piątek, 11 października 2024
Strona główna » Daniel Puchalski: 1 liga nie powinna być PLK-bis! Młodzieżowcy? Dzisiaj przepłacajmy!

Daniel Puchalski: 1 liga nie powinna być PLK-bis! Młodzieżowcy? Dzisiaj przepłacajmy!

5 komentarzy
– Jeśli marzysz i dokładasz do tego ciężką pracę, to coś może z tego być, ale jak tylko marzysz, nic z tego nie będzie – wieloletni trener przemyskich Niedźwiadków Daniel Puchalski opowiada nam nie tylko o swojej wizji koszykówki oraz właściwym systemie pracy z młodymi ludźmi, ale także o Seanie Marksie, Filipie Małgorzaciaku, Svetislavie Pesiciu i Maksie Egnerze. No i Wałbrzychu, o Wałbrzychu – też!

BILETY NA TURNIEJ O SUPERPUCHAR POLSKI W RADOMIU MOŻESZ KUPIĆ – KUP TERAZ

Szymon Woźnik: Czy wydarzenia z tegorocznej przerwy letniej między sezonami były jednymi z gorszych doświadczeń w Pana przygodzie z koszykówką?

Daniel Puchalski: Nie, to są tylko sprawy organizacyjne. Najgorsze zawsze są kontuzje. Mnie one omijały, ale miały one wpływ na zespoły, w których grałem. Grałem w koszykówkę w czasach, kiedy zespoły upadały, później wstawały i naprawdę dużo w swoim życiu koszykarskim widziałem. Nasza historia jest o tyle nietypowa, że nie wiązała się z czymś tak dramatycznym, jak to było np. w moim ukochanym Górniku Wałbrzych. To są historie dużo bardziej dotykające niż w naszym przypadku. Ale rozumiem, że kibicom przyczyna wycofania się drużyny z ligi różnicy nie robi, dla nich ich klub po prostu upada. Natomiast będąc w środku wiedziałem, że 1-ligowe Niedźwiadki – powstałe na bazie moich kilkunastoletnich Niedźwiadków, czyli stowarzyszenia zajmującego się szkoleniem młodzieży i wszystko, co było ponad to, było osobnym podmiotem w znaczeniu formalno-prawnym, w 90 procentach uzależnionym finansowo od Artura Lewandowskiego.

Oczywiście, że jest kwestia emocjonalna, bo wszyscy włożyliśmy w ten projekt mnóstwo serca, trzy lata życia, z Arturem na czele. Świadomie używam słowa projekt, gdyż naszym celem nie były tylko kwestie sportowe, ale też przede wszystkim rozwój indywidualny zawodników, a przez to – rozwój zespołu. Nie chcieliśmy traktować Pekao 1 ligi jako produktu docelowego, tak jak jest ona traktowana obecnie w większości ośrodków. Dla mnie wszystkie ligi poniżej PLK, powinny być etapem rozwoju zawodników lub organizacji do punktu docelowego, czyli PLK właśnie. Zawodnika lub zespołu. Uważam, że wiele miejsc w Polsce jest w ślepym zaułku, bo nie robią ani jednego ani drugiego. Widowisko sportowe, produkt o nazwie 1 liga, będzie zawsze produktem zastępczym. 

Tyle słyszałem o roli jaką odegra obcokrajowiec w lidze. Jakoś tych nawet małych, lokalnych hal wyprzedanych na pniu nie widziałem w poprzednim sezonie zbyt wielu w I lidze. To nie moje myślenie i nie moja droga. 1 liga nie powinna być jak PLK-bis. Powinna być etapem, a nie celem dla klubów i zawodników. A już zwłaszcza dla zawodników.

Dlaczego zatem Niedźwiadki Przemyśl w kolejnym sezonie nie wystartują w Pekao 1 lidze?

Możliwości organizacyjne miasta – w stosunku do oczekiwań i tempa rozwoju klubu jaki zorganizował Artur Lewandowski – okazały się po prostu niewystarczające. Oczywiście, w planach miasta jest np. budowa hali, ale to są dopiero plany. Warto pamiętać, że kolejny krok sportowy miałby sens tylko w przypadku posiadania większej hali, bo to co jest w Przemyślu, było dobre 30 lat temu, ale absolutnie nie teraz. Z Arturem rozróżnialiśmy cele szkoleniowe i wynikowe, sezony szkoleniowe i wynikowe. Z takim planem zagraliśmy pierwszy sezon w II lidze, by w kolejnym awansować. Sezon 2023/2024 miał dać kilku młodym chłopakom doświadczenie i rozwój na tyle, by wraz z nimi, sezon 2024/2025 mógł być sezonem wynikowym. Na takie cele zabrakło jednak wsparcia z różnych stron. 

Czy klub dostał rykoszetem z powodu konfliktu na linii Artur Lewandowski – prezydent Przemyśla?

