Strona główna » Dominik Olejniczak: Jestem gotowy na powrót do kadry. Jasne, że znów możemy ograć Doncicia!

Dominik Olejniczak: Jestem gotowy na powrót do kadry. Jasne, że znów możemy ograć Doncicia!

1 komentarz
– Dwa lata temu to ja sam poprosiłem Igora Milicicia, by mnie nie powoływał na zgrupowania – przyznaje Dominik Olejniczak, najlepiej zbierający koszykarz francuskiej ekstraklasy w sezonie 2024/25, który w szczerej rozmowie z Michałem Tomasikiem zdradza kulisy swojej życiowej formy, fiaska ubiegłorocznych negocjacji z Legią i planów opuszczenia ligi, w której spędził ostatnie cztery lata. Na jaki finał PLK czeka z wypiekami na twarzy?

Michał Tomasik: Właśnie zakończyłeś sezon, w którym zostałeś najlepiej zbierającym koszykarzem francuskiej ekstraklasy. Biorąc pod uwagę fakt, że całkiem słusznie uchodzi ona za najbardziej atletyczną ligę europejską – to ogromny sukces, gratuluję! Czujesz, że chwilę przed 29. urodzinami zbliżasz się do swojego sportowego prime? 

Dominik Olejniczak: Dokładnie tak – czuję, że dotarłem do miejsca, w którym chciałem się znaleźć kilka lat temu, wyjeżdżając z Polski. Dzięki czterem sezonom spędzonym w lidze francuskiej stałem się niewątpliwie lepszym koszykarzem. Pewnie w idealnym świecie, gdyby wszystko szło po mojej myśli, ten proces trwałby nieco krócej, ale sport uczy cierpliwości. Ona zwykle się odpłaca. Właśnie tak było w moim przypadku.

Ostatnio natknąłem się na jeden z wywiadów z tobą sprzed niemal pięciu lat – chwilę po podpisaniu kontraktu z Treflem Sopot. Mówiłeś w nim, że twoim celem jest gra w Eurolidze. Coś się w tej kwestii zmieniło?

Nie, wciąż mam ambicje, by do tego momentu w karierze dotrzeć. Mam świadomość, że Euroliga, jeśli chodzi o europejski basket to „coś innego„. Chciałbym poczuć tę atmosferę przedmeczową, która towarzyszy starciom najlepszych klubów na naszym kontynencie, a także sprawdzić się w rywalizacji z najlepszymi. Wiem, że w ciągu ostatnich lat zrobiłem kilka kroków w dobrym kierunku. Do dziś pamiętam, jak w sezonie który spędziłem w Treflu po jednym z meczów przyszedł po mnie Karol Gruszecki i powiedział „Dominik, ty wiesz mniej o koszykówce niż ja zdążyłem już zapomnieć”. Hasło nieaktualne! Karola niniejszym pozdrawiam, ale też przy okazji zapewniam, że koszykarsko w ostatnich czterech latach zrobiłem spory postęp.

Twoja drużyna Saint Quentin ostatecznie nie zdołała w kończącym się sezonie awansować do playoff francuskiej ekstraklasy, ale rzuciłem okiem na wasze statystyki z dwóch meczów fazy play-in. Oddawałeś z nich średnio po 11 rzutów z gry. Jak na środkowego nie rzucającego z dystansu w 2025 roku to naprawdę sporo, a w twoim przypadku także dużo więcej niż w trakcie sezonu zasadniczego. Jak się w tej mocno zwiększonej roli ofensywnej odnajdywałeś?

Czułem się świetnie! Jeśli mocno się pracuje z drużyną przez cały sezon, by dotrzeć do jego najważniejszego momentu, a później otrzymuje od trenera duże zaufanie  i rolę – satysfakcja jest duża. Oczywiście, szkoda, że przegraliśmy ostatni mecz decydujące o awansie, ale sam z tego sezonu mogę być naprawdę zadowolony. Także w tej zwiększonej odpowiedzialności po atakowanej stronie boiska. 

Jak sam mówisz – twój sukces z sezonu 2024/25 był duży i chyba trochę… niespodziewany? W trzech pierwszych latach gry w lidze francuskiej odgrywałeś podobną rolę, aż tu nagle w czwartym ona znacząco wzrosła. Co się stało?

Sport to nie tylko treningi i mecze. Moim zdaniem na sukces składają się trzy czynniki. Pierwszy to przygotowanie mentalne. Do niego zaraz wrócę. Drugi – przygotowanie fizyczne i indywidualne, stricte koszykarskie, bo to zawsze musi iść w parze. Trzeci – rola w drużynie i zaufanie trenera. Ci którzy mnie choć trochę znają, wiedzą, że jeśli chodzi o punkt drugi – zawsze daję z siebie 101 procent, zawsze jestem gotowy do meczu czy treningu, tu nic się nie zmieniło. Ale w punkcie 1 i 3 doszło w moim życiu do sporych przetasowań, które się ze sobą na tyle fajnie zazębiały, że bardzo mi pomogły. 

