Składy, nazwiska, transfery – nowy sezon w PLK – zobacz TUTAJ>>
– Nie usłyszysz słowa prawdy. Od nikogo. Wszyscy kłamią – powtarzają amerykańscy dziennikarze, którzy wnikliwie obserwują wydarzenia wokół zaplanowanego na noc z czwartku na piątek czasu polskiego draftu NBA.
To prawda. Menedżerowie wszystkich drużyn mają swój plan. Wiedzą doskonale, których graczy chcieliby pozyskać. Chcąc go realizować, są zmuszeni w rozmowach z przedstawicielami innych drużyn czy mediów nieustająco blefować. Albo po prostu – mniej lub bardziej bezceremonialnie kłamać.
Przykład?
W zaplanowanym na dzisiaj drafcie wątpliwości nie ulega tylko jedno – Victor Wembanyama zostanie wybrany z numerem 1 przez San Antonio Spurs. Przyszły kolega klubowy Francuza Jeremy Sochan jest już na miejscu i będąc „zawodnikiem-korespondentem” zapewne zostanie jedną z gwiazd wieczoru w Nowym Jorku. Już wczoraj można było go zauważyć w nowej roli – może nie szalejącego, ale jednak reportera – podczas konferencji prasowej Wembanyamy.
Najważniejsze pytanie przed tym draftem nie dotyczy jednak ani Wembanyamy, ani Spurs, ani Sochana. Francuz jest uważany za talent, który pojawia się w drafcie raz na dekadę. Co więksi piewcy jego możliwości twierdzą nawet, że raz na lat 20, porównując go do wybranego w 2003 roku LeBrona Jamesa. Nuda. Spurs wybiorą go z nr 1. Nikt nie ma co do tego wątpliwości.
Ciekawe zaczyna się robić, gdy rozmowa schodzi na dwóch kolejnych szalenie uzdolnionych koszykarzy, z których każdy w „normalnym” drafcie – czyli bez talentu pokroju Wembanyamy – miałby szanse na to, by zostać wybranym z numerem 1.
Brandon Miller jest przez wielu uważany za potencjalnie lepszą wersję Paula George’a. Wprawdzie ciągnie się za nim sprawa kryminalna sprzed kilku miesięcy, gdy dostarczył broń na miejsce morderstwa (żadnych zarzutów mu nie postawiono, „znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie” – tłumaczył go trener drużyny akademickiej), ale sporo wskazuje na to, że Charlotte Hornets poświęcą na niego nr 2, którym dysponują.
Decyzję będzie podejmował ten, który jej podejmować nie powinien – Michael Jordan. Jeden z najgorszych właścicieli klubów NBA ostatnich kilkunastu lat. Właśnie zgodził się sprzedać klub za, bagatela, 3 miliardy dolarów, ale transakcja nie została jeszcze sfinalizowana. Czy MJ zapyta o zdanie zatrudnionego przez siebie generalnego menedżera Mitcha Kupchaka? Czy wykona telefon do nowego właściciela klubu?
Nikt nic nie wie.
– A może Jordan tylko blefuje, bo tak naprawdę Hornets są gotowi oddać swój wybór w drafcie za przykładowego Ziona Williamsona, jeśli Pelicans faktycznie byliby skłonni się go pozbyć? – zastanawiają się dziennikarze.
Jeszcze więcej niepewności panuje wokół Portland Trail Blazers, którzy będą wybierać z numerem 3 draftu. Jeśli Jordan nie blefuje i zdecyduje się sięgnąć po Millera, klub z Oregonu będzie mógł wybrać Scoota Hendersona. To z kolei rozgrywający o nieposzlakowanej opinii, w który wielu widzi kolejne wcielenia Ja Moranta z domieszką młodego Derricka Rose’a.
„Kłopot” w tym, że Blazers mają już w składzie rozgrywającego. Na dodatek takiego z listy 75 najlepszych graczy w historii NBA. Damian Lillard ma 32 lata, za sobą najlepszy indywidualnie sezon w karierze, ale także dwa kolejne, w którym jego zespół nie awansował do playoff.
– Chcę walczyć o tytuł tu i teraz, a nie czekać na rozwój talentu młodych graczy – sugeruje najwierniejsza z najwierniejszych gwiazd NBA ostatniej dekady, sugerując sam – i poprzez zaprzyjaźnionych dziennikarzy też – że jeśli klub nie wymieni nr 3 w drafcie na gwiazdę, która może mu pomóc tu i teraz walczyć o tytuł, może poprosić o transfer do Miami Heat bądź Brooklyn Nets.
Niewykluczone, że Lillard też tylko blefuje i tak naprawdę nie chce nigdzie się ruszać. Sugeruje swój transfer do Nets, bo dobrze się zna lidera tej drużyny Mikala Bridgesa. Tego samego, którego tak naprawdę chcieliby pozyskać… Blazers.
Czego tu nie rozumiecie?
– Nie ma mowy. Bridgesa nie jesteśmy skłonni oddać nawet za trzeci wybór w drafcie 2023 i Anfrenee Simonsa – odpowiadają szefowie Brooklyn Nets, wprawiając w osłupienie wielu postronnych obserwatorów.
Blefują? Kłamią?