Myślę, że Przemyśla nie stać na to, by nie wykorzystać potencjału finansowego, jak i samych chęci do budowania czegokolwiek, posiadanych przez Artura Lewandowskiego. On chciał, aby wokół klubu był rozwijany szeroko rozumiany biznes, który by utrzymywał klub i dawał pracę oraz możliwości rozwoju mieszkańcom Przemyśla. Taka była jego wizja. Relacje Artura z panem prezydentem miały wpływ na klub, to jest oczywiste, bo bez tych relacji klub by nie powstał. Na początku były wspólne cele, obie strony mówiły wspólnym językiem, ale z czasem się to rozeszło. Natomiast przyczyną braku startu Niedźwiadków w 1 lidze nie było jedno zdarzenie, tylko szereg małych zawirowań/zdarzeń, które w konsekwencji urosły na jedno duże, niepozwalające nam wystartować. Artur przez 3 lata dawał czas na dogonienie tego projektu przez szeroko rozumiane miasto. Ostatecznie to się nie udało. Myślę, że byliśmy postrzegani jako prywatne przedsięwzięcie Artura, a nie wspólna szansa na odbudowę przemyskiej koszykówki. 

W którym momencie wiedział pan już, że to koniec Przemyśla w 1 lidze?

To się wydarzyło po sezonie. Tak jak mówiłem, to nie jedna konkretna przyczyna, ale ocena całokształtu szans na realizację celów jakie sobie Artur postawił. Rozumiem, że miał prawo zadać sobie pytanie: “Może ja po prostu w Przemyślu nie jestem potrzebny?”. On jest marzycielem. Jedni to wyśmiewają, drudzy rozumieją. Artur chyba zdał sobie sprawę w pewnym momencie, że jego marzenia sportowe nie zrealizują się w Przemyślu. Zajęliśmy się ogromem pracy, by z poziomu juniorskiego, w dwa sezony dotrzeć do I ligi. To nie był zespół oparty o zakupy, w znakomitej większości zawodnicy byli związani z Przemyślem. Na pewno nie zadbaliśmy z równym zaangażowaniem o zbudowanie szerszej struktury wsparcia finansowego klubu. Jak pokazała historia, jest to równie ważne jak praca treningowa.

Czy panu się jeszcze chce? Chodzi mi o to, że swoją pracą doprowadził trener do powrotu Przemyśla do 1 ligi i nagle wszystko się skończyło. Mocno to podcięło skrzydła?

Na szczęście ja siebie od zawsze definiuję jako szkoleniowca, trenera, wychowawcę młodzieży, na pewno nie selekcjonera. Był taki moment, gdy musiałem podjąć decyzję co do swojej przyszłości trenerskiej. Miałem przyjemność być w fajnej grupie stworzonej z pomocą PZKosz. Na AWF Warszawa byłem ja, Andrzej Adamek, Arkadiusz Miłoszewski, Tomasz Jankowski itd. Trzeba było się w jakiś sposób zdefiniować, co dalej po karierze zawodniczej, młodzież czy senior. Miałem świadomość, jak wiele błędów zostało wykonanych przy mojej karierze zawodniczej, jakie ja osobiście popełniłem i chciałem w pewien sposób pomóc młodym ustrzec się ich powtarzania. Czułem potencjał ludzki w Przemyślu przez pryzmat olbrzymich tradycji koszykarskich. Natomiast wyjątkowych efektów przez te lata nie było.

Dlatego też, pracę w 1 lidze traktowałem jako kontynuację pracy z rocznikiem 2000, z którym w rozgrywkach młodzieżowych odnosiliśmy duże sukcesy oraz z rocznikami 2004 i 2007. Naturalnym krokiem była gra w 1 lidze, jeśli chłopcy z tych roczników wyrastali ponad 2 ligę. Dlatego też, odpowiadając na pytanie – chce mi się, zawsze będzie mi się chciało, chcę po prostu pomagać tym chłopakom i kolejnym rocznikom.

Kończąc grę, nie wyobrażałem sobie, że będę w stanie poświęcić tyle swojego czasu na koszykówkę, ale skoro to już zrobiłem, to chcę, żeby efekty były jak najlepsze. Natomiast nadal mam takie poczucie, że dla własnej chwały bym tego nie robił, bo jest to niewdzięczny i wyczerpujący zawód. Kiedyś to po meczu we wtorek kupiłem gazetę „Tempo” i mogłem przeczytać, co wykształcony dziennikarz o mnie napisał. I to był koniec konfrontacji z opiniami innych na cały tydzień. A dzisiaj? W dobie social mediów, docierając do poziomu 1 ligi zdałem sobie sprawę, jak wielkie to jest obciążenie dla młodych chłopaków. To dzisiaj jest dodatkowa robota dla mnie, by nauczyć ich funkcjonować w obecnych czasach. Traktuję swoją pracę jako pracę dla konkretnych ludzi. Znam tych chłopaków od dziecka, znam ich rodziców, z wieloma jesteśmy na stopie przyjacielskiej. Dlatego motywacja do pracy zawsze była.

I jest nadal? 

Zostało mi kilku chłopaków z rocznika 2007/2008 i mówiąc szczerze – bardziej się czuję odpowiedzialny za nich, niż mi się chce, bo pracy wciąż nie będzie mniej. Na szczęście w związku z tym, że nie robiłem tego dla siebie, to w tej chwili nic się nie zmienia. Zmienia się tylko kwestia poziomu sportowego. Szacuję, że czterech chłopaków z tych roczników może myśleć o rozwoju koszykarskim na profesjonalnym poziomie w przyszłości. To jest dużo jak na jeden rocznik. Nie myślałem o tym w takich kategoriach, jak w zadanym pytaniu, ale przyznaję, że bez tego mogłaby być tragedia z motywacją (śmiech). 

Jak pan odniesie się do sytuacji, że w 1 lidze w nowym sezonie zagrają Niedźwiadki, tylko te z Sopotu? To boli? 