Co się stało? 

Urodziła nam się córka, która ma obecnie 8 miesięcy i stała się moim oczkiem w głowie. Wywróciła mi świat do góry nogami. To trochę paradoksalne, ale świadomość tego, że koszykówka nie jest już najważniejsza w moim życiu, pomogła mi… osiągać w niej większe sukcesy. 

Zyskałem do niektórych spraw większy dystans, nabrałem luzu. Być może nawet częściej zacząłem się po prostu uśmiechać. To wszystko mi pomogło także w relacjach z trenerem. Prawdę powiedziawszy nasz początek współpracy w Saint Quentin był trochę szorstki. Nie czułem wsparcia, a moja rola była ograniczona. Na początku sezonu 2023/24 miałem wrażenie, że to nie to. Myślałem, że w spędzę w tym zespole tylko rok.

Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy żona poinformowała mnie, że będziemy mieli dziecko. Poczułem się nieco innym człowiekiem i także z trenerem zacząłem łapać lepszy kontakt. Pod koniec sezonu zaczął mnie przekonywać, żebym został na kolejny sezon, zapewniał że czeka na mnie zdecydowanie większa rola. Prawdę mówiąc – nie od razu w to uwierzyłem. 

Z tego co słyszałem byli tacy, którzy wierzyli, że kończący się sezon spędzisz ponownie w PLK. To prawda, że latem ubiegłego roku otrzymałeś ofertę kontraktu od Legii?

Tak, Aaron Cel namawiał mnie do gry w klubie, którego chwilę wcześniej został dyrektorem sportowym. Ba, prawdę mówiąc w pewnym momencie byłem naprawdę blisko podjęcia decyzji o powrocie do Polski. Ostatecznie o tym, że jednak postanowiłem zostać jeszcze na rok we Francji zadecydowały sprawy prywatne. Widząc jak dalej potoczył się ten kolejny sezon – nie żałuję. 

Trener Saint Quentin dotrzymał słowa i liczba oddawanych przez ciebie rzutów wzrosła, ale najbardziej – średnia zbiórek. Zostałeś maszyną do niszczenia rywali na ich desce. Grałeś tylko o trzy minuty dłużej niż rok wcześniej, a w ataku zamiast 1.6 piłki zbierałeś zdecydowanie najlepsze we francuskiej ekstraklasie 3.1. Zmieniłeś coś po drodze w rutynie treningu?

Nie, niczego nie ruszałem, progres przyszedł naturalnie. Jak masz spokój w głowie, łatwiej wykonywać pracę. Słyszałem historie, że posiadanie małego dziecka w domu, nieco gorzej przespane noce mogą być dla zawodowych sportowców obciążeniem i obniżać ich dyspozycję. W moim przypadku byłoby podobnie, na 100 procent – gdyby nie fakt, że moja żona bierze zdecydowaną większość ciężaru wychowywania dziecka i wszystkich obowiązków z tym związanych na swoje barki. Pozwala mi się skupiać na mojej pracy i zbierać z bycia tatą tylko to, co najlepsze. Ona jest moim MVP! 

Mam świadomość zwiększonej odpowiedzialności, która będzie na mnie w przyszłości spoczywać jako na człowieku, ale ona pozwala mi z większym luzem podchodzić do kariery koszykarza, jednocześnie wciąż traktując ją oczywiście bardzo poważnie. Trochę to zawiłe, nieco paradoksalne, ale – tak to u mnie działa. 

Spędziłeś ostatnie cztery lata na północy Francji – najpierw dwa w Dunkierce, a następne dwa we wspomnianym Saint Quentin. Zamierzasz zostać w tej lidze na dobre?

Nie, wręcz przeciwnie. Chcę latem zmienić nie tylko barwy klubowe, ale i ligę, w której będę kontynuował karierę. Doszedłem do tego momentu, w którym czuję, że aby wykonać kolejny krok do przodu, powinienem spróbować sił w innym kraju. 

O którym kierunku myślisz? 

W tym sezonie w barwach Saint Quentin występowałem w Lidze Mistrzów FIBA, gdzie walczyliśmy z drużynami z Hiszpanii, Turcji i Grecji. Uświadomiłem sobie, że gra w zespołach, które rywalizują w rozgrywkach o europejskie puchary pomaga się rozwijać. Dwa mecze tygodniowo poprzedzane treningami to zdecydowanie coś lepszego od grania raz w tygodniu i monotonnych, kilkudniowych przygotowaniach do kolejnego starcia.

