Strona główna » Damian Lillard jak Kevin Garnett. Równie szybko zdobędzie tytuł?

Damian Lillard jak Kevin Garnett. Równie szybko zdobędzie tytuł?

0 komentarzy
11 lat i ani jednego więcej – stwierdził w końcu Damian Lillard i poprosił swój dotychczasowy klub o transfer. Najchętniej trafiłby do Miami Heat i w kolejnym sezonie powalczył z Jimmym Butlerem i Bamem Adebayo o mistrzostwo. Tylko czy Portland Trail Blazers zgodzą się go oddać za czapkę gruszek?

Clyde Drexler czy Damian Lillard – kto był najlepszym graczem w historii drużyny z Oregonu? Ta debata prędzej czy później czeka kibiców Blazers. „The Glide” w latach 90. poprowadził zespół do dwóch finałów NBA. Lillard najdalej zaszedł ze swoją drużyną w 2019 roku – do finału Zachodu – ale był z kolei autorem dwóch ikonicznych rzutów kończących serie playoff, które przeszły do historii NBA.

Najpierw w 2014 roku przeciwko Houston Rockets Jamesa Hardena i Dwighta Howarda:

I przede wszystkim w 2019 przeciwko Oklahoma City Thunder Russella Westbrooka i Paula George’a:

Jeszcze w minionym sezonie zaliczył mecz z dorobkiem 71 punktów. Ale jego zespół w dwóch ostatnich latach grał fatalnie. Jego szefowie, zamiast – zgodnie z życzeniami lidera – za wszelką cenę próbować dokonywać wzmocnień, regularnie go osłabiali, licząc na wysoki wybór w drafcie. Dopięli swego. Najpierw rok temu z nr 7 wybrali szalenie utalentowanego Shaedona Sharpe’a, a w tym z nr 3 mającego chyba jeszcze wyższy sportowy sufit Scoota Hendersona.

Przy okazji nakłonili Lillarda do tego, by ten w końcu poprosił o wymianę. Wcale niewykluczone, że z pełną premedytacją. Przy nowych zasadach umowy zbiorowej wywracającej do gry nogami zasady finansowe panujące w NBA szukanie oszczędności i, przede wszystkim, uciekanie z ogromnych kontraktów jest na prządku dziennym. Tymczasem w ciągu kolejnych czterech lat Dame zarobi 225 mln dol.

Tak czy inaczej – żądanie transferu przez Lillarda to wydarzenie iście epokowe. Głównie dla Blazers i ich kibiców, ale nie tylko. Mówimy o wielkiej gwieździe NBA, jednym z 75 najlepszych graczy w historii, 7-krotnym uczestniku Meczów Gwiazd i graczu, który sześciokrotnie był wybierany do All-NBA Teams. To koszykarz, który – choć niebawem skończy 33 lata – wciąż jest w swoim prime. Miniony sezon zakończył ze średnią punktową 32.2. Ostatnim graczem tego kalibru, który tak długo był ślepo wierny drużynie, która wokół niego nie potrafiła zbudować składu będącego w stanie włączyć się do walki o tytuł mistrzowski był Kevin Garnett. On w latach 1995-2007 z efektem bliźniaczo podobnym do Lillarda – jednym jedynym występem w finale Zachodu – próbował niczym Syzyf wtoczyć na szczyt NBA przeciętną ekipę Timberwolves.

Gwoli sprawiedliwości – Garnett w trakcie swoich 12 lat w Minneapolis grał z trzema zawodnikami, którzy w tym czasie zostali powołani do Meczu Gwiazd. Lillard miał tylko jednego i to zaledwie przez pierwsze trzy lata kariery – LaMarcusa Aldridge’a.

Garnett tuż po tym, gdy doszedł do wniosku, że musi się zwijać z Timberwolves, jeśli naprawdę chce upolować swoje mistrzostwo dopiął swego. Odszedł do Boston Celtics i już w pierwszym sezonie zdobył tytuł. Czy Lillard powtórzy ten wyczyn? Ma na to spore szanse, jeśli – zgodnie ze swoim zamierzeniem – zdoła wymusić transfer do Miami Heat. Finalista poprzedniego sezonu nie ma szczególnie kuszącego pakietu do oddania Blazers w zamian – głównie trzy wybory w I rundzie draftu, przepłaconego Tylera Herro i starzejącego się Kyle’a Lowry’egp z wygasającym po tym sezonie kontraktem.

Niewykluczone jednak, że klub z Portland pójdzie swojemu wieloletniemu liderowi na rękę. Lillard u boku Jimmy’ego Butlera – choć pewnie od razu ruszyłyby dyskusje kto byłby liderem nowego wydania Heat – i z pomocą Bama Adebayo miałby spore szanse na błyskawiczny sukces.

Póki co generalny menedżer Blazers, czekając na lepsze oferty, wymachuje jednak szabelką.

– Podejmiemy decyzję, która będzie najlepsza dla naszego klubu – mówi Joe Cronin.

Ale nawet nie wszyscy kibice Blazers mu wierzą. Cronin już od półtora roku powtarzał jak mantrę, że „priorytetem Blazers jest zbudowanie jak najlepszej drużyny wokół Lillarda”. A później, dokonując kolejnych ruchów transferowych, robił dokładnie coś odwrotnego, budując po cichu zespół stworzony ze młodszych graczy, którzy w NBA mogą odgrywać poważne role, ale dopiero za 2-3 lata.