Rozumiem kibiców, ale czas studzi emocje. Od 17 lat prowadzę klub Niedźwiadki Przemyśl, ale nie mam żadnych praw do nazwy Niedźwiadki. Ta nazwa koreluje z okrzykami kibiców przemyskiej Polonii. Kiedy Polonia likwidowała sekcję koszykówki, chciałem nazwą Niedźwiadki nawiązać do tradycji. To nie jest moja własność, to jest własność wszystkich kibiców. Artur na początku współpracy sam zaproponował taką nazwę klubu i ja się na to zgodziłem. “Moje” Niedźwiadki funkcjonowały w zasadzie tylko w koszykówce młodzieżowej, a Niedźwiadki z koszykówki seniorskiej funkcjonowały tylko dzięki Arturowi. Wiem, ile włożył w ten projekt pracy, pieniędzy i emocji, dlatego trochę go rozumiem, dlaczego postąpił jak postąpił – ponieważ jest to jego spuścizna. Może byłoby mu łatwiej, jakby wraz z licencją przeniosła się też część zespołu, ale tak po ludzku, to tylko pokazuje, ile emocji włożył w naszą pracę. Być może jest mu lepiej z tym, że nazwa Niedźwiadki została obecna na poziomie I ligi? Z każdym swoim życiowym doświadczeniem uczę się, by z największą ostrożnością oceniać działania innych. Bardzo łatwo, nie znając wszystkich okoliczności, zrobić komuś krzywdę. [aktualizacja red., Trefl Sopot ostatecznie zmienił oficjalną nazwę zespołu z Niedźwiadki na Bears oraz logo Niedźwiadków na logo Trefla Sopot]

Co się stanie z przemyską koszykówką? Jakie są plany?

2 liga, skład złożony z rocznika 2007 i 2008 oraz lokalnych seniorów. To wszystko by się nie udało bez Artura, gdyż licencję 2-ligową pozostawił w Przemyślu. Dopiero w trakcie sezonu będziemy przepisywać tę licencję z powrotem na nasze, przemyskie stowarzyszenie. 

Dla nas to ogromne wyzwanie organizacyjne, finansowo startujemy z poziomu 0, ale myślę, że przetrwamy na poziomie 2 ligi. Z tego miejsca muszę podziękować lokalnym seniorom, którzy sami zaczęli się odzywać po tych zawirowaniach z ofertą pomocy sportowej. Zostaje z nami Wiktor Majka, Jakub Kucharski i Michał Kindlik, z innymi chłopakami jeszcze rozmawiam. 

Do WKK Wrocław odchodzi jeden z większych talentów przemyskiej koszykówki, czyli Bruno Chalicki. Jak pan zapatruje się na tę zmianę?

Prowadząc zespoły młodzieżowe, moim celem było wyobrażenie sobie zawodnika nie dziś, tylko w przyszłości, odnośnie jego docelowej pozycji na boisku i prowadzenie go w tym kierunku. To jest też jeden z problemów polskiej koszykówki. Chłopcy są szkoleni na innych pozycjach niż mają szansę grać w seniorskiej koszykówce. W związku z tym, w moim planie zbudowania zawodnika, Bruno grał u mnie od zawsze na pozycji rozgrywającego. Już dziś ma wzrost na nowoczesną jedynkę, zawsze tam grał, mimo że nie zawsze było to najlepsze dla drużyny.

To chłopak, który ma fantastyczny etos pracy, jest świadomym swoich potrzeb, ma bardzo dobrą fizyczność, którą jeszcze bardziej może podkręcić w przyszłości. Gdy debiutował w 2 lidze w wieku 15 lat, to mimo gry pomiędzy seniorami, wręcz mu nakazałem grać jako PG, nie chować się na pozycjach bez piłki. Mówiłem mu, że jak wchodzisz to jesteś PG, bierzesz piłkę i rozgrywasz, niezależnie kto jest obok ciebie na obwodzie.

Uważam, że jego docelowy wzrost, gdy będzie jedynką, da mu szansę gry na poziomie PLK. Jeśli będzie jedynką. Pozostaje mi trzymać kciuki za jego dalszy rozwój, chociaż tak szczerze i uczciwie, wolałem by Bruno wybrał inne możliwości jakie miał na dalszy rozwój. W zespole WKK jest świetny w tym roczniku Jakub Galewski, obecnie pierwsza jedynka reprezentacji. Jeśli uznamy, że obaj są w grupie nadziei polskiej koszykówki, to oczywistym jest, że w tym wieku, dla swojego rozwoju, lepiej gdyby byli w różnych miejscach. Oczywiście, że taki zawodnik dla WKK to skarb, kolejny robiący różnicę zawodnik w drodze do medalu juniorów starszych. Ale czas liceum to nie jest czas na opowieści o rywalizacji o miejsce na parkiecie tylko na inwestycję w zawodnika. Nie da się inwestować we wszystkich, taka jest okrutna prawda.

Na szczęście nie mam patentu na rację, być może czas pokaże, że obaj zawodnicy zajdą tam, gdzie marzą. Czego obu, z mocnym akcentem na Bruna, życzę!