W świecie idealnym chciałbym latem związać się z umową z klubem występującym na arenie międzynarodowej w jednej z tych trzech lig – hiszpańskiej, tureckiej lub greckiej. Nie zamykam się jednak także na inne opcje. Zobaczymy czy to się uda, ale na pewno chciałbym po czterech latach spróbować czegoś nowego. 

Miano najlepiej zbierającego gracza francuskiej ekstraklasy powinno pomagać. Ale zostawmy na chwilę koszykówkę klubową i przejdźmy do reprezentacyjnej. Bardzo dawno nie widzieliśmy cię w kadrze, a o powodach twojej nieobecności w drużynie prowadzonej przez Igora Milicicia narosło wiele legend. Wcześniej byłeś przecież w kadrze podczas jej dwóch najważniejszych imprez XXI wieku – gdy zdobywała ósme miejsce podczas mistrzostw świata w 2019 roku i czwarte w mistrzostwach Europy trzy lata później. Co się później stało?

Ta sytuacja nie ma żadnego drugiego dna, wytłumaczenie jest banalne – to ja poprosiłem trenera Milicicia, by nie powoływał mnie na zgrupowania. Jasne, fajnie było wziąć udział w obu turniejach o których mówisz, wspomnienia z nich zostaną ze mną na zawsze, ale z każdym kolejnym sezonem w kadrze miałem rosnące przeświadczenie, że jej trenerzy nie byli ze mnie zadowoleni, nie pasowałem do ich filozofii gry. Żeby była jasność – nie miałem i nie mogłem mieć do nich pretensji. Czułem natomiast, że ta sytuacja mnie nie rozwija, że lepiej byłoby – dla obu stron – zrobić sobie przerwę. 

Jak trener Milicić przyjął twoją prośbę? 

Zadowolony nie był, ale chyba zrozumiał moją argumentację. 

Oglądałeś kolejne występy reprezentacji – w eliminacjach do igrzysk olimpijskich w 2023 roku w Gliwicach czy rok później w Walencji?

Jasne, zawsze staram się oglądać wszystkie jej mecze. Nie tylko te, które rozgrywała w eliminacjach olimpijskich. Także w eliminacjach do EuroBasketu 2025. 

O ile rok 2023 był jeszcze dla naszej drużyny narodowej bardzo udany, to ostatnich kilkanaście miesięcy złożyło się na pasmo kolejnych porażek. Bolały, nawet gdy mieliśmy świadomość, że eliminacje do EuroBasketu 2025 były dla nas tylko sztuką dla sztuki. 

Wiadomo, że turniej w Walencji miał inny ciężar gatunkowy, ale te udawane mecze eliminacyjne… Prawdę powiedziawszy, nie przywiązywałbym do nich wielkiej wagi. Nie chcę powiedzieć, że ktoś z moich kolegów podchodził do nich niepoważnie, bo przecież wiem, że tak nie było. Na sukces w sporcie w dużej mierze składają się jednak także emocje. Jeśli wiesz, że mecz nie ma właściwie żadnej realnej stawki – czasami, nawet jeśli tego bardzo chcesz, mentalnie nie jesteś w stanie dać z siebie wszystkiego. Gdy po drugiej stronie staje rywal walczący o coś, różnie się to może kończyć. Ja te mecze kadry porównałbym do meczów przedsezonowych. One też są ważne, mają znaczenie dla procesu tworzenia się drużyny, wnioski można i trzeba wyciągać, ale – dystans jest wskazany. A wyniki drugorzędne. 

Życiowy sezon w silnej europejskiej lidze i zbliżający się EuroBasket, którego faza grupowa zostanie rozegrana na przełomie sierpnia i września w Katowicach zmieniają twoją deklarację sprzed dwóch lat dotyczącą chęci gry w kadrze?

Tak i to zdecydowanie! Czuję się gotowy do powrotu i jeśli tylko otrzymam od trenera Milicicia powołanie, na pewno zjawię się na zgrupowaniu. Mam nadzieję pomóc drużynie na EuroBaskecie. Zrobię też wszystko, by tym razem wywalczyć sobie w niej poważniejszą rolę. 

Kilka dni temu, gdy kończyłeś sezon we Francji, comiesięczny raport Damiana Puchalskiego podsumowujący grę polskich koszykarzy poza granicami Polski zatytułowaliśmy zaczepnym hasłem „A może to Dominik Olejniczak będzie pierwszym środkowym kadry?”. Jak je odebrałeś?

Spokojnie, bo jestem w pełni świadomy tego, że pozycja Olka Balcerowskiego w kadrze jest niepodważalna. To on w roli pierwszego środkowego był jej podporą w ostatnich latach, to z nim sięgała po największe sukcesy i nie ma nic dziwnego w tym, że dla trenera Milicicia Olek jest pewniakiem do gry w pierwszej piątce. Ja, jeśli w ogóle wrócę do kadry – bo przecież powołania jeszcze nie dostałem – dostosuję się do tej sytuacji. Będzie trzeba zagrać 20 czy więcej minut – zagram tyle. Jeśli wystarczy 5, dam z siebie wszystko w ich trakcie. 

