą 36 punktów.
– Momentami graliśmy jak juniorzy, na pewno zbyt miękko – przyznawał na pomeczowej konferencji prasowej trener Legii Wojciech Kamiński, a siedzący obok Grzegorz Kamiński przepraszał kibiców za „brak koncentracji”.
Ta sama płyta
Warszawianie w tym sezonie na własnym parkiecie łącznie z 11 meczów (licząc z występami w Lidze Mistrzów) wygrali zaledwie cztery. Stołeczni dziennikarze zadający po kolejnych niepowodzeniach pytania o ich przyczyny, mają nie mniejsze poczucie deja vu niż udzielający mniej więcej tych samych odpowiedzi trener.
Tak naprawdę sytuacja Legii od dwóch miesięcy – bo już wówczas było tak naprawdę jasne, że coś tu, przepraszam za słowo, „strukturalnie” nie gra – zmieniła się jedynie o tyle, że Devyna Marble’a w składzie zastąpił Billy Garrett. A że obaj pozostają na liście płac klubu, kolejnych przetasowań personalnych trudno się spodziewać. Wicemistrzów Polski chyba na nie po prostu nie stać.
Ani finansowo, ani mentalnie.
Zazwyczaj w przypadku drużyny, która nie spełnia przedsezonowych oczekiwań i ma ograniczone możliwości dokonywania zmian w składzie w grę wchodzi wymiana trenera. Ale na nią w Legii się nie zanosi. Kamiński bije się w piersi i regularnie przypomina, że bierze odpowiedzialność za budowę tego składu. A Jarosław Jankowski dobrze pamięta wydarzenia sprzed roku, gdy Legia ruszając do play-off z szóstego miejsca zameldowała się w wielkim finale. Prezes klubu regularnie różnymi, mniej lub bardziej oficjalnymi kanałami, wysyła sygnały wsparcia dla trenera.
W poprzednim sezonie kluczowe dla Legii były wyjazdowe wygrane w play-off – w Ostrowie Wielkopolskim i Włocławku. A wcześniej – regularne zwycięstwa na parkietach rywali w FIBA Europe Cup.
W obecnym sezonie sytuacja się, przynajmniej póki co, w pewnym stopniu powtarza. I w PLK (4-2 na wyjeździe, 4-4 w domu) i w Lidze Mistrzów (1-2, 0-3) warszawski zespół lepiej gra przed obcymi kibicami.
Inna sprawa, że oprócz zwycięstw w Gdyni i Ostendzie Legia nie ma na koncie szczególnie cennych wygranych wyjazdowych: trudno za takie traktować wygrane z walczącymi o utrzymanie drużynami z Lublina, Bydgoszczy i Łańcuta.
Powody do optymizmu?
Legia je miewa. Nie tylko na papierze. Przecież jeszcze tuż przed świętami wygrała dwumecz z Treflem i Arką. Mniej więcej w tym samym czasie Anwil, który może być rywalem Legii w walce o półfinał, z obiema trójmiejskimi drużynami przegrał.
Poprzedni sezon Legii odmieniło pozyskanie w styczniu Roberta Johnsona jr. Aby odwrócić losy obecnego, stołeczny zespół potrzebuje podobnego ruchu transferowego. I to znów z udziałem kolejnego zawodnika obwodowego. Nawet, jeśli przy tercecie Ray McCallum – Billy Garrett – Łukasz Koszarek wydaje się, że nie ma dla niego miejsca.
Oj, jest. Noworoczny mecz ze Stalą potwierdzi to dobitnie.
McCallum to szalenie utalentowany zawodnik, przyjemny do oglądania. Za młodu NBA wypluła go ze względu na brak centymetrów i – przede wszystkim – szybkości. Wiosną Amerykanin skończy 32 lata. Jego ograniczenia rzucają się w oczy już na zdecydowanie niższym poziomie.
Garrett też demonem szybkości nigdy nie był. Trudno go traktować jako potencjalne zbawienie na pozycji nr 1. Póki co w Legii zaliczył więcej strat (11) niż asyst (8). Wcześniej grając trzy mecze w barwach Arki spisywał się w tym elemencie gry podobnie (8-4). Ale trener w niego wierzy. Mocno.
O szybkości, którą dysponuje kończący za chwilę 39 lat Łukasz Koszarek nie będę się szerzej rozwodził. Przez szacunek dla całokształtu kariery dyrektora sportowego reprezentacji Polski ani słowem też nie wspomnę o aspektach sportowych jego noworocznego występu przeciwko Stali. Zapamiętam z niego tylko ten wyrażający pytanie „ale o co ci jeszcze chodzi?” wyraz twarzy, gdy przy ponad 30-punktowej przewadze gości Mateusz Zębski nie pozwalał weteranowi Legii na spokojne kozłowanie piłki osiem metrów od kosza.
Legia weszła w 2023 rok otrzymując od Stali potężny cios, ale może jeszcze obrócić ten sezon. Tylko nie w obecnym składzie.
ZAJRZYJ NA NASZ KANAŁ NA YOUTUBE – DAJ SUBA!