Być może to tylko moje fobie, dotyczące wyboru drogi rozwoju zawodnika. Mi nikt uczciwie nie odradził przyjścia do Przemyśla, gdy mając 22 lata, prosto z Meczu Gwiazd ekstraklasy, po świetnym sezonie, przyjechałem do Polonii, zespołu gdzie pod koszem grało dwóch najlepszych Amerykanów w lidze. To była totalna głupota, ale młody zawodnik ma prawo chcieć już teraz i fajnie, jeśli ktoś może mu obiektywnie przedstawić aktualne możliwości. Dla mnie jedną z idealnie poprowadzonych karier jest przykład Adama Waczyńskiego. Idzie nowe, warto wykorzystać doświadczenie tego wyjątkowego zawodnika w polskiej koszykówce!

Współpracował pan przez ostatnie 1.5 roku z Maxem Egnerem, który w nowym sezonie zadebiutuje w PLK. Jaki to jest zawodnik i jak wysoko zawieszony jest jego sufit?

Bardzo dobry chłopak – jako człowiek i zawodnik. Bardzo pokorny wobec koszykówki jako dyscypliny. Pochodzi z rodziny o dużych sukcesach sportowych – grali tato i wujek – więc od dziecka był wychowywany w klasycznym postrzeganiu treningu sportowego. Jest uczciwy w pracy, marząc o dużych rzeczach, jednocześnie trzeźwo patrzący na życie, podejmuje dobre decyzje i słucha rad. Mam z nim cały czas kontakt, bardzo mu kibicuję. 

System amerykański trochę go skrzywdził, dał mu dużo świetnych narzędzi, grę na kontakcie, ale przez wiele lat grał jako typowy zawodnik podkoszowy. Przyjechał do nas tylko na 3-4 miesiące i miał wrócić na swój college, grał w I dywizji NCAA. 

Po awansie do I ligi powiedział mi, że on nie wraca na uczelnię tylko zostaje, bo widzi, że sportowo więcej może zyskać w Europie niż w USA. Wspólnie ustaliliśmy, że jeśli myśli na poważnie o koszykówce to musi zmienić swój styl gry, wyjść na obwód. Dlatego też konsekwentnie stawiałem go na pozycji SF. Bez jego pracy, wszystkie nasze plany byłyby nic niewarte. Max bardzo poprawił rzut z dystansu, kozioł, on jest świadomy nad czym musi pracować. Cieszę się, że trafił w świetnie miejsce, jakim jest Ostrów. Andrzej Urban był moim uczniem, więc znam go jako człowieka, patrząc na styl ataku i obrony Stali. Bardzo doceniam jego pracę i warsztat trenerski. Cieszę się, że Max trafił tam, gdzie trafił, tym bardziej że będzie grał z bardzo bliskim mi Jasiem Wójcikiem. Kibicujmy Stali! Tam grają fajni, młodzi Polacy!

Dwaj byli zawodnicy Niedźwiadków zagrają w kolejnym sezonie Krośnie. To chyba fajne uczucie dla pana, że byli zawodnicy zostają na tym poziomie rozgrywkowym?

Oczywiście, że tak. Bliższy mi jest oczywiście Rafał, bo znam go od dziecka. Jest mentalnie i fizycznie gotowy do profesjonalnej koszykówki. Jest jednym z niewielu zawodników, który przeszedł cały mój trening przygotowania motorycznego, od dziecka do seniora, choć nie lubię tego nazywać przygotowaniem motorycznym. To jest zwyczajnie sport. Klasyczny trening sportowy. Myślę, że jego skromność  przeszkadza mu jeszcze pokazać wszystko co potrafi na parkiecie, ale na pewno się to zmieni. Bardzo się cieszę, że Rafał został w 1 lidze, bo dużo ryzykował wracając do Przemyśla w pierwszym sezonie II ligowym. Obiecałem mu, że tak dojdzie do I ligi, więc bardzo się cieszę. Jest u bardzo dobrego trenera, liczę na kolejny krok jego indywidualnym rozwoju. 

Michał przyszedł do nas zrobić konkretną robotę, na którą się wspólnie umówiliśmy. Koniec końców jej jednak nie wykonał. Jego marzeniem była gra na pozycji SG i tak grał u nas w tym sezonie. Jeśli marzysz i dokładasz do tego ciężką pracę, to coś może z tego być, ale jak tylko marzysz to nic z tego nie będzie. Efekt jest taki, że w Krośnie Michał gra na pozycji PF. Ciągle jest w takim wieku, że może wiele zmienić w swojej grze, ale to musi wyjść od niego. 

Szymon Janczak jest zupełnie innym zawodnikiem niż ten, który został zapamiętany w rozgrywkach PLK. Teraz to zawodnik z pozycji 4, często grający na koźle przodem do kosza i grożącym rzutem z dystansu. Jak to się stało?

My jako trenerzy, musimy pracować dzisiaj tak z najmłodszymi, by myśleć, w którym kierunku koszykówka może pójść za 10 lat, bo to wtedy ci chłopcy będą grali. Dlatego też Szymon od gimnazjum do końca liceum był u mnie SF. Osiągał z nami sukcesy wszędzie grając jako niski skrzydłowy i nie grając nawet minuty jako center. Uważałem, że jest to chłopak predysponowany do gry w europejskiej koszykówce jako SF. Bardzo szybko się uczył, ma bardzo fajny rzut, dobrze grał na koźle jeden na jednego.