Występ w EuroBaskecie przed polskimi kibicami to potencjalnie spełnienie twoich marzeń?

Pewnie, chyba dla każdego koszykarza, czy szerzej – sportowca uprawiającego sporty zespołowe taki turniej to coś wyjątkowegom, zazwyczaj zdarza się raz w życiu. Wyjść na boisko w meczu tej rangi przed kilkunastoma tysiącami polskich kibiców… To musi być niepowtarzalne uczucie. Mam nadzieję, że go zaznam. 

28 sierpnia w pierwszym meczu EuroBasketu zagramy ze Słowenią. Luka Doncić i spółka mają z nami rachunki do wyrównania z poprzednich mistrzostw Europy, a na trybunach Spodka powinien zasiąść komplet widzów. Możemy znów wygrać?

Oczywiście, że możemy! Przecież mamy w składzie kilku naprawdę świetnych zawodników, odgrywających w europejskiej koszykówce spore role, mamy Jeremy’ego Sochana, który świetnie radzi sobie w NBA, a będziemy też mieli wsparcie kibiców.

W końcówce sezonu ligowego we Francji rozmawiałem już na temat tego meczu z jednym z koszykarzy reprezentacji Słowenii – występującym w Dijon Gregorem Hrovatem. Wymieniliśmy uprzejmości, więc zdaję sobie sprawę z tego, że nasi rywale też mają już w kalendarzu zakreśloną datę 28 sierpnia i wiedzą też gdzie i z kim będą grali.

Twoja żona jest Amerykanką – gdzie spędzacie wakacje? 

W Polsce, najczęściej w Toruniu. Oboje uwielbiamy moje rodzinne miasto, a moja żona jest zakochana w naszym kraju. To z nim wiążemy także swoją przyszłość, tę już po zakończeniu mojej kariery sportowej. 

Sam wcześniej spędziłeś kilka lat w USA, grając w akademickiej lidze NCAA. Nie ciągnie was za ocean?

Nie, zdecydowanie nie. Ameryka ma swoje uroki, ale my zdecydowanie lepiej czujemy się w Europie. Moja żona pochodzi z Teksasu, jej rodzina mieszka niedaleko Austin. Staramy się co roku spędzać tam część wakacji – zazwyczaj są to 2 tygodnie – ale nie zawsze się udaje.

Europejski styl życia zdecydowanie bardziej nam odpowiada. To zresztą także jeden z powodów, dla których przed kolejnym sezonem chciałbym zmienić otoczenie i ligę – by poznawać nowe kultury. Powinienem mieć jeszcze przed sobą kilka lat gry w koszykówkę na wysokim poziomie i dzięki temu możemy poznać kilka ciekawych miejsc na mapie Europy. 

Wiadomo, że perspektywa to daleka, ale – co planujesz na zakończenie kariery? Powrót do swojego macierzystego klubu i grę dla Twardych Pierników? 

Dokładnie taki jest plan. Mam nadzieję, że klub z mojego miasta w kolejnych sezonach PLK będzie sobie radził jeszcze lepiej niż w ostatnim, a gdy będę gotowy do powrotu do Polski zagram z nim o naprawdę wysokie cele. 

Jak mocno śledzić sytuację w naszej lidze? 

Układ górnej połówki tabeli sprawdzam regularnie, czasami obejrzę jakiś mecz. Generalnie – jestem na bieżąco. 

To kto twoim zdaniem w trwającej rundzie playoff zdobędzie mistrzostwo? 

Gdy zdrowy był Kamil Łączyński, moim zdecydowanym faworytem był Anwil. Czasami oglądając jego mecze i podania, którymi częstował kolegów z drużyny przez głowę przelatywała mi myśl „kurczę, sam chciałbym grać z tym gościem w jednej drużynie”. Bardzo podobał mi się też styl gry DJ Funderburka… 

Łączyński jednak w tym sezonie PLK więcej już nie zagra, po pierwszych dwóch meczach we Włocławku twoja niedoszła Legia prowadzi z Anwilem 2:0, a w rywalizacji Trefla ze Startem też górą jest póki co ten niżej notowany zespół z Lublina. Kto zdobędzie złoto? 

Legia ma na to naprawdę duże szanse, gra świetnie. W finale tak bardzo-bardzo chciałbym zobaczyć trenera Kamińskiego przeciwko swojemu byłemu zespołowi. To byłyby piękne emocje!

1 komentarz

omanić 3 czerwca 2025 - 12:05 - 12:05

CO to za chłop we fryzurze jak Beatels i wąsem jak Hitler ?
Znak ktoś tego gościa ?

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet