Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>
Kibice PLK wiedzą o problemach Legii z grą w ataku w tym sezonie, mają też świadomość, że zespół z Gliwic nie tylko przegrać, ale i wygrać może z każdym. Tym niemniej patrząc na niedzielne obrazki z Bemowa, wszyscy zgodnie przecierali oczy, gdy GTK prowadziło z gospodarzami różnicą ponad 20 punktów.
Katastrofa Legii zaczęła się pod koniec pierwszej kwarty, gdy GTK zaczęło spostrzegać, że drużyna Wojciecha Kamińskiego jest dziwnie ospała, głównie gra w poprzek boiska i wystarczy nieco przycisnąć, aby przejąć ten mecz. Po 10 minutach było 26:18 dla gości, a potem lawina ruszyła. Gliwiczanie grali coraz swobodniej, a Legia gasła w oczach.
Mistrzem ceremonii okazał się Earl Rowland, o którego wieku nie wypada wspominać, skoro nadal tak dobrze gra w koszykówkę. Po profesorsku prowadzi grę, wciąż jest atletyczny, po prostu odmienia grę swojej drużyny. W Warszawie skończył występ z 26 punktami, 6 zbiórkami i 9 asystami.
Na spotkanie z Legią podwójnie zmobilizował się Jure Skifić, były zawodnik zespołu z Warszawy. Zdobył 15 punktów w 18 minutach, trafiając kilka razy w czwartej kwarcie, gdy gospodarze na chwilę odżyli.
Legia do słabej gry w ataku dodała też rozczarowującą obronę. Podróż do Izraela w środku tygodnia nie może być usprawiedliwieniem dla aż tak złej postawy. Kiepska ofensywa nie oznaczał tylko niecelnych rzutów – zawodnicy Wojciecha Kamińskiego w niektórych akcjach w szokująco łatwy sposób oddawali piłkę w ręce rywalom (19 strat). Już nie tylko Geoffrey Groselle raził niezdarnością, ale także prawie wszyscy zawodnicy. Kandydat do mistrzostwa z trudem dobijający do 60 punktów na własnym parkiecie?!
Fatalna postawa Legii nie przekreśla uznania za ten mecz dla GTK Gliwice, które ma teraz bilans 4-7. Legia ma na koncie rozczarowujące 6-5 i musi sobie zadać pytanie: „Co dalej?”.
Pełne statystyki z meczu Legia Warszawa – GTK Gliwice >>