Związana jest z tym pewna historia. Byłem 2-3 lata temu w Kownie na meczu Euroligi. Tam na trybunach zaczepił mnie inny trener, z którym rywalizowałem na prestiżowym, wygranym przez nas turnieju na Litwie właśnie w roczniku 2000. Opowiada, kto z tych chłopaków robi karierę w Eurolidze. Niemcy, Litwini. Nagle pyta się, o takiego super chłopaka jakiego miałem w zespole, gdzie on teraz gra? Chodziło właśnie o Szymona.

Szymon grzał wówczas ławkę w Toruniu jako center. Powiedziałem jedynie, że gra w PLK. Było mi się wstyd przyznać, co się tak naprawdę się z nim działo, bo ja go wypuściłem w polski koszykarski świat jako SF. Nie muszę chyba mówić, co przeżywałem widząc na jakiej pozycji w Toruniu grał, bo ktoś sobie wymyślił, że on będzie centrem. Na doraźne potrzeby klubu oczywiście, nie zawodnika.

Szymon ani mentalnie, ani fizycznie nie jest gotowy, aby grać na “piątce”. Poczułem wtedy ogromną bezsilność, bo tyle lat inwestujemy w chłopaka i nagle ktoś ma potrzebę, pewnie bardziej treningową niż meczową, wymyślić mu nową pozycję. Nawet jak skutecznie zrobił na treningu te rzeczy, których się nauczył grając na obwodzie, to był momentalnie sprowadzany do swojej roli przez trenerów. To wszytko przechyliło czarę goryczy. Szymon rozwiązał kontrakt w Toruniu i wrócił do nas do II ligi. 

To kolejny przykład, jak ważne są decyzje wśród młodych zawodników. To, że Szymon gra teraz jako PF, to jest po prostu ratowanie jego kariery i wypadkowa pobytu Toruniu. A to, że jest w I lidze – to już jest porażka naszego systemu. Oczywiście, zawodnik swoje trzy grosze zawsze do tego dokłada. Szymon też nie lubi wyjścia poza strefę swojego komfortu podczas systematycznego, mocnego treningu. Jestem jednak dużym fanem jego talentu i niezmiennie trzymam za niego kciuki. Oby w Koszalinie kontynuował swój powrót na dobrą ścieżkę kariery.    

Teraz proszę o przedstawienie dwóch perspektyw: ojca i trenera. Jak to jest, gdy dziecko opuszcza dom rodzinny oraz – jak to jest, gdy wychowanek opuszcza klub macierzysty?

Jako szkoleniowiec, moim celem jest pomoc w rozwoju i przygotowanie zawodnika, aby szedł wyżej. Jeśli z każdego rocznika, który prowadziłem, są chłopcy, którzy grają zawodowo w koszykówkę, to jest dla mnie powód do satysfakcji. Nawet w naszym projekcie Niedźwiadków zakładaliśmy, że szybciej w PLK musi być Max Egner niż nasz klub. Szybciej mój syn Maciek niż Niedźwiadki. Maciek jest nietypowy jak na polskie standardy, gdyż zawsze u mnie grał na pozycjach 2/3, dlatego też szukaliśmy dla niego miejsca i roli, w której chłopak 205 cm wzrostu będzie mógł się rozwijać na obwodzie w 1 lidze.

Nie było to łatwe, bo ciągle jest postrzeganie tylko wynikowe, o którym już mówiłem wcześniej. Jeśli Maciek chce grać w poważną koszykówkę, co mu wielokrotnie, może nie odradzałem, ale zadawałem mu szereg pytań, czy jest na to gotowy, to w związku z tym musi grać na pozycji trzy, potrafić bronić dwójki i czwórki. Maciek ze swoimi parametrami fizycznymi, może grać wszędzie i tylko praca oraz talent postawią mu granice.

W związku z naszym wycofaniem się z ligi, musieliśmy poszukać mu miejsca, w którym mógłby dalej się harmonijnie rozwijać i wybraliśmy Łańcut. Znam się z Darkiem Kaszowskim i mam dużo zaufania do niego. Ma największe doświadczenie pierwszoligowe w kraju, zaimponował mi, że podczas rozmowy nie było u niego żadnego zawahania w kontekście pozycji Maćka na boisku. To było dla nas kluczowe. 

Finanse w tym wieku nie mają znaczenia. Dla nas ważna była pozycja na boisku, rola w zespole oraz zawodnicy jacy są obok. W szatni i na boisku. Doświadczenie Filipa Małgorzaciaka czy Bartka Czerwonki jest bezcenne dla młodego chłopaka. Obserwacja zachowań boiskowych Mateusza Bręka na skrzydle to lekcja na każdym treningu. Oczywiście Maćkowi na tej pozycji wcale nie będzie łatwo, gra często na kredyt, zwłaszcza w obronie niskich zawodników, bo to nadal fizycznie dla niego jest sporym wyzwaniem, natomiast tylko taka droga może mu pozwolić myśleć o większej koszykówce w przyszłości. 

To teraz poproszę jeszcze o perspektywę ojca.

Niedźwiadki powstały dla roczników 2000 i 2004. To roczniki moich najstarszych synów. Kajetan okazał się mieć wybitny talent na styku nauki i technologii, skończył studia za granicą i tam się rozwija. Natomiast jego koledzy stworzyli tak mocny zespół, że w jakimś sensie „zmusili” mnie do dociągnięcia naszego dziecięcego klubu do I ligi. 