Miami Heat? Chętnie przygarnęliby Lillarda – z Jimmym Butlerem mógłby stworzyć najciekawszy duet „na misji” w kolejnym sezonie NBA. Ale wciąż decydujący o polityce transferowej Heat 78-letni Pat RIley nie ma wiele do zaoferowania w zamian. Spadający kontrakt Kyle’a Lowry’ego i kilka wyborów w kolejnych rundach draftu? Przepłacony i kontuzjowany Tyler Herro?
– To skoro wy nie macie nam czym „zapłacić” za Lillarda, to może oddacie nam Bama Adebayo? Dobrze zapłacimy! – dopytują klub z Florydy przedstawiciele Blazers.
Blefują? Kłamią? Mniejsza o to – tego typu ofertami wystawiają się jedynie na śmieszność – proponują finaliście ostatniego sezonu pozbycie się jednego ze swoich dwóch najlepszych graczy.
Kłamstwa z okolic NBA łączy zazwyczaj jedno – z małymi wyjątkami (takimi jak obecni Washington Wizards, oddający graczy za półdarmo) kłamiący menedżerowie chcą zazwyczaj sprawiać wrażenie, że ich klub znajdują się w dużo bardziej komfortowej sytuacji niż się wszystkim na zewnątrz wydaje. Że okoliczności nie zmuszają ich do dokonywania transakcji. Że nie czują na sobie presji – ani kibiców, ani koszykarzy. Ani tym bardziej zatrudniających ich właścicieli kubów.
Jednym słowem – że mogą uzbrojeni w kupkę żetonów siedzieć dalej przy tym stole do pokera przy okazji draftu i jeśli nie wykonywają ruchu – świat się nie zawali. Taki powtarzający się co roku rytuał.
Na końcu nadchodzi noc draftu i każda z wybierających drużyn otrzymuje jedynie 5 minut na podjęcie decyzji typu „sprzedajemy wybór w drafcie czy jednak kogoś – i kogo!? – z nim wybieramy?”.
Szast-prast i po sprawie.
Nad wypracowaniem podstaw do podjęcia decyzji w ciągu 5 minut wcześniej miesiącami pracuje sztab zazwyczaj kilkunastu dobrze opłacanych fachowców zatrudnionych przez każdy klub. Pomijając skrajne przypadki fatalnie zarządzanych klubów takich jak Hornets Jordana.
Pod tym względem choćby wymienianie PLK przy NBA w jednym zdaniu, akapicie, czy nawet tekście – może być traktowane jako świętokradztwo. W naszej lidze o polityce transferowej klubów wciąż w większości decydują osobiście trenerzy. Za zgodą pilnujących budżetów prezesów.
– Obecnie mamy taki moment sezonu, że wszyscy kłamią – usłyszeliśmy ostatnio tę samą sentencję od przedstawicieli dwóch klubów PLK.
Piękna styczna między NBA a PLK. Różnice? W naszej lidze kłamie się inaczej. Nie stroszy się w piórka i nie opowiada, że „wszystko jest OK, a w kolejnym sezonie będziemy potęgą”. Wręcz przeciwnie. Najczęściej powtarzające się obcnie kłamstwo brzmi nastęoujaco:
– W kolejnym sezonie będziemy mieli do wydania mniej pieniędzy niż w ostatnim.
Śląska już-już niemal dwa tygodnie temu miał podpisać kontrakt z Andrzejem Plutą jr. Do tej pory tego nie zrobił, a teraz słychać, że może mieć problemy ze zbudowaniem równie dużego budżetu co w minionym sezonie. Niewiele osób zorientowanych w ligowych realiach w te doniesienia wierzy. Ale Śląsk nie jest obecnie jedynym klubem z (potencjalnej) czołówki PLK, który wysyła w świat informacje typu „w kolejnym sezonie będziemy mieli mniej”.
– Póki co można i właściwie należy to odczytywać jak informacje wysyłane w kierunku polskich koszykarzy i ich agentów – musicie zgodzić się na mniejsze umowy, bo sami widzicie: bieda zagląda nam w oczy. Póki co nawet gracze nie odgrywający w poprzednim sezonie wielkich ról – jak Mateusz Szlachetka, Szymon Tomczak czy Filip Struski – oczekują umów, które często znacząco przekraczają 200 tys zł. Niebawem lawina podpisów składanych na kontraktach przez polskich koszykarzy pewnie jednak tak czy inaczej ruszy – słyszymy w ligowych kuluarach.
Gdyby wyglądające na kłamstwa, tudzież blef informacje na temat kurczących się budżetów klubów PLK ostatecznie okazały się jednak prawdą – o dalszym rozwoju PLK (jeśli przyjąć, że z takim mamy do czynienia), moglibyśmy po prostu zapomnieć.
Składy, nazwiska, transfery – nowy sezon w PLK – zobacz TUTAJ>>
2 komentarze
Szymon Tomczak i 200k zł ze sezon? LOL Przecież on powinien dopłacać za to, że mógł grać w drużynie MP/viceMP Polski, bo jego poziom to 1 liga. Dobrze, że go pogonili.
A 200k na kontrakcie to tak dużo?
200/12 = 16,67 tys/ miesiąc zakładając podatek niech będzie 12% i zus na poziomie 2k zostanie gdzieś 12,5-13 tys do ręki. Zapewne gracze opłacają dobrowolnie ubezpiecznie dodatkowe bo nigdy nie wiesz wiec odejmij jeszcze 300-1000 zł
A kariera wiecznie nie trwa…