King i Trefl to finaliści poprzedniego playoff, którzy dysponują w tym sezonie naprawdę ogromnymi jak na polskie warunki budżetami,. Bardzo długo zawodzili. Ich występ w rozgrywkach o europejskie puchary lepiej przemilczeć, a i na krajowych boiskach grali w kratkę. Aż nagle w sobotę ujrzeliśmy zespoły, które mówią swojej chwiejnej formie „dość!”. Rywalizując na wyjeździe z rywalami również mającymi wysokie aspiracje – choć w krańcowo odmiennych okolicznościach – King i Trefl ostatecznie po prostu wzięły co swoje.
Czarni wygrali pięć poprzednich meczów i komplet widzów w hali Gryfia był w sobotę gotów świętować kolejny sukces. Wprawdzie wicemistrzom Polski ze Szczecina udawało się ograniczyć duet liderów gospodarzy Alex Stein – Loren Jackson w zdobyczach zza linii rzutów za 3 (1/9), ale długo wydawało się, że i tak King może opuścić Słupsk z pustymi rękoma.
Zespół Robertsa Stelmahersa w pierwszej połowie prowadził nawet 10 punktami, a i w ostatniej kwarcie – gdy King skorzystał z szykowanej przed meczem na tę okazję defensywy switch – też się nie poddawał. Kilka minut przed końcową syreną King objął prowadzenie 68:62, lecz gospodarze udowodnili, że ich ostatnie sukcesy nie były przypadkowe. Odrobili straty i gdy 5 sekund przed końcem Jackson zdobył dwa punkty, wyprowadzając zespół na prowadzenie 73:72, Gryfia oszalała ze szczęścia.
Tylko na chwilę! King miał jeszcze przerwę na żądanie. Jego trener z chirurgiczną precyzją zaplanował decydującą akcję – Isaiah Whitehed nie miał prawa tego spudłować:
Whitehead z 16 punktami był najlepszym strzelcem Kinga w Słupsku. 16 zdobył dla gości także wyraźnie wyczuwający zbliżający się playoff weteran Tony Meier – do swojego dorobku dołożył także dwa bloki (w poprzednich 24 meczach miał ich łącznie 3).
Dzięki tej wygranej King z wynikiem 16-9 umocnił się na trzecim miejscu w tabeli, wyprzedzając o punkt Legię i Start.
Do zakończenia sezonu wciąż pozostaje pięć kolejek, ale sporo wskazuje na to, że do rewanżu za ubiegłoroczny finał może dojść już w ewentualnym półfinale. Na drugim miejscu po efektownej wygranej aż 99:70 z Legią w Warszawie umocnił się Trefl. Mistrzowie Polski mają nad Kingiem nie tylko punkt przewagi, ale w zanadrzu także wygrany dwumecz.
W sobotę znajdująca się ostatnio na fali wznoszącej Legia została z niej przez mistrzów Polski brutalnie strącona na ziemię. Prowadzony przez wracającego do wysokiej formy po wyleczeniu urazu Nicka Johnsona (16 punktów, 10 asyst, 4 zbiórki) Trefl dominował od początku do końca. Świetny był po raz kolejny Aaron Best (24 punkty, 7 zbiórek, 5/9 za 3), a poziomem fizyczności mistrzowie Polski wgnietli rywali w parkiet. W końcówce meczu mieli nawet szanse odrobić 34 punkty straty z pierwszego meczu w Sopocie.
– Popełniliśmy kilka błędów i nam się to nie udało. Niedosyt pozostał, ale mam nadzieję, że teraz już będziemy stale grali na tym poziomie – mówił po meczu Jakub Schenk (12 punktów, 4 asysty).
W Legii jedynym koszykarze podejmującym fizyczną walkę z rywalami by Aleksa Radanov (15 punktów, 11 zbiórek, 6 asyst, 13/15 z wolnych), lecz w pojedynkę niewiele był w stanie zdziałać.
O włączeniu się do walki o medale nie może w tym sezonie myśleć zdziesiątkowana kolejnymi kontuzjami drużyna z Ostrowa Wielkopolskiego, ale kibice Stali po sobotnim zwycięstwie 105:83 z AMW Arką Gdynia mogą przynajmniej przestać martwić się o ligowy byt. Pięć kolejek przed końcem ich zespół ma trzy punkty przewagi nad zamykającym tabelę MKS Dąbrowa Górnicza.
Drużyną Andrzeja Urbana do pewnej wygranej poprowadził duet pozyskanych niedawno Amerykanów – Jalen Riley (25 punktów) – Anthony Roberts (20).
Wspomniany MKS już na dobre zapomniał o serii czterech kolejnych wygranych pod okiem Jeana-Denysa Chouleta. W sobotę ekipa z Dąbrowy Górniczej przegrała czwarty mecz z rzędu, tym razem 73:86 z Dzikami w Warszawie. Ostatnią deską ratunku dla ponownie coraz mocniej osadzającego się na dnie tabeli MKS może być zbliżający się mecz ze Spójnią w Stargardzie (26 kwietnia).
Dziki (12-13) zachowują wciąż teoretyczne szanse awansu do playoff, ale przede wszystkim – walczą o to, by mieć przewagę parkietu w fazie play-in. W sobotę do pewnego zwycięstwa poprowadził ich
Alijah Comithier (24 punkty, 10/13 z gry, 6 zbiórek). 15 dołożył Andre Wesson, a 14 wracający do gry po krótkiej przerwie Mateusz Szlachetka.
7 komentarzy
Lalalalala hej Wataha. King idziemy po swoje
Brak odgwizdanego faulu na Whiteheadzie w ostatniej akcji jest znakomitym podsumowaniem postawy panów z gwizdkami w tym meczu.
Rozumiem, że Anwil, Łegia czy Śląsk nie dysponują „ogromnymi budżetami”? Uśmiałem się serdecznie, dziękuję Redaktorowi za dobry niedzielny żart.
Anwil ma zdecydowanie najwyższy budżet. Autor nigdzie nie napisal, że Śląsk czy Legia nie mają wysokich budżetów.
Nie znamy budżetów, bo nie ma obowiązku ich publikowania.
Znamy budżety bo są sprawzdania finansowe. Nawet tutaj na portalu był prezentowany artykuł z podsumowaniem budżetów, z którego wynikało że Anwil ma zdecydowanie najwyższy budżet, później na podobnym poziomie jest Trefl, King, Śląsk i Legia.
Zgoda co do Anwilu; chodzi o to, że narracja o Kingu i Treflu jest ciągła, a reszta wg redakcji to na pewno mniejsze budżety i cicho o nich.
Nie napisał, bo narracja jest ciągle ta sama: King i Trefl najwyższe i ogromne budżety, reszta – cisza.