Staram się uczyć na doświadczeniach tych którzy odnieśli sukces. Znam historię innego klubu założonego przez ojca dla syna. Pan Szczepan Waczyński założył klub WAX w Toruniu dla Adama. Widocznie uznał, że to najlepszy pomysł na rozwój syna, jaki dla niego zaplanował. Jak się okazało – miał rację. Ale przyszedł czas, że dalszy krok już Adam musiał zrobić sam. Mogę tylko marzyć o tym, by Maćkowi udało się powtórzyć drogę Adama. Dzięki Arturowi Lewandowskiemu, Maciek miał szansę zostać dłużej w Niedźwiadkach niż Adam w WAX i mieć solidny wkład w awans do II i I ligi. Teraz jednak zwyczajnie przyszedł czas na kolejny krok.

Ma pan doświadczenie w relacji ojciec-syn, będącej jednocześnie relacją trener-zawodnik. Jaką radę może pan dać w tej kwestii trenerowi Dariuszowi Kaszowskiemu? 

Nie bać się przyznać samemu przed sobą i przed wszystkimi dookoła – „tak, to jest mój syn”! Skoro ro jest mój syn i to chyba normalne, że mam do niego większe zaufanie, takich spraw nie da się oddzielić. Uciekanie od tego faktu, jest bzdurą. Udowadnianie, że jestem sprawiedliwy i uczciwy, więc mój syn będzie miał gorzej – jest głupotą. Tak, to jest syn trenera i jednocześnie świetny, ambitny, bardzo perspektywiczny, ale i pracowity zawodnik. 

Nie traćmy czasu na małych ludzi, którzy sądzą według siebie. Róbmy swoje, a Darek Kaszowski wie co robi. 

Uważam, że nam, jako trenerom, jest łatwiej prowadzić nasze dzieci, bo nie mam żadnych oporów, aby dla dobra zawodnika wymagać więcej, bo to jest moje dziecko. Zawodnik, który wie doskonale, że chcę dla niego jak najlepiej. W tym przypadku mogę sobie na więcej pozwolić, nie bojąc się, że zawodnik może nie mieć do mnie aż tyle zaufania. 

Takie są pana typy na wyniki końcowe 1 ligi w kolejnym sezonie?

W związku z tym, że ta liga ma wiele zespołów, tak długo trwa i jest zależna od weteranów. Wszystko sprowadza się do tego, kto będzie przygotowany najlepiej na wiosnę. Do tego dochodzi to, jak który zespół będzie się rozwijać w trakcie sezonu. Ale na dziś patrząc tylko na składy, najbardziej mi się podobają zestawienia: Kotwicy, Astorii i Sokoła. Kolejność przypadkowa.

Nie może zabraknąć pytania o Górnik Wałbrzych. Jak pan widzi perspektywy tego zespołu w PLK?

Ogromny szacunek dla całej organizacji i ludzi ją tworzących! Znam tę mentalność, bo tam się sportowo i osobowościowo wychowywałem od końca podstawówki. To są ciężko pracujący, dumni ludzie. Tam nigdy nie wchodziła w grę dzika karta, odnośnie gry w PLK. Szacunek i pokora przy tylu próbach awansu jest czymś wyjątkowym. Równie wyjątkowym jest to, jak ludzie związani z klubem wykonali wiele pracy, by ten klub wchodząc do PLK, był w pełni profesjonalny i gotowy na to wyzwanie. Nie czekali na awans i wtedy dopiero działali. Ta praca była sumiennie wykonywana przez lata.

Górnik jest gotowy na PLK i będzie zdecydowanie wartością dodaną w lidze. Jestem przekonany, że zostanie w niej na lata, bo ta organizacja nie jest robiona na siłę. Tam jest potencjał ludzki, o czym świadczy liczba sprzedanych karnetów. Wybieram się na pierwszy mecz, bo to będzie duże wydarzenie, w którym mój przyjaciel Andrzej Adamek będzie jednym z głównych aktorów. Po prostu muszę tam być.

Trybuny w Wałbrzychu też mają swoją specyfikę. Grając mecz w 1 lidze w Górniku, udzieliłem wywiadu w lokalnej prasie, apelując do kibiców, by trochę wyluzowali w stosunku do zawodników. W moim Górniku, w którym grałem, my jako zawodnicy byliśmy traktowani jak święte krowy. Zawsze winni byli przeciwnicy, sędziowie, układy, ale my – nigdy. Górnik to emocje, poczucie wspólnoty. Wierzę, że to jest ponadczasowe.  

Słyszę, że Górnik już jednego kibica ma…

Oczywiście, że tak! Górnik ma go od zawsze i na zawsze. Było mi przykro przez wiele lat, jak m.in. Maciek Zieliński mówił o “świętej wojnie” w kontekście meczów Śląsk Wrocław vs Anwil Włocławek. Przecież wszyscy wiemy, że święta wojna to starcia Śląska z Górnikiem Wałbrzych (śmiech). To taka prawdziwa “święta wojna”. Na marginesie – wystarczyło, że Maciek urodził się w Wałbrzychu i już miał charakter boiskowy, taki „jak z Górnika”. Już widzę serduszka od kibiców Śląska. Maciek wie że to wyjątkowy komplement.

Bolało pana latem oglądając występy kadry U-20, że nie było w niej pańskiego syna? Dlaczego tak się stało? 

