CZY TY JUŻ POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
Tytułem wstępu – do tego meczu się nie przygotowałem, to znaczy nie sprawdziłem składów, statystyk z sezonu, nie widziałem żadnego meczu wcześniej itd. Tak zwany spontan, bo dostałem cynk, że warto obejrzeć. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że było barwnie i ciekawie, a moje szczegółowe obserwacje tradycyjnie poniżej.
Przenieśmy się od razu tak do 15. minuty tego meczu. Górnik prowadzi +22 i tłamsi swoich rywali fizycznością. Dawno nie widziałem obrazka, który tak dobrze prezentowałby słowo tłamsić.
Piotr Niedźwiedzki i Szymon Walski przechodzili się po wysokich z Krosna. Ten pierwszy wyglądał na giganta, mamuta z którym całe stado krośnian nie było sobie w stanie poradzić.
.
Wałbrzyszanie wyglądali trochę tak, jakby drużyna z ekstraklasy przyjechała na sparing z zespołem młodzieżowym. Wtedy też pomyślałem sobie, że zostałem dobrze wkręcony w oglądanie tego meczu, który w tamtym momencie wyglądał na pewny blow out. Zostałem jednak przed monitorem licząc na nieobliczalność 1. Ligi, o której tyle słyszałem.
Jakikolwiek powrót wymykał się logice, bo jedyną opcją jaką widziałem na powrót Szklanego Teamu były trójki, a te od startu spotkania niespecjalnie chciały wpadać gospodarzom. Co chwilę na obwodzie wolne pozycje mieli wysocy z Krosna, ale mylili się seriami. Nie ma co jednak liczyć na logikę jak widać, bo krośnianie zaczęli sypać z dystansu tak, że skończyli z 16 celnymi trójkami.
Błysnął Kacper Traczyk, swój moment miał Hubert Łałak (ale generalnie w mojej opinii słaby mecz), choć najbardziej mi zaimponował Darrell Harris, którego, po tym co zobaczyłem w pierwszej jego minucie na parkiecie, w życiu bym nie podejrzewał o 5 trójek i w sumie 20 punktów. Amerykanin dał z siebie wszystko, choć widać, że nogi już ledwo dają radę.
Harris w dogrywce zaatakował nawet energicznie kosz, jak za dawnych lat można powiedzieć, ale okupił to uszczerbkiem na zdrowiu.
Wiecie już, że była dogrywka. Końcówka meczu – nerwy ogromne, brak doświadczenia zawodników z Krosna i jednocześnie fura szczęścia. Gospodarze mieli ogromne problemy żeby wprowadzić piłkę do gry, a potem się przy niej utrzymać.
W ten sposób Górnik w ogóle miał szansę to spotkanie wygrać, bo dwukrotnie zawodnicy Miasta Szkła stracili piłkę w koźle, a raz Łałak podał w aut. Takie drobnostki, ale widoczne, jak chociażby to, że Klavs Dubults od razu zgarnął piłkę po celnym rzucie rywali do wybicia jej spod kosza (około 6 sekund do końca, +2) zamiast poczekać, ustawić się do wybicia – na szczęście trener gospodarzy miał jeszcze przerwę na żądanie.
Miasto Szkła wygrało 95:93 i tym samym można dopisać kolejny przykład do albumu „jak underdog wygrał trójkami”. Współczesna koszykówka w pełnej krasie, w której nie zawsze fizyczność daje zwycięstwa (w pojedynczych meczach).
Szczerze mówiąc, rozczarowałem się Górnikiem, jednak. Wiadomo, że każdemu może się zdarzyć taka wtopa, ale więcej sobie obiecywałem chociażby po Adrianie Kordalskim, który grał 36 minut, a nie był wcale widoczny (7 punktów i 3 asysty).
No i jeszcze na koniec coś o graczach zagranicznych. Klavs Dubults zaczął fatalnie i mocno się zastanawiałem, co on w Polsce robi. Łotysz jednak z czasem odgryzł się Niedźwiedzkiemu i nawet był w stanie wykorzystać przewagę swojej mobilności. Finalnie 17+8 w statystykach, więc mecz bardzo udany, ale koszykarz „bez fajerwerków”.
Po drugiej stronie biegał Arinze Chidom, czyli atletyczny skrzydłowy, który jak się oduczy robienia kroków w każdej akcji, będzie naprawdę ciekawym graczem na poziomie 1. Ligi. Amerykanin z korzeniami w Afryce skończył ten mecz z 11 punktami, 5 zbiórkami i 4 asystami – jeszcze do niego kiedyś wrócę, bo taki atletyzm to coś, co na tym poziomie jest po prostu rzadkością.
CZY TY JUŻ POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!