Trener Miłoszewski po pierwszym turnieju przedstawił Maćkowi jego rolę w zespole – zawodnika w rezerwie na pozycjach skrzydłowych. Maciek jeździł na wszystkie zgrupowania reprezentacji od czternastego roku życia, to była impreza docelowa, wykonał solidną pracę, przygotowując się do tej imprezy. Ale to jest reprezentacja i takich jak on trener miał kilku. Maciek jest bardzo świadomym zawodnikiem jak na ten wiek, dużo wie o procesie treningowym, swoich brakach, więc mając wizję bardzo ważnego sezonu, w nowym, silnym zespole, lipiec przeznaczył na trening typowy dla okresu przedsezonowego. Od zawsze marzył o grze w reprezentacji seniorów. Z takim celem wciąż pracuje. Czas pokaże. 

W ciągu ostatniego lata z Polski wyjechało wielu utalentowanych zawodników, szczególnie do USA. Maciek też miał takie propozycje? Co pan uważa o amerykańskiej drodze dla polskiego koszykarza? 

Za każdym razem to indywidualna sprawa zawodnika, choć wyjazd już w szkole średniej mi się osobiście nie podoba. Wyjazd do NCAA za każdym razem nie jest czymś takim samym, bo jest tak olbrzymi wachlarz dostępnych programów, że trzeba być naprawdę specjalistą, by wiedzieć, w jaki sposób się w tym poruszać. Jeśli program uczelni jest dostosowany do zawodnika i chą go rzeczywiście trenerzy – to fantastycznie! Jeśli ten wyjazd jest robiony tylko dlatego, żeby wyjechać, to nie jest mądre.

Prosty przykład Maxa Egnera – zrezygnował z pełnego stypendium I dywizji NCAA, uważając, że nasza 1 liga w takiej a nie innej roli na boisku, da mu więcej w kontekście drogi koszykówki zawodowej niż uczelnia i postanowił z niej zrezygnować. To znamienne. Ja kieruję się jedną zasadą w takim kontekście. Wybrałeś dobre miejsce, jeśli ludzie chcą dać ci szansę, żebyś ty docelowo pełnił taką rolę w koszykówce, jaką chcesz pełnić w przyszłości. Jeśli będę zadaniowcem w zespole mistrza świata, to nigdy nie będę liderem w zespole mistrza Polski.

To tak nie działa. Pamiętam, jak do Śląska przyjechał Sean Marks, zawodnik NBA. Pierwszy mecz – 4 punkty. Kolejny – 4 punkty. Po jakimś czasie został uznany za rozczarowanie i rozwiązali z nim kontrakt. Za tydzień sprawdzam – a tu Sean Marks w Toronto Raptors zdobywa 4 punkty. Ale w meczu NBA! On całe życie był od takiej roboty. Postawić zasłonę, pójść na deskę, pobronić. I zdobyć 4 punkty. W Polsce oczekiwali, że jak przyjdzie zawodnik z NBA to z miejsca będzie rzucać po 30 punktów na mecz. Tak to nie działa, on nigdy takiej roli w zespole nie pełnił.

Są przykłady polskich zawodników, którzy w NCAA dużo zyskali jak np. Tomasz Gielo czy Maciej Zieliński. Chociaż Maćka przez pół sezonu trener Koniecki musiał odbudowywać. Statystycznie, jak na ilość polskich zawodników, którzy wyjechali do USA przez ostatnie lata, to zaskakująco mało funkcjonuje w polskiej kadrze.

Zanim pojawił się temat koszykówki seniorskiej w Przemyślu też skłaniałem się ku wyjazdowi Maćka za granicę, ale do Europy. Myślałem o Mega Basket w Serbii oraz o projekcie Akademii Get Better w Pradze, w której przez chwilę był Jakub Urbaniak. Muszę się przyznać, że w kontekście mojego syna, nie myślałem o jego wyjeździe do USA.

Jest pan jednym z nielicznych oficjalnych entuzjastów przepisu o obowiązkowym młodzieżowcu w 1 lidze. Dlaczego?

Może to będzie zaskoczenie dla wielu, ale ja ciągle widzę w tych rozgrywkach 2 ligę i niezależnie jak to nazwiemy, zawsze będzie tylko i wyłącznie drugim stopniem rozgrywkowym. Nie dam się nabrać, nie zachwycę się tym, że to jest jakiś ekskluzywny produkt. Wymagający, trudny, to prawda, ale to nadal niczego nie zmienia. 

Jestem daleki od tego, żeby traktować ten poziom jako produkt docelowy – to raz. Dwa: dzisiejsza pierwsza liga jest, lub powinna być, narzędziem PZKosz, bo PZKosz jest jej właścicielem. Narzędziem do osiągania sukcesów przez reprezentację Polski. To jest podstawowe zadanie PZKosz! Związek ma różne narzędzia do realizacji tego celu. Jednym z nich jest szkoła we Władysławowie, drugim jest 1 liga. Szkoła nie realizuje tego zadania praktycznie wcale, więc pozostaje 1 liga. 

Dlatego też jestem entuzjastą przepisu o młodzieżowcu. Coraz rzadziej się spotyka w koszykówce jakąś wizję, ciągłość szkolenia, ciągłość myśli szkoleniowej. Wszystko jest na tu i teraz. Składy co sezon nowe. Znam legendy na temat kwestii tzw. przepłacania młodzieżowców. Najwięcej narzekają zespoły grające od lat w 1 lidze bez żadnego wychowanka w wieku 19 lat, który może spełnić w zespole rolę inną niż pijarową. W mediach społecznościowych. 

Przepłacasz? Płacisz za brak swojego szkolenia. Proste. Jakaś moda nastała na zaniżanie budżetów i rozgrywanie mistrzostw w kategorii kto mniej wydał. Nie jestem za bezsensownym wydawaniem pieniędzy, ale nie skupiajmy się na tym, żeby zbudować jak najtaniej zespół, nie skupiajmy się na tym, żeby nasi zawodnicy zagrali za jak najmniejszą pensję. Skupmy się na tym, żeby ściągnąć jak najwięcej pieniędzy do koszykówki, bo bez tego nie da się zrobić poważnego sportu. 

Nie da się być atrakcyjnym na szczupłym rynku walki o sprawne fizycznie dziecko. Jak chcemy, żeby to był atrakcyjny sport dla młodego chłopaka, który jest na progu decyzji: porządne studia vs sport, jeżeli chcemy się szczycić tym, że damy mu trzy tysiące złotych lub wizją tego, że jak skończy grać w koszykówkę, będzie musiał wymyślić siebie na nowo, bo nie zarobi tyle, aby posiadać kapitał na sportowej emeryturze.

Jeśli kosztem tego jakieś pokolenie będzie “przepłacone” – trudno, skutki uboczne muszą być. Dla mnie jest ważniejsze jest to, że utalentowany siedemnastolatek widzi 22-latka w 1 lidze, który gra i sam siebie utrzymuje. Widzi więc dla siebie szansę. Jeśli ten siedemnastolatek zobaczy, że 22-latek dostaje 5 minut w meczu i stypendium 1500 zł, to za chwilę, nie będziemy mieli zupełnie młodych zawodników chętnych do gry w basket.

To jest moje zdanie. Przepłacanie to rodzaj inwestycji na przyszłość. Jeśli Dariusz Wyka po tak udanej karierze powróci w swoje rodzinne strony do Przemyśla i nie będzie miał ładnego domu oraz super samochodu, a będzie musiał normalnie pracować, żeby się utrzymać, to kto z młodych chłopaków z Przemyśla będzie marzył o takiej drodze? Tak jest obecnie zbudowany świat, czy komuś się to podoba, czy nie. Jeśli nasze kluby trzeba trzymać za mordę, aby młody zawodnik grał, bo 35-latkiem ugramy więcej w 1  czy 2 lidze, no to tak – ten przepis jest kagańcem dla tych drużyn.  

Nie inwestujmy w młodzież, grajmy weteranami, a za pięć lat nie będzie weteranów. Weźmy kolejnych obcokrajowców, dwóch, trzech, zobaczmy ilu zagra za 1500 dolarów jak to próbuje się reklamować. NCAA płaci za grę, G-lig solidnie się rozwija, Azja atakuje mocniejsze ligi niż nasza, świat się mocno zmienia. Wizja koszykówki, że zbudujemy tani skład obcokrajowców za pieniądze ze spółek skarbu państwa, samorządu, a my będziemy się bawić w 1 lidze w selekcjonerów jest słaba.

Wszystko to w imię mitycznych szans i sukcesów w pucharach na poziomie ekstraklasy i pełnych hal w 1 lidze. Dla mnie sukces polskiej koszykówki zawsze będzie się zaczynał od reprezentacji. Do tego jest potrzebna współpraca szkolenia z możliwością rozwoju zawodnika na wyższym poziomie. Mamy wybitnych trenerów, którzy faktycznie szkolili. Wzorowałem się na świętej pamięci trenerze Walonisie, nadal w dobrej formie są trener Arkadiusz Koniecki, Jerzy Szambelan. Co Ich łączy? Ich wychowankowie, juniorzy, młodzieżowcy, grali później, często z nimi, zarówno o medale w ekstraklasie jak i w pierwszej reprezentacji.

Czy aby na pewno, stać naszą koszykówkę, by w żadnym stopniu nie korzystać z doświadczeń tych panów? Serbowie uznali, że 75 letni Svetislav Pešić ma coś do powiedzenia Jokićowi na ławce trenerskiej. Ja tu mówię chociaż o pomocy w budowaniu wizji rozwoju utalentowanego zawodnika.

Tak ja to widzę. 

BILETY NA TURNIEJ O SUPERPUCHAR POLSKI W RADOMIU MOŻESZ KUPIĆ – KUP TERAZ

5 komentarzy

Wewe 21 września, 2024 - 20:33 - 20:33

Moze lepiej jakiś podcast niż tekst jak jest długi?

Odpowiedz
jan 21 września, 2024 - 21:30 - 21:30

No fajnie gada.
Ale ja to słyszę od 30 lat…
I te wybory mlodych zawodnikow. ida do klubow z czolowki i grzeja lawę, ale ciut wiecej pewnie zarobia
paranoja, nikt im tego nie wytlumaczy ?

Odpowiedz
Paweł Leończyk 21 września, 2024 - 21:43 - 21:43

Niezwykle inspirujący i ciekawy rozmówca! Z przyjemnością się czytało.

Odpowiedz
baggio 22 września, 2024 - 11:06 - 11:06

Dobra rozmowa, brawo

Odpowiedz
Jakub 22 września, 2024 - 11:38 - 11:38

Więcej takich rozmów. To obowiązkowa lektura dla każdego rodzica młodego adepta sportu.

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet